Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 21
– Co ty, starszyna, Czeczenów nie znasz? – zapytał Zaricki i wyrzucił papierosa przez okno. – Rubelek dla brata, rubelek dla żony, rubelek dla dziadka, rubelek dla miasta i sto dla mnie.
– To prywatyzacja po kaukasku… zresztą u nas jest tak samo. I tak te pieniądze kiedyś gdzieś zainwestują – skomentował Gruzow.
– Pies ich jebał! – rzucił niespodziewanie Jagan. – Nie podoba mi się to. Bladź, przecież my za to płacimy! A za dwa, trzy lata znów to trzeba będzie rozwalać. Gruzow! – Walnął go dłonią w ramię. – Dwie smiertnice wybuchły niedawno w metrze w Moskwie. Oglądaliśmy je. Pamiętasz?
– Pamiętam. No i co?
– To my im budujemy miasta, te ulice i domy, a one przyjeżdżają robić u nas fajerwerki!
– Trubow! Coś ty się z kija urwał? – smętnie, ale konkretnie odparł Gruzow i wszyscy zamilkli.
Jagan był w Groznym ostatni raz w 2003 roku, a i to przejazdem. Nie lubił tego miasta. Lubił za to i znał Gudermes, bo tam stacjonowała kiedyś jego jednostka.
Wynikało to może z tego, że pamiętał, jakie klęski ponieśli Rosjanie w walce z góralami, i to w mieście. Przekroczyli wtedy normalny poziom hańby i na myśl o tym wciąż czuł przypływ wściekłości wymieszanej z bezsilnością. Najgorszy stan ducha, jaki może się przytrafić rosyjskiemu żołnierzowi specnazu. Tylko pawia puścić!
A może Jagan w ogóle nie potrafił sobie wyobrazić, że musiałby walczyć w mieście. Tyle ulic, domów, ludzi… jak mógłby w każdym z nich wyczuć niebezpieczeństwo?
Nie próbował tego dotąd. Wiedział, że jego niezwykły dar demaskacji zagrożenia, ujawnienia planów czyhającej w pobliżu śmierci na nic by się nie zdał w mieście, szczególnie takim jak Grozny.
Dlatego postanowił kiedyś, że w górach musi być lepszy od górali, i nieźle mu się to udawało, chociaż sam pochodził z Omska. Muhamedow szybko poznał sierżanta Andrieja Trubowa z imienia i nazwiska, choć normalnie nie interesowali go podoficerowie.
– Dojeżdżamy! – odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu Jura Kosow, który prowadził samochód. – Która godzina? – zapytał. – W tym gracie nie działa zegar.
– Osiemnasta dwadzieścia pięć – odpowiedział Jagan, nie patrząc na zegarek.
– To nie żaden grat, tylko dobrze zamaskowany samochód grupy specjalnej połączonych służb specjalnych Federacji Rosyjskiej – zauważył dowcipnie Gruzow, ale nikt nie zareagował na jego słowa.
Jechali szerokim, czystym prospektem między nowymi domami o jasnych elewacjach. Na końcowym odcinku ulica przechodziła w promenadę obsadzoną młodymi drzewami, które rozdzielały oba pasy ruchu. Po chwili wyjechali na ogromny plac zajmowany przez monumentalny meczet.
Zaczęło się już ściemniać i włączone zostało oświetlenie budowli przypominającej Hagię Sophię w Stambule. Cztery wysokie, wyjątkowo smukłe minarety o ostrych szczytach wyrastały na rogach meczetu, jakby miały go bronić przed niewidzialnym wrogiem. Tysiące świateł dodawało świątyni więcej dramatyzmu niż majestatu.
Kosow zwolnił i wszyscy jak zaczarowani wpatrywali się w ten widok. Jagan pomyślał, że minarety stoją wbrew prawom fizyki i każdy z pewnością pięknie by się zwalił od jednego celnego trafienia z RPG.
Skręcili w lewo, w sześciopasmową aleję, i w ciszy minęli meczet po prawej stronie. Po trzystu metrach dojechali do stojącego opodal skrzyżowania nowego dziesięciopiętrowego apartamentowca.
– Jesteśmy na miejscu – zakomunikował Zaricki, blisko czterdziestoletni major. – To ten dom po lewej… najwyższe piętro.
Kosow i Jagan musieli się pochylić, żeby spojrzeć w górę.
– Ostatnie trzy okna po prawej – dodał Zaricki.
– Ciemno – rzucił Kosow.
– Dobrze! Tak miało być!
– No… to co? – wtrącił Gruzow. – Zaczynamy?
– Dowodzi Fiedieralnaja Służba Biezopasnosti. Panowie oficerowie, czekamy na sygnał! – Zaricki przypomniał, że od tej chwili gospodarzem sprawy jest wywiad wojskowy.
– Długo? – zapytał Kosow.
– Wysłałem esemesa… i czekamy.
Na parkingu przed domem stało kilka samochodów. Dwa SUV-y, kilka bmw, mercedes i dalej w rzędzie inne, nie mniej okazałe pojazdy. Stary opel astra z 1998, najwyżej z 1999 roku wyraźnie się odróżniał. Jagan wyczuł to natychmiast.
– Spierdalamy stąd – rzucił cicho.
– Co jest, Trubow? – odezwał się nieco zaskoczony Gruzow.
– Spierdalamy i już! – powtórzył bardziej zdecydowanie Jagan. – Sto osiem metrów za nami jest budynek administracji miasta. Wyglądamy w tym gruchocie, jakbyśmy chcieli zrobić jakieś bum, jak niedorobieni amatorzy Umarowa z Emiratu Kaukaskiego… Spierdalamy!
– Jagan ma rację. Słyszałeś, Zaricki! – Kosow włączył silnik i wrzucił jedynkę, aż zazgrzytała skrzynia biegów.
– Bez nerwów – zareagował spokojnie Zaricki. – Wszystko jest pod kontrolą. Co ty, kurwa, myślisz, Trubow, że nie wiedzieliśmy, gdzie stoi ten budynek? W tym domu mieszkają ludzie Kadyrowa i Muhamedow wiedział, gdzie zrobić swoją kryjówkę. Pod latarnią najciemniej… nie?!
Gruzow przez całą drogę palił papierosy i wyglądał, jakby denerwował się bardziej od innych.
Smród papierosów Marlboro nie pozostawiał wątpliwości co do źródła ich pochodzenia, ale paradoksalnie to dobrze świadczyło o Gruzowie, który musiał kupować je taniej na bazarze. Oryginalne fajki palili tylko ci oficerowie, których było na nie stać. Dlatego pewnie Gruzow mimo swoich pięćdziesięciu pięciu lat – choć wyglądał na więcej – wciąż był majorem i musiał ryzykować życie, zamiast łowić ryby kijem Megabass Diablo Slant Bridge z kołowrotkiem Stella Shimano.
Gruzow pstryknął niedopałkiem przez okno i o mało nie trafił podjeżdżającego motocyklisty bez kasku, w czarnej skórze, który zatrzymał się cztery metry dalej, pochylił i bez słowa zajrzał do wnętrza samochodu. Po chwili podjechał drugi motocyklista w identycznej czarnej skórze i stanął obok.
Jagan delikatnie, powoli, wciąż patrząc w kierunku motocyklistów, wyjął spod kurtki swojego skorpiona model 61, odbezpieczył go i położył na kolanach.
– Nie rób głupstw – wyszeptał Gruzow. – Schowaj to, bo nie wyjedziemy z Groznego żywi…
– Wy kto? – zapytał twardo po rosyjsku z kaukaskim akcentem pierwszy motocyklista. – Czego tu?
– Daj porozmawiać, przyjacielu! – zaczął