Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 29
Wszyscy oczywiście o tym wiedzieli, ale kiedy współdziałać mają trzy służby, trzeba co jakiś czas przypominać o podstawowych sprawach, bo z ludźmi różnie bywa i mają różne nawyki. Dlatego nikt się nie obrażał, że Zaricki przypomina, co mają robić. Rozumieli zresztą, że zdani są tylko na siebie. Jeśli przyjdzie Muhamedow, to na pewno nie będzie sam i nie będzie nieuzbrojony. Szansa na to, że się podda, była zerowa. A jeżeli nie odpalą ładunku błyskowego w odpowiedniej chwili i nie położą trupem jego ochrony, mogą już nigdy nie wyjść z tego mieszkania.
Nikt nie mówił o tym na głos, ale wszyscy liczyli na starszego sierżanta Andrieja Trubowa, zwanego nie wiadomo czemu Jaganem. Nikt też nie wiedział, co to znaczy. Wiedzieli natomiast, że on jeszcze nigdy nie przegrał, co żywo potwierdzała jego obecność. Mówiło się nawet, że ma jakieś niezwykłe umiejętności. Krążyły na ten temat legendy. Tak czy inaczej jego spokój, opanowanie i sprawność już teraz dodawały im otuchy. Byli przekonani, że jednak wyjdą z tej operacji cało. Tylko najstarszemu w grupie majorowi FSB Gruzowowi jakoś nie pasowały do tego długie włosy Jagana związane w koński ogon.
– Bladź! Gospodi! Co to jest? – Zaricki nagle usłyszał podniecony głos Kosowa. – Co to jest? Pokaż! Gdzie to znalazłeś?
Zaricki wszedł do pokoju i zobaczył Jagana, jak stoi na środku pokoju, trzymając w rękach jakieś pudełko, a Kosow i Gruzow otaczają go ściśle i świecą latarkami. Twarze całej trójki w tym niesamowitym świetle sprawiały wrażenie, jakby wyreżyserował je sam Stanisławski dla MChAT-u, aż Zaricki poczuł przypływ przerażenia. Podszedł bliżej i od razu zrozumiał, jak sztuka jest blisko życia.
Pudełko z różowego mahoniu, niewiele mniejsze niż pudełko na buty, lecz znacznie od niego cieńsze, rogi miało chronione przez misternie kute mosiężne płytki. W dolnej części tkwił w małym zamku kluczyk rozetkowy. Wieko podtrzymywały dwa łańcuszki, a każde ogniwo zdobione było delikatnym wzorkiem. Wnętrze wyścielał połyskliwy zielony atłas z wyraźnym, ale nie dominującym dodatkiem złotych nitek.
Na środku pudełka, w idealnie dopasowanym wgłębieniu, leżał pistolet Tulski Tokariewa, zwany tetetką. W komunistycznym świecie wyprodukowano takich trzy miliony. Ten jednak wyróżniał się spośród nich do tego stopnia, że czterech zaprawionych w bojach oficerów nie mogło ukryć bezgranicznego zdumienia.
Pozłacana tetetka nie miała numerów seryjnych. Jej uchwyt obłożony był kością słoniową, w której tkwiły jakby zatopione trzy jednokaratowe brylanty, wyjątkowo pięknie szlifowane. Obok pistoletu widniał, również pozłacany, zapasowy magazynek z ośmioma nabojami 7,62 i złotymi pociskami. Na pistolecie wygrawerowany był arabski napis niezwykłej urody.
– Noo… bladź… Rosjanin potrafi. – Pierwszy odezwał się Kosow.
– Czyje to? Przecież nie tego wała Muhamedowa? – zapytał Zaricki. – Na chuj mu taki pistolet?
– Może to prezent od Bieriezowskiego dla Osamy – stwierdził bez sensu Gruzow i zaraz dodał: – Albo na odwrót…
– Nie wiedziałem, że takie u nas robią – przerwał mu Kosow.
– Ile to może być warte? – zainteresował się Gruzow. – Pewnie można by za to kupić mieszkanie w Moskwie…
– Dwa! I jacht – szybko dorzucił Zaricki.
– Co z tym zrobimy? – zapytał Kosow.
– Może damy w prezencie Władimirowi Władimirowiczowi? – rzucił znów bez wyczucia Gruzow, więc nikt nie zareagował.
– Trzeba będzie ustalić, czyj to pistolet i skąd się tutaj wziął – stwierdził Jura Kosow. – Odpowiedź może być bardzo ciekawa. To nie jest zwykły pistolet do ozdoby. On musi mieć swoje znaczenie, a Muhamedow na pewno tylko pośredniczy między jakimiś bardzo ważnymi osobami – ciągnął Kosow całkiem rozsądnie. – Bardzo chciałbym się dowiedzieć między kim a kim.
– Ten pistolet nie może tak sobie tutaj leżeć – wtrącił Zaricki. – Ktoś musi po niego przyjść!
Stali wpatrzeni w błyszczącą złotem tetetkę i żaden z nich nawet się nie pokusił, by wziąć ją do ręki, jakby była w niej zaklęta jakaś nieznana moc, która mogła niepotrzebnie zmienić ich życie albo, co gorsza, przynieść nieszczęście. Wiedzieli przecież jak mało kto, że broń służy do zabijania, ale dlaczego zabijać złotymi pociskami? Czegoś podobnego jeszcze w życiu nie widzieli, więc na wszelki wypadek postanowili zachować ostrożność i nie dotykać pistoletu.
Wszyscy, tylko nie Jagan. On takich myśli nie miał. Dla niego to było cudowne zrządzenie losu. To był dar od jakiegoś Boga i zadośćuczynienie za utratę kizlyara z dedykacją Putina. Jagan poczuł się dobrze, wyjątkowo dobrze. Nie czuł się tak od lat i ciężar pudełka ze złoto-diamentowym pistoletem sprawiał mu głęboką, intymną przyjemność. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że niebezpieczeństwo, jakie wciąż nad nim wisiało, odkąd Rustam w Czeczenii zabrał mu nóż, bezpowrotnie minęło. Wypełniała go radość, bo to oznaczało, że odnajdzie Aminę, Rustama i bliźniaków. No i nóż oczywiście też!
Ku przerażeniu i jednocześnie zazdrości kolegów wziął pistolet do ręki. Wydawać się mogło, że tym gestem okiełznał cudowną broń i nabył prawo do jej posiadania. Dreszcz smoka na plecach nie pozostawił mu złudzeń, że tak właśnie było.
Przez następne dwa dni Zaricki, Gruzow i Kosow nie rozmawiali o niczym innym i żaden się nie pokusił, by otworzyć skrzynkę i choć raz spojrzeć na pistolet. Snuli najróżniejsze przypuszczenia, padło kilka zakładów i doszło do dwóch kłótni. Zgodni byli jednak co do jednego: Muhamedowa muszą wziąć żywcem, by dowiedzieć się prawdy o tej broni. Wyglądało to tak, jakby tylko po to tu przyjechali i zupełnie zapomnieli, że walczą z terroryzmem, także światowym.
Gruzow wypalił dwa razy więcej papierosów niż zwykle, a Jura Kosow znów powrócił do nałogu. Rozmowy o złotym pistolecie uszczupliły zapasy na tyle, że Gruzow chciał już wyjść i kupić nowy karton. Jednak Zaricki trzeźwo mu tego zabronił, licząc się w każdej chwili z możliwością wizyty Muhamedowa.
Jagan nie uczestniczył w tych rozmowach, bo nie obchodzili go wcześniejsi właściciele tetetki. Teraz należała do niego. Dziwił się jednak trochę i niepokoił, że pistolet w magiczny sposób zatruwa myśli kolegów, pozbawiając ich wrodzonej czy wyuczonej czujności. Jednocześnie czuł satysfakcję, że to właśnie on potrafił opanować jego tajemną moc. To dobrze wróżyło na przyszłość.
Konieczność zachowania zupełnej ciszy w mieszkaniu obejmowała też zakaz spuszczania wody w toalecie. Zaricki nie mógł zagwarantować, że któryś z sąsiadów nie jest cichym strażnikiem konspiracyjnego mieszkania Muhamedowa. Wszyscy to dobrze rozumieli, bo był to ze wszech miar logiczny argument. Skutkował jednak tym, że po dwóch dniach pobytu czterech dorosłych mężczyzn dym papierosowy podrabianych marlboro Gruzowa i fetor dochodzący z toalety tworzyły mieszankę nie do zniesienia, a okien Zaricki nie pozwalał otwierać.
Drugiego dnia o dwudziestej trzeciej osiemnaście dyżur pełnili Jagan i Zaricki. Gruzow leżał z zamkniętymi oczami na kanapie. Jura Kosow siedział w drugim pokoju i przez szeroko otwarte drzwi wyglądał, jakby czytał książkę, ale w rzeczywistości spał.
Jagan siedział przy komputerze i wpatrywał się w martwy obraz