Niewierni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 43

Niewierni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

co tu nie rozumieć?

      – No dobrze. Która jest? – zapytał Popowski i stwierdził, że nie ma zegarka.

      – Piętnaście po dziesiątej – odpowiedział natychmiast Trubow. – Albo już osiemnaście – dodał.

      Popowski jednak nie był już w stanie zauważyć, że Trubow także nie ma zegarka.

      – No… Andriusza, bladź! Co więc mam zrobić z tymi Bogajewami? – Popowski w końcu się ocknął. – To znaczy… tego… co ty chcesz, żebym ja z nimi… to znaczy… co ty chcesz z nimi zrobić? Ja się godzę!

      – Jak ci mówiłem… towariszcz połkownik… Trzeba im odpłacić za kaprala Zorina i powstrzymać, żeby nie napsocili nam gdzieś za granicą. Noo… i może tego sukinsyna Muhamedowa namierzy się jeszcze przy okazji… Ale najważniejsze to odpłacić! Ponimajesz, towariszcz połkownik? Odpłacić!

      – Chcesz to zrobić po swojemu… tak? – Popowski zrozumiał już, o co chodzi. – Jestem za! Ale… tego… jak mam ci pomóc?

      – No bo… Michaile… – Trubow chciał być naprawdę uprzejmy i miły. – Bogajewowie są teraz w Polsce… gdzieś…

      – Nooo! – Popowski uniósł wysoko brwi. – To już wiem, o co ci biega, Andriusza, starszyno… Jasne! Taaak! Pomogę ci, oczywiście! Trzeba się tylko zastanowić co i jak. – Podniósł swoją kryształową szklankę, stuknął się z Trubowem i jak na komendę obaj wyrecytowali: – Śmierć terrorystom!

      Popowski wstał i niepewnym krokiem podszedł do regału, na którym stał mały odtwarzacz Bang & Olufsen. Niespodziewanie z ukrytych potężnych głośników popłynęły proste tony trąbki, do których po chwili dołączyła rosyjska harmonia. Obaj doskonale wiedzieli, co zaraz usłyszą, więc zaczerpnęli głęboko powietrza. Jagan podniósł się, stanął obok Michaiła. Patrząc sobie w oczy, zaśpiewali wraz z Siergiejem Russkichem: S czego naczinajetsia Rodina…

      I choć było już późno, nie znalazłby się w Rosji taki obywatel, który chciałby zadzwonić po milicję, by ich uciszyła. Właściwie po telefonie w takiej sprawie można było nie tylko mieć sprawę karną za zakłócanie spokoju i nieuzasadnione wezwanie milicji, ale nawet być posądzonym, że się nie zna tej piosenki albo – co gorsza – że się jej nie lubi.

      Zupełnie nie mógł się dobudzić. Wyraźnie słyszał, jak dzwoni budzik, ale zdawało mu się, że całe ciało ma wypełnione płynnym ołowiem i nie może się ruszyć.

      Chyba po raz pierwszy odnosił wrażenie, że powinien rozpocząć nowe życie – bez Bazy, zamachów, Braci Czystości i walki o lepsze jutro. Ale od islamu nie mógłby odejść, to było jasne. Wiara dawała mu siłę i zaufanie do samego siebie. Bez tej wiary i szczerego przekonania, że dzięki niej wszyscy stają się lepsi, byłby dla Zuzy nikim. Zrozumiał to tak mocno jak nigdy wcześniej i poczuł się stanowczo lepiej.

      Elektryczny budzik wciąż brzmiał ostrymi dźwiękami i w końcu pokonał wątpliwości Karola, który zemścił się na nim mocnym ruchem ręki i otworzył oczy. Niedorzeczne myśli o jakiejś dezercji prysnęły jak bańka mydlana.

      Usiadł na krawędzi kanapy i dotknął rękami twarzy. Poprawił włosy i uznał, że weźmie zimny prysznic, choć kąpał się już przed snem.

      Powinienem szybciej stanąć na nogi – pomyślał i poderwał się zdecydowanie.

      Po pięciu minutach był już z powrotem w salonie. Czuł się zdrowy, silny i wypoczęty. Gotowy do zrobienia tego, co zaplanował. Ogarnął go nawet bojowy entuzjazm. Warto było żyć, choćby właśnie dla takich chwil.

      Najpierw uporządkował dwa zestawy dokumentów na wyjazd. Każdy złożony z dowodu osobistego, prawa jazdy i kart kredytowych. Umieścił je w oddzielnych portfelach. Jeden w czarnym, drugi w żółtym. Wziął też paszport, na wypadek gdyby musiał wyjechać poza Unię. Przypomniał sobie, że to właśnie ten paszport trzymała w ręku Zuza na granicy ukraińskiej, i zrobiło mu się ciepło na sercu. Dla niej Karol Hamond to nikt inny jak właśnie Aleksander Kurtz, ale już niedługo.

      Oba portfele położył obok siebie na stoliku. Ze schowka wyjął futerał. Otworzył go i wziął do ręki swój ulubiony pistolet Beretta 92SB-F, znany bardziej jako M9.

      Przeładował i spuścił zamek, który miło klapnął. Nie musiał sprawdzać, bo broń czyścił regularnie, nawet jeśli jej nie używał. Przynajmniej raz w miesiącu jeździł na motorze do lasu i ćwiczył strzelanie. Miał takie miejsce w głębokim jarze, kilkanaście kilometrów od Warszawy, gdzie nikogo nie było.

      Nie wszyscy, którzy muszą używać broni, lubią ten model pistoletu, bo jest dosyć duży i ciężki, ale właśnie to odpowiadało mu najbardziej. Czuł się z nim pewnie i bezpiecznie. Najczęściej wystarczał jeden celny strzał w odpowiednie miejsce. Zaświadczyć mógł to prawie każdy żołnierz amerykański, który był na Grenadzie, w Panamie, Iraku czy gdziekolwiek jeszcze.

      Wyjął też tłumik, nóż Cold Steel i gaz obezwładniający. Jednak po chwili zastanowienia uznał, że lepszy będzie paralizator Scorpy Max. Używał go już kilka razy i w szczególnych sytuacjach był niezastąpiony. Sprawdził baterie i kartridże. Wszystko było w porządku. Włączył komputer, żeby się zorientować, jaka będzie pogoda w najbliższych dniach w Wiedniu i czego może się spodziewać po drodze. Wiadomości były uspokajające. Miało być słonecznie i ciepło, a w Wiedniu wręcz buzowało lato.

      Wstał i spojrzał na swoje wyposażenie, równo ułożone na stoliku. Po chwili zastanowienia uznał, że niczego więcej nie potrzebuje, i poszedł do sypialni spakować ubranie.

      Po kilku minutach miał już wszystko porządnie spakowane. Zabrał tyle ubrań, by wystarczyło mu na tydzień, bo na taki czas zaplanował swój wyjazd. W końcu zawsze może sobie coś dokupić, jak będzie potrzeba. Dużą sportową torbę z napisem „Champion” postawił obok drzwi do garażu i wrócił do sypialni, żeby się ubrać.

      Teraz najważniejsze było przygotowanie „wehikułu bojowo-rozpoznawczego” – jak nazywał swój czerwony volkswagen transporter furgon.

      Z zewnątrz nie wyróżniał się on niczym szczególnym. Wyglądał jak wiele tego typu samochodów, które krążą po drogach całej Europy, wożąc narzędzia budowlane, rury hydrauliczne, kwiaty.

      Jednak ten był inny, cięższy o trzysta kilogramów, i służył do przewożenia jednej rzeczy. Na wewnętrznej platformie przymocowany był do podłogi stelaż własnego pomysłu i wykonania. Służył on do przewożenia motocykla Kawasaki KX 450F w takiej pozycji, by można było z łatwością zwolnić uchwyt i wyskoczyć z samochodu przez tylne drzwi.

      Manewr ten Karol miał doskonale przećwiczony i był pewny, że jest go w stanie wykonać nawet pod ostrzałem. Największą jednak przyjemność sprawiała mu myśl, że taki numer musiałby zrobić na napastnikach duże wrażenie, jemu zaś pomóc w ucieczce.

      Dodatkowe obciążenie samochodu było spowodowane stalowymi płytami, które zamontował, by ochronić motocykl i kabinę przed ostrzałem. Wiedział dobrze, że te płyty nie są w stanie ochronić go w stu procentach, dawały jednak szansę przejechania odcinka, który pozwoli mu przynajmniej wyrwać

Скачать книгу