Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 50
– Jak amerykański „kosiarz stokrotek” – wtrącił z przekonaniem Michaił.
– Amerykańska bomba BLU-82 to coś zupełnie innego. Nasz „balonik” daje efekt podobny jak bomba termobaryczna, ale ładunek jest znacznie mniejszy i lżejszy.
– Napijecie się jeszcze herbaty? – zapytał generał tonem zatroskanego gospodarza, ale Popowski i Siemionow, nawet nie patrząc w jego stronę, pokręcili głowami.
– Ten materiał w założeniu miał być bronią ofensywną, pozwalającą na niszczenie pól minowych, głównie atomowych, lecz także konwencjonalnych, by utorować drogę naszym wojskom. W fazie prób okazało się jednak, że może on mieć również inne zastosowanie. Nieduża ilość „balonika” zdetonowana w pomieszczeniu zamkniętym powoduje niewyobrażalne zniszczenia, gdyż obiekt, w którym wybucha, sam staje się potężną eksplozją. Uznano wówczas, że materiał doskonale się nadaje do niszczenia obiektów zamkniętych i podziemnych, a także w działaniach naszych oddziałów specjalnych. Prace nad projektem „Elbrus 2” objęte zostały nadzwyczajnym programem ochronnym KGB. W końcowej fazie wojny w Afganistanie użyto tego materiału w walce z mudżahedinami, którzy ukrywali się w jaskiniach… jakichś podziemnych obiektach. – Siemionow przerwał i jakby z niedowierzaniem pokręcił głową. – Efekt był przerażający! – Po chwili wrócił do zasadniczego wątku. – Przy odpowiednim przygotowaniu wyprodukowanie tego materiału było stosunkowo proste, ale zajmowało dużo czasu i okazało się nieprawdopodobnie kosztowne – ciągnął z zaangażowaniem i znajomością tematu. – Po rozpadzie ZSRR nikt nie miał głowy do projektu „Elbrus 2” i wielu innych, zresztą pieniędzy też nie było. Jednak KGB skutecznie zabezpieczyło wówczas ludzi związanych z tym projektem i całą dokumentację. Zgodnie z decyzją Władimira Władimirowicza z dwa tysiące trzeciego roku projekt „Elbrus 2” został formalnie zamknięty jako zbyt drogi i zbędny w obecnej strategii Rosji.
– A co z profesorem? – zapytał Michaił.
– Początkowo protestował, ale później pogodził się z tą decyzją – odpowiedział generał. – Teraz jednak widać, że chyba nie.
– Sprawdziliśmy. Igor Konstantinowicz przebywał w Europie dokładnie w tych dniach, kiedy Lee Young-chul latał do Warszawy… Właściwie dotyczy to jego dwóch ostatnich podróży – stwierdził Siemionow. – Nie wiemy, po co profesor latał do Europy… dokładniej do Berlina, ale oni tam przecież nie mają granic i mógł swobodnie jechać do Warszawy…
– To trochę mało! – obruszył się Popowski, jakby chciał wziąć profesora w obronę. – To może być najzwyklejszy przypadek.
– Chciałbym, żeby tak było! – przerwał mu generał. – Chciałbym wierzyć, że profesor Igor Konstantinowicz, bohater Związku Radzieckiego, jest tylko cierpiącym na zespół Kramera starcem i lata do Europy na wakacje… albo szuka starych samowarów, które wywieźli Niemcy. Sprawa jest jednak zbyt poważna. – Zamilkł na chwilę, ale Wania nie podjął opowieści, wyraźnie oddając teraz inicjatywę generałowi. – Kiedyś Lee wypił za dużo, zostawił jakiś dokument na biurku i poszedł rzygać. Nasze źródło w ich ambasadzie, właściwie agent FSB, przez minutę widziało ten dokument… Patrz, Misza, jaki przypadek! – Znów przerwał i zaczerpnął powietrza, jakby miał kłopoty z sercem. – Dokument dotyczył pentady…
– Pentaheksadrylihityny próżniowo-kompensacyjnej – pomógł mu Siemionow.
– Właśnie, „balonika”. Chociaż w dokumencie nie użyto tego słowa. Nasz człowiek zdążył przeczytać tylko mały kawałek, a że w ambasadzie koreańskiej nie wolno mieć przy sobie telefonów komórkowych ani żadnej elektroniki, więc zapamiętał, ile się dało. Dokument objaśniał zasady działania penta… „balonika”. Koreańczycy nie tylko wiedzą o takim materiale wybuchowym, ale też najprawdopodobniej są bliscy jego wyprodukowania… o ile już go nie mają!
– To zmienia postać rzeczy – stwierdził Popowski. – Nie ma wyjścia. Trzeba rozmawiać z profesorem.
– Właśnie wczoraj z nim rozmawialiśmy – odparł Wania i spojrzał na zaskoczonego Michaiła. – I stąd to nasze dzisiejsze spotkanie…
– Igor Konstantinowicz wszystkiemu zaprzeczył – włączył się generał. – Wyzwał mnie od szaleńców i durniów. Obwinił o upadek Związku Radzieckiego i zapowiedział, że poskarży się Władimirowi Władimirowiczowi. Po co jeździł do Berlina, nie chciał powiedzieć…
– Przeszukanie u niego w domu i na daczy też nic nie dało – dodał Siemionow. – Zresztą… profesor ma wszystko w głowie…
Znów wtrącił się Lebiedź.
– Dysponując pe… „balonikiem”, Koreańczycy będą mogli z łatwością przejść zapory minowe Południa na granicy, jego podziemne instalacje i zniszczyć połowę Seulu bez konieczności użycia broni jądrowej, której mają za mało, nie wspominając już o nie dość doskonałych środkach przenoszenia. Zaatakują więc konwencjonalnie, i to z dużą szansą na sukces. Ich czołgi wejdą na Południe jak w masło. Jeżeli Amerykanie i Japończycy się dowiedzą, czym dysponuje Kim, znajdą się w trudnej sytuacji. Nie dość, że będą musieli zmienić swoją taktykę obronną, to jeszcze do czasu rozwiązania problemu – pójść na ustępstwa wobec Kima. Nie wiadomo, czy Tokio wytrzyma napięcie i nie zacznie w końcu zbroić się na poważnie… – Przerwał na chwilę. – Chińczycy tego nie zaakceptują i sytuacja może się wymknąć spod kontroli… W tych okolicznościach Koreańczycy mogą uznać, że dzięki „balonikowi”… co za idiotyczna nazwa… mają przewagę, i krucha równowaga albo głód… kombinacji jest wiele… może ich zachęcić do zdecydowanych kroków. Największy problem kryje się w tym, że stracimy i tak ograniczoną możliwość racjonalnej oceny niebezpieczeństwa… To wszystko grozi wojną, a Rosja nie jest na nią gotowa – zakończył Lebiedź i było po nim widać, że wie, co mówi. Jak przystało na szefa rosyjskiego wywiadu.
W wielkim gabinecie generała armii Aleksandra Lebiedzia zaległa głucha cisza. Gdyby nie dźwiękoszczelne szkło w oknie, można byłoby usłyszeć odgłosy miasta. Michaiłowi wydawało się, jakby ostatnie słowa odbijały się od ścian i rykoszetem boleśnie go raziły. Patrzył na Lebiedzia i Siemionowa jak na zupełnie mu nieznane przezroczyste, szare kontury i myślał, że to jakiś absurdalny sen. Czuł w głowie ciężką próżnię i nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Wydawało mu się, że to trwa w nieskończoność. Gdy obudził go nienaturalnie spokojny głos Siemionowa, zdał sobie sprawę, że ta cisza trwała ledwie kilka sekund.
– Lee jeździ do Warszawy, profesor znika w Berlinie, do niczego się nie przyznaje i chce się poskarżyć, agent FSB widzi dokument poświęcony materiałowi wybuchowemu zwanemu pieszczotliwie „balonik” i trzeba się