Zapomniani. Ellen Sandberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zapomniani - Ellen Sandberg страница 13
Choć ciotka miała już osiemdziesiąt dziewięć lat, Vera do tej pory odsuwała od siebie tę perspektywę. Kathrin mieszkała we własnym mieszkaniu i sama się o siebie troszczyła. Jak dotąd nie potrzebowała żadnego wsparcia, a pod wieloma względami była dla Very lepszym przykładem niż własna matka.
Kathrin była sporo starsza od swoich dwóch sióstr, Annemie i Uschi. Były od niej młodsze o dwanaście i czternaście lat, pojawiły się jako późne dzieci, gdy dziadkowie Very zdążyli się już pogodzić z faktem, że będą rodzicami jedynaczki.
Po matce Kathrin odziedziczyła pragmatyzm, a po ojcu delikatny romantyzm. Był szewcem i w latach trzydziestych i czterdziestych prowadził własny zakład przy Johannisplatz. Niewielką ilość wolnego czasu, jaka mu pozostawała, poświęcał na projektowanie butów dla wytwornych dam, które nigdy nie zaglądały do jego warsztatu. Fantazyjne pantofelki, stworzone dla orientalnych księżniczek z Baśni z tysiąca i jednej nocy. „Cudaczne wymysły” – uważała babcia Very, natomiast Kathrin była nimi zachwycona i zdołała pod koniec wojny uratować kilka projektów ze zbombardowanego domu przy Johannisplatz.
Matka Very, Annemie, była całkowicie pozbawiona owego romantycznego rysu, który Kathrin odziedziczyła po ojcu. Wdała się w pragmatyczną matkę. W pewnym stopniu Vera rozumiała, dlaczego jej ojciec ją opuścił. Była tak chłodna, że często wydawała się bez serca i dlatego nazywał ją czasami Madame Neige, Pani Śniegu.
Najważniejsze w życiu Annemie było bezpieczeństwo i Vera rozumiała, skąd i u niej taka potrzeba. Odziedziczyła ją po matce, a ta z kolei po swojej matce. I wszystko się powtarzało. Tom nie był daleki od prawdy, gdy jej zarzucał, że obstawia bezpieczne rozwiązanie, zamiast podjąć ryzyko. W ogóle nie była szczęśliwa w „Amélie”. Lepiej żeby wypowiedziała umowę i spróbowała jako wolny strzelec, niż nieustannie się dostosowywała. Jednak brakowało jej odwagi. Stałość zatrudnienia najwyraźniej była dla niej istotniejsza.
Chłód i pragmatyzm Annemie uwidaczniał się także w jej rodzinnym domu. Mieszkanie wypełnione było zbieraniną mebli, które do siebie nie pasowały, ale udało się je tanio nabyć. U Kathrin było zupełnie inaczej. Każdy element wyposażenia został starannie i z miłością dobrany. Delikatna porcelana, szlifowane szkło, zawsze pięknie nakryty stół. Kathrin ogólnie miała dryg do elegancji. Nawet zwykła kanapka była u niej czymś wyjątkowym, ozdobiona dodatkiem majonezu i pietruszki, z mnóstwem misternie udrapowanych plasterków kiełbasy, podczas gdy matka Very zawsze wędliny skąpiła.
– Annemie ma syndrom kobiety, która przeżyła ciężkie wojenne czasy, choć miała osiem lat, gdy wojna się skończyła – powiedziała jej kiedyś Kathrin.
Gdy Vera szybko rosła jako nastolatka, Annemie ku jej rozpaczy przedłużała dżinsy córki obszywkami, natomiast Kathrin kupiła jej w butiku w Schwabing pierwsze lewisy.
– A jak ty byś chciała zawracać chłopakom w głowach w tych swoich spodniach z obszywkami? Obszywki! – Kathrin aż pokręciła głową. – Annemie ma to po naszej matce. Kiedyś doszyła mi obszywkę do sukienki, żeby była stosownej długości. Ale nic to nie dało. Odprułam ją i poderwałam na tę sukienkę świetnego faceta.
Trzy siostry, które nie mogłyby się bardziej od siebie różnić. Kathrin, najstarsza, była jak róża. Szlachetny gatunek o wytrawnym zapachu. Uschi, najmłodsza, przypominała egzotyczną orchideę. Wymagającą i niezwykle wrażliwą. A Annemie, ta środkowa, była jak odporny orlik. Te trzy kobiety łączył jedynie pech do mężczyzn.
Vera spostrzegła czerwone światła. Musiała gwałtownie hamować. Koperta z pełnomocnictwem niemal zsunęła się z fotela pasażera. W Wielkanoc – dwa tygodnie po tym, jak znajoma Kathrin zapadła po operacji w śpiączkę – ciotka poprosiła ją, by wyświadczyła jej przysługę i w razie czego zadbała o to, by lekarze nie utrzymywali jej w stanie wegetatywnym. Opieka nad chorymi to kobiecy obowiązek, więc Kathrin, która nie miała dzieci, uznała za oczywiste, że zwróci się z tą prośbą do swojej siostrzenicy. Vera chętnie się zgodziła, choć do tej pory liczyła na to, że nigdy nie będzie musiała z tego pełnomocnictwa korzystać.
Za Altstadttunnel korek się przerzedził. Po dziesięciu minutach Vera weszła do szpitala i korzystając z tablic informacyjnych, dotarła na oddział udarowy. Wjechała windą na górę i w kąciku dla gości natknęła się na Chrisa z kubkiem w jednej ręce i komórką w drugiej.
Jeśli to prawda, co powiedziała jej podczas ostatniego spotkania Kathrin, to Chris zarabiał teraz na swoje utrzymanie, grając w pokera. Najwyraźniej nie szło mu najlepiej. Jak na swoje wysokie wymagania, wyglądał na bardzo zaniedbanego. Jako doradca inwestycyjny dobrze zarabiał i zawsze bardzo dbał o wygląd. Eleganckie garnitury, drogie buty, a na nadgarstku luksusowy zegarek. Takiego go Vera znała, a teraz wyglądał jak drukarz offsetowy tuż po pracy. Jak jej ojciec. Głównie przez tę skórzaną kurtkę. Skórzane kurtki były dla Joachima niczym uniform. Oznaka męskości, tak samo jak papieros w kąciku ust, choć tego akurat elementu u kuzyna brakowało.
– Jesteś wreszcie. – Chris zauważył ją i wstał.
– Jak się ma ciocia?
– Nieszczególnie. Jest nieprzytomna.
– Ale co się stało? Dlaczego od razu do mnie nie zadzwoniłeś?
Wsunął ręce do kieszeni spodni.
– A czy nie powiedziałaś mi dopiero co, że tego właśnie nigdy mam już nie robić? Że mam do ciebie nie dzwonić?
Ach, czyli jaśnie pan był obrażony i celowo jej nie poinformował. Gdyby lekarze nie zapytali o pełnomocnictwo, pewnie dowiedziałaby się o udarze Kathrin dopiero, gdyby się do niej następnym razem wybrała. Wyobraziła sobie, jak stoi przed zamkniętymi drzwiami ciotki, a otwiera wścibska sąsiadka z mieszkania obok, Helene Assmann. „Ach, pani Mändler, to pani nic nie wie?”.
– A ty skąd się dowiedziałeś?
Chris wzruszył ramionami.
– Przypadkiem byłem u cioci Kathrin, gdy to się stało. Nagle przewróciła oczami i osunęła się na podłogę. Tak po prostu.
W tym momencie, gdy przybrał minę dziecka, które coś przeskrobało i udaje niewiniątko, przypomniał Verze podstępnego chłopca z dawnych czasów. Małego kłamczucha, który ukradł jej w trakcie przyjęcia urodzinowego jej mamy ciężko zarobione na roznoszeniu gazet pieniądze, a potem przysięgał na wszystkie świętości, że to nie on. Dwa tygodnie później miał nową deskorolkę, a ona niemal wypłakała sobie oczy, bo nie mogła zapłacić za gitarę, na którą tak długo oszczędzała. Ciocia Uschi stanęła oczywiście po jego stronie. Jej syn nie kradnie! Vera na pewno zgubiła te pieniądze albo je przepuściła. Wtedy Annemie zarzuciła Uschi, że wiąże się z facetami, którzy nie nadają się na życiowych partnerów, a Uschi odparła, że Vera ma dopiero piętnaście lat i nie powinna pracować. Vera się rozpłakała, a na koniec pocieszyła ją ciocia Kathrin, która dała jej pieniądze na gitarę, bo Annemie nie było na nią stać. Bo była teraz samotną matką. Choć wcześniej też nie byłoby jej stać, bo Joachim bardzo rzadko przynosił do domu pieniądze.
Gdy Chris stał tak przed nią z miną niewiniątka, Vera od razu się domyśliła, co się wydarzyło. Próbował naciągnąć ciocię Kathrin, i to na więcej niż tysiąc