Niewierni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 32

Niewierni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

żadnego znaczenia…

      Wszyscy ku zaskoczeniu Jury wybuchnęli śmiechem, nawet sam Zelimhan Ahmetow.

      – Pytam ostatni raz, Ruski, i wychodzę. Czego chcesz? – powtórzył hardo Czeczen. – Nie mam czasu tu siedzieć.

      – Ustalmy fakty – zaczął Jagan. – Po pierwsze, jesteś szejtanem… od Muhamedowa. Po drugie, wiemy, gdzie jest twoja rodzina. Po trzecie, będziesz jeszcze żył albo i nie.

      – Posłuchaj, Ruski. Oszczędzę ci pracy i wysiłku – odciął się Czeczen. – Ponieważ nie zadzwoniłem o ustalonej porze, wszystko, co wiedziałem o Muhamedowie, od tamtej chwili jest już nieaktualne. Nie sądzisz chyba, że jesteśmy takimi durniami? To po pierwsze. Po drugie, gdybym nawet wiedział, to też bym nie pisnął ci słowa…

      – Posłuchaj, capie. Śmierdzisz, szejtanie! – przerwał mu ostro Jagan, wstał i otworzył szeroko okno. – Najpierw cię wywietrzymy, a potem zrobimy tak… Jutro rano twoi dagestańscy bracia się dowiedzą, że twoja żona i brat, co się ukrywają w chlewie Szamkal pod Machaczkałą, są informatorami FSB. Czyli… ostatnia wpadka oddziału Kalhela to ich robota. Mamy tam swoich ludzi i to nie będzie trudne. – Jagan uśmiechnął się złośliwie, bo Zelimhan zamilkł i zbladł. – Grubymi nićmi to szyte, ale twoi dagestańscy bracia to ciemniaki i nawet się nie kapną. Ale możemy być pewni, i ty, i ja, i twoja rodzina, że bracia Kalhela osobiście poderżną im gardła… tępym, zardzewiałym kindżałem. Na wszelki wypadek! Chyba nie masz wątpliwości? Zelimhan! Co ty na to?

      Zapadła cisza. Czeczen siedział ze spuszczoną głową, a Jagan wstał, założył ręce na piersi i oparł się o ścianę. Ta cisza była najważniejszym elementem przesłuchania i najcięższą torturą dla Ahmetowa. Nie bicie czy łamanie palców, jak myślał Jura Kosow. Jagan wiedział doskonale, w jaki sposób można złamać kogoś takiego jak Zelimhan. A przynajmniej spróbować. Szansa była spora, bo fifty-fifty.

      – Masz do wyboru trzy odpowiedzi i do wykorzystania jedno koło ratunkowe oraz telefon do przyjaciela albo możesz zabrać to, co już wygrałeś. Muszę cię zatem zapytać. Czy grasz dalej?

      Jagan nawet nie zauważył, że Zaricki i Gruzow się uśmiechają. Jednak Czeczenowi wcale nie było do śmiechu. Siedział nieruchomo, chociaż nie był już skrępowany.

      – Pierwsze! Mówisz nam wszystko, co wiesz, szybciutko, my to sprawdzamy i jeszcze dzisiaj będziesz wpierdalał swój żiżig gałnasz. A jutro nawet odtańczysz zikra i jeżeli wszystko się zgodzi – zrobił ruch głową – jeden kolega, tam z tyłu, załatwi tobie i twojej sobaczej rodzinie szybki wyjazd do Jewrosojuza. Ile potem Muhamedow da ci pożyć, to już nie nasz interes. Tylko decyduj się raz-dwa, bo nam się spieszy do domu. Wersja druga. – Jagan zawiesił na moment głos. – Tam są drzwi. – Wskazał ręką. – Możesz wstać i wyjść. Pójdziesz do Muhamedowa i powiesz, jakie spotkały cię przykrości. Może ci uwierzy, a może nie… ale raczej nie… Tak czy inaczej zdecydować będzie musiał od razu… bo za duże ryzyko. Mylę się? Oczywiście, że nie… i ty to wiesz, Ahmedow – przekręcił złośliwie jego nazwisko. – W tym czasie bracia z tejpu Kalhel tępymi kindżałami rozliczą się z twoją rodziną… wiesz, jacy nerwowi są Lezgini. I trzecia opcja. – Jagan podszedł do otwartego okna i wskazał ręką. – Możesz lecieć, sokole kaukaski! Dziesiąte piętro. Rodzina dołączy do ciebie później… gdzieś tam w waszym raju męczenników. Wybór należy do ciebie. Dlatego muszę cię zapytać teraz, czy grasz dalej.

      Zelimhan Ahmetow siedział nieruchomo na krześle przed oknem, wpatrzony w rozgwieżdżone niebo nad Groznym. Potężnie opuchnięty nos i górna warga nadawały jego twarzy groteskowy wyraz. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że wygląda śmiesznie, gdyby nie duże czarne oczy wypełnione połyskującymi łzami.

      Czuł, jakby ktoś rozdzierał mu wnętrzności rozpalonym żelazem. Bezsilność i rozpacz sprawiały mu fizyczny ból, o jakim dotąd nie miał pojęcia, a na Kaukazie widział i słyszał już niemało, bo walczył jeszcze u Dudajewa. Cokolwiek zrobi czy czego nie zrobi, i tak będzie źle, i tak przegra. Wiedział, że blondyn z końskim ogonem ma rację.

      Jura Kosow pierwszy raz uczestniczył w przesłuchaniu jeńca. Wydawało mu się, że będzie to krwawe przeżycie, na które nie był przygotowany. Nie wiedział, jak zareaguje, a przed kolegami musiał zachować twarz oficera SWZ. Tymczasem przesłuchanie, jakie prowadził Jagan, pozytywnie go zaskoczyło i cieszył się, że nie musi przechodzić ciężkiej próby. Nie miał jednak najmniejszego pojęcia, co przeżywał Zelimhan Ahmetow, jaką torturą jest dla niego to, co zafundował mu Jagan.

      Jakie życie jest przewrotne i niesprawiedliwe! – pomyślał Czeczen. W dwa tysiące pierwszym mogłem go zabić i dzisiaj nie byłoby tego całego cyrku.

      Spojrzał za okno i doszedł do wniosku, że nie ma dobrego rozwiązania. Pozostało mu jedynie grać na czas. Muhamedow powinien się już zorientować, że coś się dzieje.

      – Dobra, Ruski – odezwał się w końcu. – Potargujemy się?

      – Mówiłem ci, że spieszymy się do domu i nie jesteśmy na kozim bazarze w jakimś jurcie, by się z tobą targować…

      – Czego chcesz? – zapytał Ahmetow, próbując się uśmiechać.

      Jagan od razu wyczuł, że Czeczen będzie kręcił, żeby zyskać na czasie. Wiedział też, że każda kolejna minuta spędzona w tym mieszkaniu przybliża ich do nieokreślonego, lecz jakże realnego niebezpieczeństwa. Taka była Czeczenia.

      – Gdzie jest Muhamedow? – zapytał.

      – Zacznijmy od czegoś lżejszego… Tak od razu chcesz wszystko wiedzieć?

      – Jesteś niegrzeczny, capie. Śmierdzisz, szejtanie – spokojnie powtórzył Jagan i zamierzył się do ciosu. Czeczen odruchowo zasłonił się ręką. – Przypomnij sobie lipiec dwa tysiące pierwszego roku…

      – Oj! To bardzo dawno! – Ahmetow pokręcił głową. – Nie wiem, czy pamiętam…

      – To sobie zaraz przypomnisz! – Jagan uniósł głos.

      Zaricki, Gruzow i Jura Kosow stanęli za plecami Czeczena i oparci o ścianę obserwowali przesłuchanie. Zaricki trochę się denerwował, że sprawa się przeciąga, ale i tak był wdzięczny Jaganowi, że najtrudniejsze zadanie wziął na siebie. Właściwie podziwiał go za spokój i opanowanie, których jemu starczyłoby na pięć minut.

      W głębi duszy wszyscy jednak czekali, kiedy Jagan zacznie wypytywać więźnia o złoty pistolet, tak jakby Muhamedow w ogóle nie istniał.

      – Nooo… pamiętam! Oj… taaak! Pamiętam! Jeden szurawi biegał po górach, a my za nim… Czekaj! To byłeś ty!

      – Dobrze zacząłeś. Dalej!

      – Ale co? Co chcesz wiedzieć?

      Jagan zdał sobie sprawę, że sam nie wie, do czego zmierza.

      – Na wschód od Tałan-Jurtu była taka zniszczona wieś…

      – Tam dużo takich!

      – Nad strumieniem, u wylotu wąwozu…

      – No… wiem. Szhad. Zniszczyły ją helikoptery, chociaż tam nigdy nie było naszych oddziałów…

Скачать книгу