Niewierni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 8

Niewierni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

a nazwisko Ajwazowski z malarstwem, ale teraz wiedział znacznie więcej.

      Kiedy po raz pierwszy zobaczył Galę nagą, od razu pozazdrościł jej pięknej żyrafy z wielką grzywą wykłutej na widocznej skoliozie, między lekko wystającymi łopatkami, i krzywego zegara przyklejonego do ramienia niczym ciepły blin. Nie podobało mu się jedynie sporych rozmiarów jajko tuż nad wzgórkiem Wenery. Dlatego od razu zadzwonił z rekomendacji pewnego kolegi do samego Głogowa, artysty wyjątkowego na skalę Federacji, który miał dom na Rublowce. Przedstawił mu swój pomysł, a ten przygotował rysunek. Dużo to kosztowało, ale efekt był tak imponujący, że gdyby Głogow zażądał za swoją pracę trzy razy więcej, Trubow też by się nie zawahał zapłacić. Dałby nawet i cztery razy więcej!

      Artysta sam był tak zachwycony swoim dziełem, że nie mógł pozwolić, by klient poszedł do pierwszego lepszego salonu. A że było to dzieło sygnowane, polecił Trubowa swojemu przyjacielowi, artyście, mistrzowi tatuażu z salonu Prizim Tatoo na Lublinskiej 171.

      Dzieło zrobiło równie duże wrażenie na mistrzu tatuażu. Był głęboko przejęty jego rozmiarem, szczegółowością i dramatyzmem. Obliczył, iż potrzeba będzie na nie przynajmniej ośmiu, dziesięciu sesji. Trubow jednak wolał zapłacić więcej i zakończyć pracę w ciągu czterech spotkań. Mistrz wątpił, czy klient wytrzyma taki ból, ale skoro on sam tego sobie życzył, nie mógł mu odmówić. W głębi duszy wiedział, że i tak nie wytrzyma.

      Oczywiście się pomylił! Trubow nie tylko wytrzymał, ale chwilami nawet przysypiał, chociaż nie był pijany jak wielu innych klientów. Ale zdziwiłby się mistrz jeszcze bardziej, gdyby wiedział, że tatuowanie sprawiało mu nawet przyjemność.

      Trubow postanowił, że obejrzy dzieło dopiero, kiedy będzie gotowe, i przez te wszystkie noce spał w domu na brzuchu, bo, nie wiadomo dlaczego, bał się, że może je uszkodzić.

      Tego dnia, gdy było już skończone, kupił cztery duże lustra i zawiesił je w łazience. To był ważny dzień, więc kupił też butelkę wódki i wyłączył telefon komórkowy.

      Tydzień później, nim wszedł do łazienki, przygotował się psychicznie i wypił z gwinta pół butelki. Odczekał chwilę, aż wyostrzą mu się zmysły, i ruszył. Wszedł do pomieszczenia, które wypełniło się jego odbiciami. Wyglądało, jakby do małej łazienki wkroczył pluton dorodnych spadochroniarzy.

      Powoli rozebrał się do naga, składając każdą część garderoby na taborecie. Robił to z uwagą i w ściśle ustalonym porządku. Nie potrafił znaleźć na to właściwego określenia, ale czuł, że właśnie dzieje się coś niezwykłego i pięknego zarazem.

      Zamknął oczy, nabrał głęboko powietrza, podniósł w górę ręce i wyprężył się tak mocno, jak tylko mógł. Trwał w tej pozycji minutę i pięć sekund, po czym powoli wypuścił powietrze i otworzył oczy. Najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej oglądał swoje plecy, które początkowo sprawiały wrażenie, jakby wcale nie były jego. Jakby do łazienki wszedł z nim ktoś obcy.

      Na całych jego plecach widniał symetrycznie rozplanowany dwugłowy, skrzydlaty smok wyprężony w śmiertelnym starciu z niewidzialnym wrogiem. Osłaniał się od ciosów potężnymi skrzydłami, a zakrzywione ostre dzioby zionęły ogniem. Nic jednak nie dodawało mu grozy w równym stopniu co przerażające oczy podkreślone czerwoną i zieloną barwą.

      Szczegółowość rysunku i fantazja kompozycji mogły wzbudzać nie tylko szacunek, uznanie czy podziw. Ten smok z powodzeniem może budzić także strach i zmusza do pokory – uznał z dumą Jagan.

      Na samym dole kompozycji ptasie szpony smoka schodziły aż na pośladki i dotykały dwóch niedużych blizn. W jednym szponie smok trzymał obciętą, krwawiącą brodatą głowę z zamkniętymi oczami, a w drugiej duży zakrwawiony nóż Kizlyar z dedykacją Putina.

      Zarówno artysta Głogow, jak i mistrz tatuażu uznali, że głowa Jana Chrzciciela w szponach smoka ma dużą siłę wyrazu i szczególne znaczenie dla wszystkich wiernych na Rusi, toteż umieszczenie jej właśnie na pośladku było trochę kontrowersyjne. Jednak Trubow niewiele wiedział o Janie Chrzcicielu, a obcięta brodata głowa należała do kogoś zupełnie innego, bardziej realnego, bo wciąż żywego. Niemniej pomysł artysty Głogowa dotyczący Jana Chrzciciela bardzo mu się spodobał, bo dodawał mistycznej siły przesłaniu, jakie chciał w tych symbolach zawrzeć.

      Narodził się smok, którego mógłby ktoś przyrównać do bizantyjskiego orła, ale to był jednak smok. Prawdziwy, pięknie wytatuowany na szerokich, umięśnionych męskich plecach! Nie jakiś chiński dragon, jakich pełno na tłustych rękach, nogach, anorektycznych plecach i dupach różnych socjopatów i frustratów na całym świecie.

      To był najprawdziwszy rosyjski smok na rosyjskim zdrowym, silnym ciele. Więc wszystkie spotkania z Galą odbywały się teraz w łazience pełnej luster i zapalonych świec. Trubow nigdy wcześniej nie przypuszczał, że obserwowanie smoka w lustrach, jak się wije, wykrzywia, drży, dostarczy mu tak niezwykłych doznań i wyzwoli z niego siłę, jakiej chyba nie ma nikt.

      Potem zawsze długo stał pod zimnym prysznicem, bo czuł, że rozpalony do ostateczności, spragniony smok właśnie tego potrzebuje, by się uspokoić. Nikt jednak, oprócz Gali, nie wiedział o smoku i demonicznej sile, jaką wyzwalał w Trubowie.

      Jagan stał teraz wyprostowany przed lustrem w towarzystwie kilku swoich kopii i pomyślał, że może powinien odmienić się także duchowo.

      – Odmienić? To znaczy, co? Zapuściłem włosy. Zrobiłem smoka. W zasadzie niby dlaczego miałbym się zmieniać… z powodu usunięcia tej blizny? To chyba wystarczy… – powiedział na głos, spojrzał sobie prosto w oczy i po chwili dodał niepewnie: – Przecież nawet nie wiem… nie pamiętam, co się stało… skąd się wzięła. – I poczuł, jak smok się porusza, zaniepokojony dreszczem. – Właściwie to ja już się odmieniłem… i duchowo, i fizycznie – rzucił zdecydowanie i pokiwał głową.

      Wspomnienie letniej nocy w zburzonym domu na Kaukazie tkwiło w nim niezłomnie przez te wszystkie lata, bo to był najważniejszy dzień w jego życiu. Teraz miał smoka i nie był już sam. Miał z kim dzielić sprawę czeczeńskiego diabelskiego rodzeństwa.

      Amina, Rustam i bliźniacy Szamil i Asłan… Bladź! Nigdy nie zapomnę! – pomyślał w przypływie złości. Bladź! Nie zapomnę! Jedenaście lat temu to były małe potworki, jak mówił kapral Zorin, co nie miał oczu… Teraz to już pewnie dorosłe diabły. Któregoś dnia dopadnę ich… tego Rustama. To on ma mój nóż! Blizna to blizna, to akurat mógłbym im darować, ale Zorina…

      Zakończył obdukcję swojego nowego oblicza, ostatni raz rzucił okiem na smoka i zgasił światło. Wziął z taboretu złożone w kostkę ubranie i wyszedł z łazienki.

      Jego dziwna przypadłość uniemożliwiająca zapamiętywanie twarzy jakoś dziwnie nie dotyczyła czeczeńskiego rodzeństwa. Ich twarze utrwaliły mu się w pamięci, jakby były wyryte w płytce ze stali nierdzewnej. Kiedy więc poprosił Galę, żeby odtworzyła ich portrety, wynik był zadziwiający.

      Wyglądało to tak, jakby Gala po prostu skopiowała tę stalową płytkę z jego pamięci i powstały trzy wizerunki, jak żywe. Trzy, bo Asłan i Szamil jako bliźniacy niczym się od siebie nie różnili. Teraz wisiały w pokoju, gdzie spał, i w kuchni, i w przedpokoju, niemal wszędzie. Oczywiście miał je też w swoim telefonie.

      Wciąż owinięty w ręcznik, podszedł do okna i wyjrzał z dziesiątego piętra na daleki

Скачать книгу