Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 42
– Tak.
– To ty pracowałeś z Tatarem?
– Ja.
– Szkoda chłopaka… Ale nie pytam. Nie moja sprawa. – Zamilkli na chwilę. – No dobrze, o co chodzi?
– Jest taka sobacza rodzinka… raczej rodzeństwo… – Trubow podciągnął rękawy i pokazał dwa duże tatuaże na wewnętrznej stronie przedramion, wykonane mocno stylizowaną cyrylicą.
Popowski ze zdumienia aż otworzył szeroko oczy, przechylił na bok głowę i potrzebował chwili, żeby odczytać napis.
– Amina… Rustam… Szamil… Asłan… – I na drugiej ręce: – Bogajew… Ty jesteś nieźle popierdolony, Jagan! Naprawdę! – Uśmiechnął się szeroko i pokiwał z uznaniem głową.
– To Ciechy…
– Znaczy Czeczeni?
– Tak. Mają na sumieniu kilku moich kolegów. – Trubow nie zamierzał mówić o tym, co go spotkało jedenaście lat temu w spalonej wsi na Kaukazie. – Wyjątkowa bladź! Noo… lubią zadawać ból.
– Zaszli ci za skórę, skoro zrobiłeś sobie coś takiego… To też pewnie bardzo bolało – stwierdził naiwnie Popowski, nieświadomy rozmiarów smoka na plecach sierżanta.
– Żeby nie zapomnieć – spokojnie, bez cienia ironii rzucił Jagan. – Najstarsza to… – wyciągnął prawą rękę i dotknął palcem tatuażu – Amina, ma teraz jakieś dwadzieścia pięć lat, może więcej. Młodszy… – przesunął palec w dół – Rustam, około dwudziestu dwóch, i bliźniacy Szamil i Asłan, mniej niż dwadzieścia… chyba…
– Jednojajowi?
– Jacy? Aaa… nie wiem – odparł niepewnie Jagan. – No… ci ostatni.
– Co ty, kurwa?! Nie możesz zapamiętać paru imion czy co? – Popowski był wyraźnie zaskoczony. – To o tobie mówią, że jesteś Nexus?
– Nie, no… tak jakoś mam, że jak pamiętam twarz człowieka, to ni chuja nie mogę zapamiętać jego nazwiska, a jak… tego… no… pamiętam nazwisko, to nie twarz. Tak już mam. – Jagan wykrzywił usta i spojrzał niepewnie na Popowskiego. – Jaki Nexus? Co wy, pułkowniku?
– Dziwne! Coś z tobą nie tak, ale pies to trącał – odparł Michaił. – No dobrze. Czym ci się tak narazili? Wiesz, skąd pochodzą?
– Mówiłem, że trzeba im odpłacić za kilku kolegów… moich towarzyszy z Batalionu „Zachód”. Tej wsi, z której pochodzą, już nie ma. Nasi chłopcy trochę tam sobie poszaleli. I nasza flota powietrzna też. To było w okolicach Tałan-Jurtu. Jest jednak inna sprawa – Trubow przeszedł do sedna. – Niedawno byłem w Groznym. Mieliśmy namiar na mieszkanie konspiracyjne, taką dziuplę Muhamedowa…
– Tego Muhamedowa?
– Tego. I zrobiliśmy zasadzkę. Wpadł nam człowieczek od Muhamedowa, niejaki… nieważne zresztą. Wyjawił mi przy okazji, że Bogajewowie byli na wychowaniu u Muhamedowa, więc wiadomo, czego tam się uczyli. Z tego, co mówił jeniec, wynika, że musieli być przygotowywani do specjalnej roboty. Pewne jest, że gdzieś nam wypłyną, i to z fajerwerkiem.
– Nie rozumiem, Andriej. Tak masz na imię? – zapytał Popowski. – Toż to sprawa dla FSB i może dla naszych od terroryzmu. Trzeba zająć się tym formalnie. Wygląda na to, że to jakieś rodzinne komando, bardzo niebezpieczna grupa. Czego ty chcesz? – Na kilka sekund zawiesił głos, po czym z wyraźnym przekonaniem zapytał: – Ty chcesz ich załatwić, tak?
Trubow nic nie odpowiedział. Odruchowo pogładził się po lewym policzku, gdzie mógł wyczuć cienkie zgrubienie od nosa do ucha. Uniósł pustą szklankę na znak, że jest gotowy na następną kolejkę. Popowski westchnął głęboko, ale nie z powodu wódki, tylko zamiarów Trubowa.
– Towarzyszu pułkowniku – odezwał się zdecydowanym głosem Jagan. – Podczas tej zasadzki w Groznym zginęło trzech moich kolegów…
– To ty tam byłeś?! – niemal wykrzyknął Popowski. – Tam zginął mój bliski kolega… Jura Kosow!
– Był moim partnerem.
– To zmienia postać rzeczy, Andriej! Czego ci potrzeba? Co mogę dla ciebie zrobić? – Wydawał się tak szczery, że Trubow nie miał najmniejszych wątpliwości, że pułkownik rzeczywiście zrobi dla niego wszystko.
Popowski wstał, podszedł do barku i przyniósł butelkę wódki Absolut 40% i jacka danielsa dla siebie. Wlał sobie i gościowi.
Wypili za Jurę Kosowa, a potem Trubow, nie ukrywając niczego, opowiedział całą historię ich znajomości, choć w gruncie rzeczy wcale go dobrze nie znał. Tak się złożyło, że Tatar i Kosow zginęli, a on się uratował. Nie próbował nawet tego tłumaczyć, bo Popowski i tak pewnie by nie zrozumiał, że on potrafi dostrzec niebezpieczeństwo. A może nawet by nie uwierzył. Tylko raz w życiu zawiódł go nadprzyrodzony instynkt: kiedy wpadł w ręce Bogajewów, tracąc przy tym nóż Kizlyar. Tę historię jednak pominął, nic też nie wspomniał o złotej tetetce i kilku innych sprawach, które były ściśle tajne. Popowski zresztą wcale się nie dopytywał. O smoku na plecach Jagan też mu nie powiedział, ale to była zupełnie inna sprawa. Nie był też pewien, czy pułkownik jest już na tyle przygotowany, by to wszystko zrozumieć.
Trubow i Popowski przypadli sobie do gustu. Obaj mieli mocną głowę i rozumieli się niemal bez słów, choć teraz nie miało to znaczenia, bo alkohol wypity za poległych rozwiązał im języki na dobre. W ten sposób nad grobem Tatara i Jury Kosowa narodziła się nowa przyjaźń. Trubow poczuł, że Popowski jest zupełnie inny niż wszyscy oficerowie SWZ, z którymi pracował. Miał nieodparte wrażenie, że mógłby mu zaufać bardziej niż komukolwiek i że pod jego komendą stałby się absolutnie niepokonany. Bo nieśmiertelny już był. Potrzebował właśnie kogoś takiego na dowódcę i przyjaciela. Nie takiego jak Tatar – szczerego i odważnego, ale głupiego – ani takiego jak Jura Kosow – sympatycznego i oddanego, ale słabego i tchórza.
Właściwie nie miał żadnych podstaw, by obdarzyć Popowskiego takim zaufaniem, bo nie widział go nigdy w boju. Uznał jednak, że powie mu całą prawdę o Bogajewach i wyzna, co chce zrobić. Jeżeli Popowski zgodzi się pomóc, udowodni w ten sposób swoją odwagę i oddanie sprawie.
– Jak ołtarz… piękny… przepiękny! – Trubow, patrząc na kredens, przerwał chwilę ciszy i podniósł do góry zdobioną kryształową szklankę za pięćdziesiąt dolarów.
– Posłuchaj, Andriej! Ty chodzisz do cerkwi? – zapytał Popowski, lekko rozwlekając słowa, co znaczyło, że osiągnął czwarty poziom skali Generała Stakana.
– Byłem… kilka razy… No?
– Wiesz, był taki komisarz u Lenina… czekaj, jak mu… a tak… Łunaczarski, komisarz sztuki i kultury czy coś takiego. To on powiedział kiedyś Leninowi, że jeżeli bolszewicy zabierają ludziom Boga i ikony z kąta chaty, to muszą im coś w to miejsce dać. No i zaproponował, żeby ludzie stawiali tam portret Lenina i modlili się do niego…
– No