Balagan. Paweł Smoleński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Balagan - Paweł Smoleński страница 4
Wszyscy przywieźli ze sobą własną kulturę, kuchnię, muzykę, używki, obyczaje, język, rysy twarzy i karnację. Izraelczyk może być jasnym blondynem z niebieskimi oczami albo czarny jak najczarniejsza noc. Może mówić po niemiecku z wiedeńskim akcentem i czytać Kanta, po arabsku w dialekcie z Bagdadu, po amharsku, choć w tym języku zazwyczaj nie pisze; Żydzi etiopscy byli analfabetami. Na święta przygotowuje europejską rybę po żydowsku – gefilte fisz – lub afgańskie albo irackie przysmaki. Pije wódkę (ostatnio coraz częściej) albo pali hasz, bo w krajach arabskich wódka była zabroniona.
Dzięki alijom Izrael to cały świat.
Ostatnia wielka imigracja to przybysze z byłego ZSRR. Nazywa się ich Rosjanami, choć zjeżdżali również z Ukrainy, Kazachstanu i dalekiej Syberii. Wedle jednych rosyjska alija to wielki sukces Izraela. Wedle innych – największa porażka asymilacyjna.
Sukces – bo przywieźli ze sobą naukę, teatry, balet, muzykę. Uliczne orkiestry w izraelskich miastach tworzą, bywa, najprzedniejsi filharmonicy. Ocalili – tak chcą niektórzy – europejski charakter Izraela przed Żydami z Maghrebu. Rosjanie – opowiadano mi – ciężko pracują, nie muszą od razu mieszkać w Tel Awiwie, nie żądają nadzwyczajnych przywilejów, chętnie służą w wojsku.
Porażka – bo razem z nimi zjawiły się w Izraelu zorganizowana przestępczość, prostytucja i pijaństwo. Nie integrują się z resztą społeczeństwa, żyją w swoich gettach, czytają rosyjskie gazety. Przez nich armia zaczęła doświadczać fali, zjawiska kiedyś nieznanego. Rosjanie – słyszałem – to najwięksi rasiści (nie znoszą nie tylko Arabów, ale również Falaszów), najbardziej skrajna, szowinistyczna prawica. Nieuleczalnie zainfekowani wirusem homo sovieticus: kombinują, rozbijają się, oszukują, naciągają. Traktują Izrael jak etap w dalszej emigracji, wcześniej biorąc, co tylko się da.
Więcej – co trzeci z nich nie ma nic wspólnego z żydostwem; rosyjska imigracja zaludniła cerkwie. W ironiczno-gorzkim filmie Ariego Folmana Made in Israel gangsterzy noszą na szyjach krzyżyki. Żadnego widza to nie zdziwiło.
Nie wiem, kto w tej debacie ma rację. Wiem, że rosyjska alija odmieniła Izrael jak bodaj żadna inna. Jest zdyscyplinowana, głosuje w zasadzie tylko na rosyjskojęzyczną, nacjonalistyczną prawicę. Kiedyś o kształcie izraelskich rządów (po epoce aszkenazyjczyków z terenów II Rzeczpospolitej) decydowali sefardyjczycy. Dzisiaj rosyjskojęzyczna emigracja powoduje, że ich partia Israel Bejtejnu, choć nie największa, jest jednym z głównych politycznych graczy. Wśród nacjonalistyczno-religijnych osadników na palestyńskim Zachodnim Brzegu Rosjan jest również sporo. Ale też mam wśród Rosjan znakomitych kolegów. Takie jest życie.
Syjonistyczni marzyciele zakładali, że państwo żydowskie powstanie na ziemi bez ludzi dla ludzi bez ziemi. Pomylili się dramatycznie.
Wojna o niepodległość w 1948 roku to dla żydowskich mieszkańców Palestyny i nowych osadników triumf woli nad liczniejszymi i silniejszymi armiami ościennych państw arabskich. Dla palestyńskich Arabów (wówczas Arabów; termin „Palestyńczyk” narodził się później) to czas Nakby – Katastrofy. Kilkaset tysięcy ludzi porzuciło swoje domy. Dziś ich potomkowie mieszkają w obozach dla uchodźców (które z reguły już żadną miarą nie przypominają obozów) w Jordanii, Syrii, Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu. Uciekali wystraszeni wojną i – jak w przypadku Dejr Jasin – bezsensownym okrucieństwem wojsk izraelskich. Ale też zachęceni propagandą arabską: minie kilka tygodni, pobijemy Żydów, wrócicie.
Nie wrócili i najpewniej nie wrócą.
Ci, którzy zostali na terytorium Izraela, stali się przez siedemdziesiąt lat – tak uważa wielu – osobnym arabskim narodem.
Mieszka ich w Izraelu ponad milion. Głównie w tak zwanym arabskim trójkącie u podnóży Galilei, na przykład w Sachnin czy Umm al-Fahm. To miasta czysto arabskie, wsie wokół też są arabskie. W Nazarecie również dominują Arabowie. Wino z Kany Galilejskiej i wszelkie gadżety związane z życiem Chrystusa są arabskiej produkcji. Wielu Arabów mieszka w Hajfie, w Jafie, na pustyni Negew. Formalnie (i w wielu wypadkach faktycznie) są takimi samymi obywatelami jak Żydzi.
Różnica tkwi nie tylko w religii (to muzułmanie, druzowie i chrześcijanie) i w narodowej identyfikacji, lecz także w samopoczuciu. A to jest generalnie gorsze niż samopoczucie Żydów. Arabowie patrzyli, jak na ziemi kupionej od nich (ale też zabieranej siłą) rosną żydowskie kibuce i moszawy. Wspominają swoje wsie, w pamięci kwitnące, które najczęściej były tak marne jak uschła oliwka. Żałują, ale nie zawsze i nie do końca.
Inni Arabowie, w tym Palestyńczycy z Gazy i Terytoriów Okupowanych, nazywają ich „Arabami śmietany”. I jest w tym wiele prawdy, gdyż w żadnym z krajów arabskich Arabowie nie korzystają z tak wielkich swobód i wolności obywatelskich jak w Izraelu. Mają arabskie szkoły i arabskie niecenzurowane gazety. Arabskie sądy religijne, finansowane przez państwo tak samo jak żydowskie. Partie polityczne od prawa do skrajnego lewa, w tym radykalnie islamistyczne, takie, które publicznie umieją wzywać do unicestwienia Izraela. Swoich posłów w Knesecie; największa grupa to właśnie islamiści. Niekiedy swoich ministrów, sędziów Sądu Najwyższego, a nawet generałów armii (to druzowie, arabska mniejszość religijna). Są urzędnikami państwowymi i samorządowymi, służą w policji (arabscy funkcjonariusze, głosi wieść gminna, najskrupulatniej sprawdzają arabskich współobywateli) oraz w wojsku (druzowie i Beduini z Negewu, podobno najlepsi zwiadowcy i najbardziej zaciekli żołnierze). Studiują na uniwersytetach.
Arabami są najlepsi aktorzy izraelskiego Teatru Narodowego – Habimy i znakomici reżyserzy filmowi, na przykład dokumentalistka Ibtisam Salh Mara’ana lub nominowany do Oscara filmowiec Scandar Copti. Piszący po hebrajsku Arab Said Kaszua to, jak mówią niektórzy pisarze izraelscy, choćby Etgar Keret, „ostatni żydowski pisarz w Izraelu”, bo tworzy w takim klimacie jak żydowscy pisarze w diasporze.
Profesor Riad Agbaria z Uniwersytetu Ben-Guriona w Beer Szewie należy do elity światowych farmakologów. Jest pierwszym dziekanem arabskiego pochodzenia, choć – niestety – jedynym. Wymyślił, jak ułatwić beduińskiej mniejszości dostęp do studiów. A potem podobny program wprowadził dla żydowskiej młodzieży z zapomnianych przez los mieścin na pustyni Negew.
Abbas Suan, były piłkarz arabskiego klubu Bnej Sachnin (trenowanego niegdyś przez radykalnego syjonistę Eyala Lahmana, który uznał, że rozbudzone, skrajne uczucia narodowe, w tym wypadku arabskie, są w stanie wykrzesać z zawodników największą siłę; Lahman jest do dziś bohaterem tego nacjonalistycznego po arabsku miasta), stał się narodowym herosem Izraela. To Suan w eliminacjach do mistrzostw świata w Niemczech (przegranych w ostatnim momencie) strzelił w dziewięćdziesiątej minucie meczu Izraela z Irlandią decydującą o remisie bramkę. Suan bił pokłony w stronę Mekki, a stadion wariował ze szczęścia, powiewając flagami z gwiazdą Dawida. Gazety pisały, że Suan zrobił więcej dla żydowsko-arabskiego pojednania niż wszyscy politycy razem wzięci.
Nacjonalistyczni kibole zespołu Beitar Jerozolima, zadziwiająco podobni w faszystowskim zacietrzewieniu do polskich koleżków z fanklubów Jagiellonii lub Legii, umieścili w największej izraelskiej gazecie płatne ogłoszenie, w którym oznajmili, że bramki Suana to kres żydowskiego futbolu. Ale wypisywane na murach przez radykałów hasło „No Arabs, no bombs” zmieniło się z dnia na dzień, gdy Suan strzelił bramkę Irlandii, w „No Arabs, no goals”.
Skąd ta różnica w żydowskim i arabskim