Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 20
Karola zaskoczyło, że mafradż jest aż tak wysoko. Nigdy nie widział Starego Miasta z góry i teraz poczuł, że jego orientalne piękno w tej księżycowej nocy, tuż po zwrotnikowej burzy, tchnie niebywałym urokiem i pachnie jak cudowny kamienny kwiat. Wydawało mu się, że jeżeli za chwilę rozłoży ręce, to uniesie się i poszybuje nad miastem z tysiąca i jednej nocy.
– Pięknie, prawda? – zapytał Sajed i wziął go za rękę. – Tyle światła i ani jednego neonu Coca-Coli, Nokii czy Forda. Czy to nie jest symboliczne?
– Jest! – odpowiedział Karol z autentycznym przekonaniem. – I niech tak zostanie! Od krzyżowców weźmiemy tyle, ile trzeba. I kiedy trzeba.
– I co trzeba.
Usiedli na miękkich niskich stołkach. Karol nawet nie zauważył, kiedy pojawiły się na tarasie, bo w czasie ulewy z pewnością ich tam nie było.
Zanim rozpoczęli rozmowę, siwy, brodaty Ibrahim w nieświeżej galabii i z patologiczną kifozą postawił na inkrustowanym macicą perłową i mosiądzem stoliku pękate szklaneczki, miseczkę z cukrem i dzbanek z herbatą. Nic więcej.
– Masz pilną robotę, Safir – oznajmił Sajed, gdy tylko zostali sami.
Karol, zajęty mieszaniem herbaty, nawet nie zareagował, bo Sajed zawsze zaczynał rozmowę od tego stwierdzenia.
– Posłuchaj. Są dwie sprawy, które musisz załatwić… natychmiast! Potem przyjedziesz do mnie i zdasz mi relację. – Sajed był rozluźniony, mówił cicho, bez wysiłku i patrzył Safirowi prosto w oczy. – Dzieje się coś dziwnego!
– Co? – zapytał Karol, wyraźnie zaskoczony, bo ostatnie słowa Sajeda zdecydowanie odbiegały od standardu.
– Zapomniałem, jak on się nazywa… – Sajed zmrużył oczy i zaczął nerwowo pocierać je palcami.
– Kto?
– Ten Irlandczyk, z którym spotkaliśmy się w Kenii… pamiętasz…
– Oczywiście! Ted Kelly…
– Właśnie! Patrz, Safir, zapomniałem. Chyba dlatego, że od dawna nie mieliśmy z nimi kontaktu. – Sajed zamyślił się na moment. – Z tymi Irlandczykami tak już jest, chodzą własnymi ścieżkami… Jeden Allah wie, co bulgocze w tych tępych irlandzkich łbach… Whisky pewnie.
– Ja ich rozumiem! – wtrącił Karol.
– Nie wątpię. W końcu przez dwa lata byłeś łącznikiem.
– Ted to legenda! Wspaniały człowiek… Kiedyś ci o nim opowiadałem.
– Tak, wy Polacy i Irlandczycy macie coś wspólnego. Odwiecznych wrogów! Oni Anglików, a wy Rosjan. I zamiłowanie do wódki! Kiedyś o tym pogadamy, może jak wrócisz…
– Ale o co chodzi? – Karol się zaniepokoił.
– Kelly przekazał nam przez Hadżiego, że chce się pilnie spotkać w jakiejś nadzwyczaj ważnej sprawie.
– Dlaczego kontaktuje się przez Hadżiego? – Karol uniósł nieco głos. – Miał tego nie robić, ma przecież stały kontakt na Abdula… co jest? Zgubili numer telefonu czy zapomnieli? – Rozłożył ręce.
– No właśnie! Dlatego mówię, że masz dwie sprawy do załatwienia. – Sajed pokiwał głową i pogładził oburącz brodę, co robił tylko wtedy, gdy szukał kontaktu z Allahem.
Karol zastanowił się przez moment.
– Myślisz…? – zapytał w końcu.
– Na to wygląda – odparł Sajed.
– Muszę to rozważyć…
– Safir! – ciągnął Sajed coraz chłodniejszym tonem. – To ty wprowadziłeś Abdula i dałeś mu rekomendację, chociaż wiedziałeś, że nie znoszę Francuzów. Ufam ci jednak bardziej niż komukolwiek i zgodziłem się na tego Tunezyjczyka…
– W porządku, Sajed. W porządku. – Karol poczuł się nieswojo.
Natychmiast zrozumiał, że ma poważny problem do rozwiązania, a Sajed oczekuje od niego konkretnej propozycji. Tu i teraz.
Po raz pierwszy od jedenastu lat coś zazgrzytało.
Na taras wszedł Ibrahim, jakby jeszcze bardziej zgarbiony, i postawił na stoliku daktyle i figi. Zajęło mu to prawie dwie minuty, dokładnie tyle, ile potrzebował Karol, by zastanowić się nad odpowiedzią.
– Od ciebie zależy, którą ścieżką pójdziesz, i niech ci Allah pomoże wybrać tę jedyną, prawdziwą. Masz trudny wybór, ale my też. Rozumiesz? – Sajed skończył i czekał na ruch Safira.
– No dobrze – odparł Karol, kryjąc zaniepokojenie. – Telefon od Kelly’ego do Hadżiego z pominięciem Abdula może świadczyć o tym, że stracili do niego zaufanie i woleli ruszyć kanał, którego nie powinni wykorzystywać do łączności. Znaczy, że woleli zaryzykować, bo jest pewniejszy niż Abdul. – Zamilkł na moment i zobaczył, że Sajed drugi raz tego wieczoru pociera rękami brodę. – Wiedzą, że Abdul zdradził!
– Też tak uważam – odezwał się Sajed.
– Sądzę jednak, że Irlandczycy muszą mieć do nas naprawdę ważną sprawę…
– I pewnie nie chodzi im o Abdula.
– Oczywiście!
– A co z Abdulem? – zapytał Sajed, jakby chciał zignorować ostatnie słowa Safira.
– Przecież nie spotkam się z Irlandczykami, dopóki się nie dowiem, o co chodzi z tym Abdulem. To wszystko jest niejasne, podejrzane.
– Safir, bracie! – Sajed położył mu rękę na ramieniu. – Niech cię Allah prowadzi! Wracaj jak najszybciej. – Popatrzył mu prosto w oczy i dodał: – A teraz odpocznij. Ibrahim zaprowadzi cię na kwaterę.
Na korytarzu Karol spotkał Raszida. Powiedział mu, że jutro wyjeżdża, i pożegnali się serdecznie. Raszid, który najwyraźniej szedł do Sajeda, nie zapytał, kiedy znowu przyjedzie, i Karol od razu się domyślił, że wie o sprawie Abdula.
Wszystko wskazywało na to, że musi jak najszybciej porozmawiać z profesorem Ahmedem. Było źle, a mogło być jeszcze gorzej.
– Bladź! Nic nie poznaję! – odezwał się Jagan z tylnego siedzenia.
– To dawny prospekt Pobiedy, teraz imienia Władimira Władimirowicza – wyjaśnił beznamiętnie Gruzow, a Jagan od razu pomyślał o swoim kizlyarze i poczuł, jak smok poruszył się nerwowo.
– Dużo się zmieniło. Miasto prawie nie do poznania… wiele się buduje – rzucił Zaricki.