Zapomniani. Ellen Sandberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zapomniani - Ellen Sandberg страница 15
– Podoficer Franz Singhammer. Weteran pierwszej wojny światowej, ranny w głowę i rozum pod Sommą, melduje posłusznie: jestem gotów i zgłaszam się do jedzenia.
Kathrin stłumiła śmiech i złapała mężczyznę za ramię.
– Kolacja jest dopiero o piątej, panie Singhammer. Za wcześnie się pan zgłosił. – Ostrożnie pokierowała go z powrotem ku wejściu do budynku, w którym pojawiła się już siostra szukająca podopiecznego.
– Niech nam pani da choć kromkę chleba – szepnął Singhammer, który bez oporu pozwolił się jej prowadzić. – Dostajemy za mało. Albo leguminę. Wcześniej dostawaliśmy omlety. Z kompotem. Tak chętnie napiłbym się kompotu.
– Może będzie jakiś dziś wieczorem. Miałby pan miłą niespodziankę. – Kathrin przekazała mężczyznę koleżance i ruszyła dalej.
Żwir chrzęścił pod jej stopami i zaczęła się zbliżać do budynków administracji. Zza rogu wyszedł doktor Ernst Bader. Był zastępcą kierownika zakładu, doktora Karla Landmanna. Wyjątkowo zaangażowanym zastępcą. Krótkie włosy z idealnym przedziałkiem, do tego wąskie usta człowieka, który nie zna żadnych przyjemności, a jedynie obowiązki. Na znak swoich przekonań nosił na białym kitlu emblemat ze swastyką, a jego górną wargę zdobił wąsik à la Führer.
Zaledwie kilka dni temu przyłapał Kathrin, gdy siedziała na murku za pralnią, wymachując nogami, i zrugał ją, że nie poświęca się pracy.
– Nasi dzielni żołnierze oddają wszystko za ostateczne zwycięstwo, każdy poświęca wszystko, a pani? Sabotuje pani nasze zwycięstwo tym swoim próżniactwem.
Jakby zwycięstwo czy porażka zależały od paru uprasowanych prześcieradeł.
Chciała go szybko minąć, lecz Bader ją zagadnął.
– Siostra Kathrin sobie spaceruje, podczas gdy wszyscy inni wypełniają swoje obowiązki. Nie powinna pani być w warzywniku?
Poczuła, że ma mokre ręce i sucho w ustach. Starego Hubera przecież wywieźli.
– Przełożona Renate wyznaczyła mnie do przyjęcia nowych – zdołała z siebie wydusić.
– Przybyli już kwadrans temu. – Głos Badera był niebezpiecznie spokojny. Przyłożył palec do jej podbródka i uniósł go, a ona miała ochotę uciec.
Jego oczy stały się tak wąskie jak usta.
– Od tej pory będę miał na panią oko. Jeśli nadal będzie pani swoim lenistwem sabotować prace naszego zakładu, wyciągnę konsekwencje. Zrozumiała mnie pani?
Zrobiłby to. Taki właśnie był. Od klęski pod Stalingradem wszyscy byli rozdrażnieni i nerwowi. A odkąd alianci na początku czerwca wylądowali w Normandii, coś wisiało w powietrzu, coś trującego. Stary Huber nie wrócił. Zaledwie dzień po tym, jak zażartował sobie z Führera. Zadenuncjowany i zabrany, znalazł się w piwnicy gestapo albo w kacecie. Kto mógł to wiedzieć?
– Zrozumiała mnie pani?
Kathrin skinęła głową, wybąkała krótkie przeprosiny i pośpieszyła dalej.
Strach nadal tkwił w jej piersi niczym lodowaty kamień, gdy przeszła ze słońca do chłodnego holu budynku administracji i wbiegła po schodach. Na podeście półpiętra napotkała Landmanna. Był sam, a jego widok przegonił wspomnienie spotkania z Baderem niczym ciepły podmuch wiatru pierwsze dreszcze w jesienny wieczór. Kathrin znowu się rozmarzyła. Kierownik był przystojny, a i ona wpadła mu w oko.
– Siostra Kathrin o łabędziej szyi. – Tak ją nazwał podczas obchodu w pierwszy dzień jej pracy i dodał: – Zawróci pani w głowie wszystkim panom.
A przecież w Winkelbergu właściwie mężczyzn nie było, w każdym razie poza podopiecznymi. Paru starców i inwalidów wojennych oraz oczywiście lekarze i garstka studentów na praktykach. Ale i tak żadnemu z nich nie zawróci w głowie, bo nie jest ładna i jest tylko jedną z wielu sióstr, które chętnie zaręczyłyby się z jakimś młodym doktorem.
– Naprawdę. Zrobi pani furorę. Powinienem odesłać panią z powrotem do Monachium – dodał Landmann, przyglądając się jej z tym swoim dziwnym uśmiechem. Nie wiedziała, czy stroi sobie z niej żarty, czy rzeczywiście dostrzega w niej kogoś innego niż ona sama. Bo ten jego uśmiech był taki niejednoznaczny. Z jednej strony szarmancki, ale jednocześnie nieco nieprzyzwoity, jakby dzielili jakąś tajemnicę. Sympatyczny, a jednak groźny. Niczym drzwi, które uchylają się nieco, pozwalając rzucić spojrzenie na tego, kto za nimi tkwi. Być może na drapieżnika. W tych lśniących oczach mieszkało coś ponurego, coś, co z jednej strony przyciągało ją w magiczny sposób, ale z drugiej odpychało i całkowicie zbijało z tropu.
A teraz zagrodził jej drogę. Zamarła w pół kroku, a on znów spojrzał na nią z tym swoim uśmiechem. Nic nie mówił. Zupełnie nic. Emanował siłą i mocą. Władzą. Przez moment zdawał się jak wykuty z marmuru. Niczym bóg. Wojownik. Satyr. Pośród nocy jego ciemnoszarych oczu zaczęły tańczyć iskierki. Nie wytrzymała tego spojrzenia, poczuła gorąco rozlewające się po szyi i piersi. Nerwowe gorąco, o którym wiedziała, że zostawia czerwone plamy na jej skórze. Zauważył je, roześmiał się, chwycił ją za rękę i pociągnął za kolumnę. Poczuła za plecami zimny kamień, a do tego jego dłoń na swoim gardle, lekką i delikatną, a jednocześnie szorstką i chłodną. Zaparło jej dech w piersiach.
– Siostra Kathrin z czerwoną łabędzią szyją. – Znowu roześmiał się cicho i delikatnie przycisnął jej kark do kolumny.
Poczuła siłę drzemiącą w jego dłoniach. Gdyby chciał, mógłby nimi zabić. Tak po prostu – przyszło jej na myśl. Zbliżył do niej twarz, zatrzymał w odległości kilku centymetrów. Uśmiech zastąpiła zdecydowana mina. Poczuła swój przyśpieszony puls w tętnicach szyjnych i wiedziała, że on też go czuje. Zaraz ją pocałuje. Zamknęła oczy, poczuła miętowy zapach jego oddechu i cynamonowy aromat wody po goleniu, uświadomiła sobie ciepło jego ciała. Nie pocałował jej. Nagle poczuła jego drugą dłoń, która powoli przesuwała się po jej piersi, twarda, wymagająca, i zrobiło jej się niedobrze. To zaszło zbyt daleko. Nie powinna na to pozwolić. Lecz on wiedział, że tego pragnie. Zdradzało ją przyśpieszone bicie serca.
– Dziś wieczorem o dziewiątej. W moim mieszkaniu. Przyjdziesz?
Jasne było, czego od niej chce, i jako przyzwoita dziewczyna nie powinna się była z nim zadawać. Lecz potem z osadów zapomnienia uniosło się pewne wspomnienie, wypłynęło niczym bańka gazu w bagnistym jeziorze i pękło na powierzchni.
Nagle znów stała przy oknie w klasie szkoły pielęgniarskiej i zamyślona wpatrywała się w zdjęcie Wernera, które zdobyła za pomocą drobnego podstępu.
Był studentem medycyny, a ona poznała go w trakcie praktyki, którą odbywały wszystkie pielęgniarki. Podkochiwała się w nim potajemnie, bo nie było nic dziwnego w tym, że on się nią nie interesował. Była najbrzydszym kaczątkiem w stadzie łabędzi. Czekały ją egzaminy końcowe, a potem nigdy go już nie zobaczy. Gdyby chociaż miała jego zdjęcie na pamiątkę. Nie mogła go o nie poprosić, więc postanowiła sama je sobie zrobić.