Zapomniani. Ellen Sandberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zapomniani - Ellen Sandberg страница 23
– W tym momencie nie. Zgubiłem Wiesingera.
– O ja cię… Jak to?
– Coś na moment odciągnęło moją uwagę.
– A jego komórka?
– Nadaje się już pewnie tylko do śmieci.
– Laptop?
– Ma przy sobie. Tak przynajmniej zakładam. Spróbuj go zlokalizować.
– Jasne. Myślisz, że Pelka kazał go zabić, żeby pokazać Ukraińcom, że z nim się nie zadziera?
Manolisowi przypomniały się ruchome schody przy stacji metra. Może Wiesinger był już w domu.
– Możliwe, ale nie musi tak być.
Tuż przed drugą zaparkował golfa przy Weissenseestrasse i wyjął z bagażnika etui z wiertarką do otwierania zamków. Jakaś kobieta z wózkiem wychodziła właśnie z budynku. Przytrzymał jej drzwi, wślizgnął się do środka i wszedł na trzecie piętro. W powietrzu unosił się zapach przypalonego jedzenia. Gdzieś grał telewizor. Manolis szukał mieszkania Wiesingera. Meier. Prohaska. Wiesinger. Nazwisko widniało na kawałku taśmy malarskiej naklejonym na drzwi.
Manolis przyłożył do nich ucho. W środku panowała cisza. Przed użyciem wiertarki spróbował kartą kredytową i udało się. Klucz nie był przekręcony, więc zamek natychmiast odskoczył. Zamknął cicho za sobą drzwi i się rozejrzał. Pokój z wnęką kuchenną, maleńka łazienka. Przed wytartą sofą stała ława. Pusta. Żadnych listów ani laptopa. Manolis zaczął go szukać, ale nie znalazł. A więc Wiesinger miał go przy sobie. Gdzie on się, do cholery, podziewał?
Manolis czekał potem pod budynkiem aż do wieczora, w nadziei, że Wiesinger się pojawi. Odezwała się Rebecca. Laptopa nie udało się zlokalizować. Około dwudziestej Manolis przekazał obserwację Frankowi, współpracownikowi Rebekki, któremu ufał i któremu od czasu do czasu powierzał takie zadania.
Gdy wrócił do domu, Ireny już dawno nie było. Jak zawsze zadbała o porządek. Łóżko pościeliła, podłogi odkurzyła, kurze starła, a kuchnię uprzątnęła. W lodówce znalazł miskę sałatki z karteczką: „Sałatka Cezara. Dressing jest w pojemniku”. Nie czuł głodu i był na siebie wściekły. Nie uważał tylko przez moment, a Wiesinger mu wtedy umknął. Co to było za dossier, że strzegła go staruszka, i skąd klient Köstera wiedział, że jest w jej posiadaniu, ale nie trzyma go u siebie w domu? Przedziwna historia.
Gdy Wiesinger aż do północy nie pojawił się przy Weissenseestrasse, Manolis postanowił powiadomić Köstera.
– Halo, Bernd, niestety mam złe wieści.
– To znaczy?
– Zgubiłem Wiesingera. Albo się ukrył, bo nie jest w stanie dotrzeć do tych dokumentów, a przez to spłacić swoich długów, albo nie żyje.
– Co się dzieje? Nigdy dotąd nikt ci się nie wymknął. Ale i tak nadal najważniejsze jest to, żebyś zdobył dla mnie to dossier.
===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=
Następnego ranka w drodze do redakcji Vera postanowiła, że podczas przerwy na lunch ogarnie bałagan w mieszkaniu cioci Kathrin. Właściwie nie powinna była tego odkładać, tylko posprzątać tam jeszcze wczoraj po pracy. Jednak rozmowa z wydawcą trwała blisko dwie godziny. Gdy potem wróciła do swojego biurka, niektóre koleżanki już wychodziły, a jej zeszło aż do wpół do dziesiątej, zanim wygrzebała się z obowiązków i mogła pojechać do domu.
Ale i dziś nic nie wyszło z akcji sprzątania. Zanim Vera się obejrzała, całe przedpołudnie minęło jej na spotkaniach i nie napisała ani linijki. Był piątek. Jeśli chciała wyjść punktualnie, żeby spotkać się z Tomem, nie było mowy o przerwie na lunch. Zjadła więc batonika müsli przy biurku, przyniosła sobie kawę z automatu i pracowała dalej.
Ciągle przypominała jej się rozmowa z wydawcą. Dobrze jej poszła. Lubił jej styl i pytał, jakie zmiany sobie wyobraża. Miała już parę pomysłów, jak dodać rozpędu „Amélie”. Uważnie jej słuchał, a potem pożegnał ją z poleceniem, by w ciągu czterech tygodni opracowała projekt nowej wizji czasopisma, nie zaniedbując swoich codziennych obowiązków. Czekało ją mnóstwo pracy.
Popołudnie minęło jej błyskawicznie, wypełnione pisaniem, telefonami i poszukiwaniem informacji. Gdy zamykała ostatni plik, było wpół do szóstej. Tom spędził ten dzień w Hamburgu. Jego samolot lądował o wpół do siódmej, przed ósmą nie dotrze do miasta. Mieli się spotkać na kolacji w Alfredo, a potem pójść do kina pod gołym niebem w budynku dawnej rzeźni. Seans zaczynał się po zmierzchu. A na koniec wpadną na drinka do Schumanna albo Havanna-Bar i pozostanie już tylko pytanie, czy pójdą do niej czy do niego.
Dla niej wciąż miało ono ekscytujący posmak. Chociaż raczej jak frizzante niż spumante. Mimo to nadal chroniło jej życie uczuciowe przed rutyną. Mieszkać razem i razem spać. Dla większości par to oczywistość. Ale nie dla nich. Dla nich to nadal było coś wyjątkowego i trochę jak pierwszy raz.
Zastanowiła się, czy jednak nie zajrzeć do mieszkania Kathrin, żeby trochę posprzątać. Miała do dyspozycji dobre dwie godziny. Ale cztery tygodnie to bardzo mało, by opracować koncepcję nowej wizji czasopisma. Postanowiła więc temu poświęcić czas, który pozostał jej do spotkania z Tomem.
Wydrukowała pomniejszone PDF-y ostatnich numerów, przypięła je do tablicy i przyjrzała się nagłówkom oraz zasadniczym wątkom. Doszła przy tym do wniosku, że wystarczyłoby zmienić perspektywę, z jakiej się je naświetla. Zamierzała pomyśleć nad tym na spokojnie w weekend. Zanotowała swoje pomysły, przejrzała w internecie strony konkurencji i przyjrzała się bliżej brytyjskim i amerykańskim magazynom w sieci. Zadzwoniła jej komórka. To był Tom.
Siedział już w kolejce miejskiej, w dobrym humorze. Właśnie miała zaproponować, żeby spotkali się w Alfredo, ale Tom powiedział, że dostali zaproszenie na sobotni wieczór.
– Gunnar i Katja czekają na nas jutro z kolacją. On zrobi risotto z ziołami i jagnięciną, a na deser swoje słynne parfait z marzanki. Ja mam się zająć przystawkami i pomyślałem o tatarze z łososia albo carpaccio z tuńczyka. Co byś wolała?
– Jest mi wszystko jedno. Bylebym tylko nie musiała gotować.
Gunnar był takim samym zapalonym kucharzem jak Tom. Co ci mężczyźni widzą w gotowaniu? Ona sama starała się angażować jak najmniej.
– Chyba zrobię carpaccio – stwierdził Tom. – Jest bardziej wyrafinowane. Poza tym, jak już tam będziemy,