Zwodniczy punkt. Dan Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zwodniczy punkt - Dan Brown страница 30
– Widzi pani te otwory pod trójnogiem? – zapytała Nora, wyciągając rękę. Już nie była nadąsaną damą, tylko naukowcem rozkochanym w swojej pracy.
Rachel pokiwała głową, patrząc na dziury w lodzie. Miały około trzydziestu centymetrów średnicy i w każdej z nich niknęła stalowa lina.
– Te dziury pozostały po odwiertach, gdy pobieraliśmy próbki i prześwietlaliśmy meteoryt. Użyliśmy ich do opuszczenia wkrętów z oczkami, które wkręciliśmy w meteoryt. Następnie opuściliśmy do otworów kilkadziesiąt metrów plecionej liny, zaczepiliśmy haki o oczka i teraz wyciągamy kamień na powierzchnię. Te panienki markują robotę od kilku godzin, ale jakoś idzie.
– Nie jestem pewna, czy nadążam – powiedziała Rachel. – Meteoryt jest przykryty tysiącami ton lodu. Jak go podnosicie?
Nora wskazała szczyt rusztowania, skąd spływał pionowo wąski promień czerwonego światła. Rachel zauważyła go wcześniej, ale założyła, że to po prostu wskaźnik znaczący położenie obiektu.
– To półprzewodnikowy laser arsenkowo-galowy.
Rachel przyjrzała się uważniej i zobaczyła, że wiązka światła wnika w głąb lodu przez wytopioną dziurkę.
– Wiązka jest bardzo gorąca – dodała Nora. – Podgrzewamy meteoryt w trakcie podnoszenia.
Rachel była pod wrażeniem, kiedy zrozumiała genialną prostotę planu. Nora po prostu wycelowała laser w dół, przetapiając warstwę lodu. Kamień, zbyt gęsty, by ulec stopieniu, zaczął chłonąć ciepło, aż w końcu rozgrzał się na tyle, że rozpuścił otaczający go lód. Gdy ludzie podciągali gorący meteoryt, lód topił się pod wpływem ciepła i nacisku. Woda spływała wokół kamienia, napełniając wytopiony szyb.
Jak krojenie gorącym nożem kostki zamarzniętego masła.
Nora wskazała obsługę wyciągarek.
– Generatory nie poradzą sobie z takim obciążeniem, więc używam siły ludzkich mięśni.
– Gówno prawda! – warknął jeden z robotników. – Używa siły ludzkich mięśni, bo lubi patrzeć, jak się pocimy!
– Wyluzuj się – odpaliła Nora. – Od dwóch dni narzekaliście na zimno. Znalazłam na to lekarstwo. Kręć, nie pyskuj.
Mężczyźni się roześmieli.
– A to do czego służy? – Rachel wskazała kilka pomarańczowych stożków drogowych stojących wokół wieży w pozornie przypadkowych miejscach. Widziała wiele podobnych w całej kopule.
– To niezwykle ważne narzędzia geologiczne – odparła Nora. – Nazywamy je STASK-ami. To skrót od „stań tutaj, a skręcisz kostkę”. – Podniosła stożek, żeby pokazać okrągły otwór, który niczym bezdenna studnia schodził w głąb lodowca. – Lepiej tutaj nie stawać. – Odstawiła stożek. – Zrobiliśmy odwierty, żeby zbadać ciągłość strukturalną lodowca. Jak w archeologii: głębokość zalegania obiektu pomaga określić czas, jaki upłynął od chwili, gdy się tam znalazł. Im większa głębokość, tym dłuższy czas. W przypadku lodu pobieramy próbki rdzeniowe i badamy warstwy, które narosły od czasu zdeponowania. Aby zweryfikować datowanie, wykonujemy odwierty w wielu miejscach. Sprawdzamy, czy lodowiec jest jednolitą płytą, nienaruszoną przez trzęsienia ziemi, własny ruch, lawiny i tym podobne.
– Co może pani powiedzieć o tym lodowcu?
– Jest w idealnym stanie. Jednolita solidna płyta. Nie ma uskoków ani spękań. Ten meteoryt należy do tak zwanych obiektów statycznych. Leżał w lodzie nietknięty i nienaruszony od chwili upadku w roku tysiąc siedemset szesnastym.
– Zna pani dokładny rok? – zdumiała się Rachel.
Nora zrobiła zdziwioną minę.
– Tak, do licha. Dlatego mnie wezwali. Czytam w lodzie jak w otwartej księdze. – Wskazała leżący niedaleko stos cylindrycznych bloków lodu. Wyglądały jak przezroczyste słupy telefoniczne oznaczone pomarańczowymi plakietkami. – Te rdzenie są zamrożoną dokumentacją geologiczną. – Podprowadziła Rachel do sterty. – Z bliska zobaczy pani warstwowanie.
Rachel przykucnęła i stwierdziła, że słupy składają się z lodowych warstw, różniących się nieznacznie pod względem jasności i przejrzystości. Jedne były cienkie jak papier, inne miały ponad pół centymetra grubości.
– Każda zima przynosi opady śniegu – mówiła Nora – a każda wiosna powoduje częściowe stopienie pokrywy. Co sezon przybywa nowa skompresowana warstwa. Zaczynamy od góry, od ostatniej zimy, i liczymy w dół.
– Jak słoje w pniu drzewa.
– To nie takie proste, pani Sexton. Proszę pamiętać, rdzenie mają łącznie dziesiątki metrów. Musimy odczytywać markery klimatyczne i przeprowadzać badania porównawcze w oparciu o dane dotyczące opadów, zanieczyszczeń atmosferycznych i tak dalej.
Podeszli mężczyźni. Tolland uśmiechnął się do Rachel.
– Sporo wie o lodzie, prawda?
Na jego widok ogarnęła ją dziwna radość.
– Tak, jest cudowna.
– I dla twojej informacji… – Tolland pokiwał głową – datowanie doktor Mangor jest poprawne. NASA podała ten sam rok jeszcze przed naszym przyjazdem. Doktor Mangor wywierciła rdzenie, przeprowadziła własne badania i potwierdziła wyniki NASA.
Rachel była pod wrażeniem.
– Tak się składa, że w tysiąc siedemset szesnastym badacze zauważyli jasną kulę na niebie nad północną Kanadą – dodała Nora. – Od nazwiska kierownika ekspedycji meteor został nazwany Jungersolem.
– Zgodność datowania rdzeniowego z danymi historycznymi jest niezbitym dowodem na to – wtrącił Corky – że patrzymy na fragment tego samego meteorytu, który Jungersol zaobserwował w tysiąc siedemset szesnastym.
– Doktor Mangor! – zawołał jeden z robotników. – Szef mówi, że coś widać!
– Koniec wycieczki, proszę państwa – oznajmiła Nora. – Nadeszła chwila prawdy. – Stanęła na składanym krzesełku i co sił w płucach krzyknęła: – Wyłoni się za pięć minut!
Wszyscy ludzie w kopule, niczym psy Pawłowa reagujące na dzwonek, porzucili dotychczasowe zajęcia i przybiegli do strefy wydobycia.
Nora Mangor podparła się pod boki i rozejrzała dokoła.
– Dobra, podnieśmy tego „Titanica”.
Rozdział 28
– Odsunąć się! – ryknęła Nora, przebijając się przez gęstniejący tłum. Ludzie się rozpierzchli. Nora przejęła