Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 33
Ten jednak kontynuował:
– Najstarsza miała na imię Amina…
– Bogajew… Wasi waleczni żołnierze wybili wcześniej całą rodzinę Bogajewów. Macie pecha, bo Bogajewowie to bardzo waleczny tejp.
Jagan szybko wyjął notatnik i zapisał nazwisko, żeby nie zapomnieć. Bo twarze pamiętał, jakby to było dzisiaj.
– Amina była najstarsza… też się jej nie upiekło… – Zelimhan zawiesił głos. W jego oczach nie było już śladu łez, jedynie dzika kaukaska nienawiść.
Jagan nawet nie zauważył reakcji Czeczena.
– Amina… po niej ten… Rustam…
– I bliźniacy Szamil i Asłan – dokończył Ahmetow. – Przez trzy lata byli potem w naszym oddziale, ale ja ich prawie nie znałem. Zajmował się nimi Dżochar i osobiście Muhamedow. Ja byłem wtedy w Inguszetii – tłumaczył. Czuć było, że coś kręci, ale Jagana to teraz nie obchodziło.
– Czyli oni nazywają się Amina, Rustam, Szamil i Asłan Bogajewowie?
– Tak.
Jagan przybliżył się do jego ucha.
– To przyjrzyj się uważnie, Zelimhan – wyszeptał.
Wyjął telefon, przez kilka sekund czegoś w nim szukał, po czym podsunął go pod nos przesłuchiwanemu.
Ahmetow podniósł na moment wzrok, spojrzał beznamiętnie i jeszcze niżej opuścił głowę. Dla Jagana to była wystarczająco czytelna odpowiedź.
– Gdzie oni teraz są?
– A skąd mam wiedzieć! – kłamliwie odparł Czeczen, ale zaczął się na poważnie zastanawiać, czy propozycja wyjazdu do Europy, przynajmniej na jakiś czas, nie jest w jego sytuacji najlepsza.
– Posłuchaj, capie! Na razie nic nie utargowałeś. Przypomnij sobie, gdzie oni są, i pospiesz się. Będę bardziej życzliwy…
– Poza twoim zasięgiem, Ruski – odparł niespodziewanie Zelimhan. – Dostali nowe paszporty i są już pewnie gdzieś w Polsce… a tam ich nie dostaniecie!
– Co tam robią?
– Mnie o to pytasz?! W ogóle… po co ci to wszystko?
– Chodź na chwilę – odezwał się niespodziewanie Gruzow.
Kosow z pistoletem w dłoni pozostał przy Czeczenie, a reszta wyszła do drugiego pokoju. Zaricki wyraził zaniepokojenie przeciągającym się przesłuchaniem, ale nawet nie zapytał o Bogajewów. Gruzow natomiast stwierdził z przejęciem, że Dżochar, o którym mówił Zelimhan, to nikt inny, tylko „Buster Keaton”, najbardziej zaufany człowiek Muhamedowa do zadań specjalnych i kontaktów z Al-Kaidą.
– Zapytaj go teraz o pistolet – rzucił na koniec i wszyscy wrócili do sąsiedniego pokoju.
– Kiedy wyjechali do Polski? – zaczął Jagan.
– Skąd mam wiedzieć! Chyba niedawno… nie wiem…
– Kiedy? – Chwycił go za gardło. – Kiedy, koźle?!
– Dwa… góra trzy lata temu – wycharczał Czeczen.
– No dobrze, capie. To już coś. Zaczynasz się rozkręcać.
Jagan był umiarkowanie zadowolony. Włożył rękę do kieszeni, by wyjąć złotą tetetkę.
Zorganizowanie zasadzki w mieszkaniu w Groznym, ujęcie Zelimhana Ahmetowa i w ogóle wszystko to, co się właśnie wydarzyło, było silnym stresem dla trójki oficerów połączonych sił rosyjskich służb specjalnych. Nie było tylko niczym specjalnym dla Jagana, który jednak zajęty przesłuchaniem więźnia nie mógł o wszystkim pamiętać, zwłaszcza że grupą dowodził doświadczony major Zaricki.
Nie mógł zatem pamiętać, że należało zamknąć drzwi na klucz i że ktoś powinien obserwować otoczenie, skoro podłączone do komputera Oko Proroka wciąż działało. Na ekranie monitora jak na scenie widać było pod drzwiami trzy uzbrojone postacie, które wyraźnie czegoś nasłuchiwały.
Jagan wyjął z kieszeni złoty pistolet i uniósł go powoli. Ostatnie, co zapamiętał, to oczy Zelimhana, które jak zahipnotyzowane podążały za złotą tetetką. Dziecinne zaskoczenie przybrało w nich wyraz zdziwienia, by wreszcie się przemienić w szczere przerażenie. Ale zabrakło już czasu na jedno choćby pytanie.
Drzwi do mieszkania wyleciały z zawiasów i do środka, strzelając z pistoletów automatycznych, wtargnęło trzech mężczyzn. Grad pocisków rozrywających wszystko na swej drodze i dewastujących gipsowe ściany sparaliżował wszystkich.
Biały gęsty pył i drobiny drewna wypełniły powietrze.
Jagan natychmiast zdał sobie sprawę, że nie dosięgnie teraz swojego skorpiona, który leżał na stole dwa metry od niego, i schylił się tak nisko, jak mógł. Jasne było, że Zaricki i Gruzow znajdowali się najbliżej napastników, wprost na linii ognia.
Kątem oka zobaczył przebiegające postacie, ale nie był pewien, kto to jest. Instynktownie rzucił się w kierunku swojego pistoletu i gdy tylko go dotknął, poczuł, że już panuje nad sytuacją.
Zanim strzelił w żarówkę, zobaczył Zelimhana, który z roztrzaskaną i odchyloną do tyłu głową wciąż siedział na krześle, oraz szeroko otwarte oczy Gruzowa leżącego na ziemi z dymiącym papierosem w ustach.
Stan 200 – przemknęło mu przez myśl.
Zrobiło się cicho. Jagan szybko ocenił, że Zaricki i Kosow z pewnością nie przeżyli ataku i że nie ma co na nich liczyć, chociaż nigdzie nie mógł dostrzec ciał. Musiał podjąć decyzję natychmiast, zanim napastnicy ruszą do ataku. Chwilowa cisza świadczyła, że ma jeszcze szansę.
Wycelował swojego skorpiona i puścił długą serię w ciemny otwór drzwi, roztrzaskując drewniane framugi. Pomyślał, że skoro stawi opór, napastnicy będą musieli się zastanowić, co robić dalej. Te sekundy były najważniejsze. Nim skończył strzelać, był już przy oknie.
Tak jak sobie wcześniej zaplanował, postanowił zeskoczyć po balkonach. Nigdy nie wchodził do akcji, jeżeli nie przygotował wcześniej odwrotu, a manewr z balkonami miał przećwiczony.
Zanim napastnicy się zorientują, że taki cyrkowy numer jest w ogóle możliwy, będzie już na dole. To tylko dziesięć pięter.
W ciągu trzydziestu pięciu sekund dotarł do drugiego, skąd skoczył już na trawnik. Z góry nikt nie strzelał. Ruszył biegiem w kierunku parkingu i natychmiast zauważył dwóch mężczyzn w czarnych skórach, którzy stali przy wejściu na klatkę schodową.
Niezauważony zbliżył się na odległość dwudziestu dwóch metrów i oddał w biegu dwie krótkie celne serie. Potężne uderzenie kilkunastu pocisków 7,65 rzuciło tamtymi o ścianę.
Już