Zapomniani. Ellen Sandberg

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapomniani - Ellen Sandberg страница 3

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zapomniani - Ellen Sandberg

Скачать книгу

jechał w gęstym śródmiejskim korku, z zachodu nadciągnęły chmury. Rozproszyły lśniące południowe światło, które od rana oblewało miasto niczym obietnica. Jeszcze godzina czy dwie i zacznie padać. Tak jak przed dziesięciu laty, gdy dwaj policjanci stali pod drzwiami jego mieszkania, a on w pierwszej chwili nie usłyszał dzwonka, bo było oberwanie chmury i deszcz dudnił o dach i szyby, jakby dobijała się do niego sama natura.

      Manolis zaparkował pod kwiaciarnią przy cmentarzu i zamarł, gdy zobaczył nowy szyld. „Florysteria” zmieniła się w „Anna Blume”. Uśmiechnął się mimowolnie. Anna Kwiatek. Czyżby ta z wiersza Kurta Schwittersa1, którego nauczył się w liceum na pamięć, bo był tak cudownie absurdalny? A może kwiaciarka naprawdę się tak nazywa?

      Zabrzmiał dzwonek, gdy wszedł. W powietrzu unosił się ciężki zapach kwiatów, które tkwiły w wiadrach, w donicach i w wazonach poumieszczanych na popękanych stołach i stojakach. Skądś dobiegł głos:

      – Już idę.

      Zaraz potem otwarły się drzwi sąsiedniego pomieszczenia i do środka weszła kobieta trzymająca w ramionach kosz pełen dalii w kolorze burgunda. Pomimo szczupłej figury wydawała się krzepka i silna. Zieleń jej oczu była wyjątkowa, a poza tym miała na sobie czerwoną sukienkę, jak w tamtym wierszu. Przez moment bawił się myślą, by ją o niego zagadnąć, ale zrezygnował.

      Jak co roku kupił bukiet słoneczników, pamiętając, by ozdobiono go też lwimi paszczami, które tak lubiła matka.

      Zapłacił, przeszedł na drugą stronę ulicy i wszedł na cmentarz. Hałas miasta został za murami. Sączące się z nieba szare światło niczym całun spoczywało na żywopłotach, ścieżkach i grobach, a w nim znów obudziło się pytanie, dlaczego jego ojciec to zrobił. Nigdy tego nie zrozumie, choć znał powody. Jak babás mógł liczyć na sprawiedliwość? Ona jest przecież zaledwie iluzją, rzadko osiąganym ideałem.

      Przekonał się o tym już jako chłopak, tuż po pójściu do liceum, gdy wszyscy mu dokuczali, bo miał ojca gastarbeitera i matkę hipiskę, gdy czuł się upokorzony i zawstydzony, bo wszystko w nim zdawało się nie takie, jak trzeba, gdy ranili go słowami, a on bronił się pięściami. Wcale nie był bezradny. Nie był ofiarą!

      Już mając dwanaście czy trzynaście lat, wiedział, że nie chce stać się taki jak jego ojciec. Taki schylony, pokorny, milczący. Przy czym milczenie było tak naprawdę zaporą, za którą zbierało się niewypowiedziane, aż ciśnienie robiło się nie do wytrzymania i następował wybuch, co zdarzało się często, gdy babás coś wypił i wylewała się wtedy z niego gwałtowna powódź słów.

      Manolis głęboko odetchnął. Dawne dzieje.

      Smutek po dziesięciu latach minął, lecz pozostała resztka wściek­łości i ogromny żal. Tyle utraconych możliwości. Tak wiele nigdy się nie wydarzy. Tyle niewypowiedzianych słów. Dlaczego?

      Ostatecznie to było tylko przypuszczenie, podejrzenie. To naprawdę mógł być wypadek. Jednak w głębi duszy Manolis obawiał się, że ojciec celowo uderzył starym oplem w drzewo. Przecież zawsze jeździł tak ostrożnie, był typowym powolnym użytkownikiem środkowego pasa.

      Manolis minął jakąś starszą kobietę z dwiema konewkami, które ledwo niosła. Przy każdym chwiejnym kroku rozchlapywała wodę. Głowę miała wsuniętą głęboko między ramiona, więc musiała mocno ją przekrzywić, by spojrzeć na niego, gdy zaproponował, że jej pomoże.

      – To bardzo uprzejme z pana strony. – Głos miała dźwięczny, zupełnie niepasujący do jej wieku. – Ale musi pan wziąć obie. Utrzymują mnie w równowadze. Z jedną bym się przewróciła.

      Z westchnieniem odstawiła konewki. Podał jej swój bukiet i ruszył za nią w stronę grobu, na którym widniał napis „Miejsce ostatniego spoczynku rodziny Baumeister”. Wyryto tam już ponad tuzin imion. Kobieta wskazała na nie.

      – Wkrótce i ja dołączę. Do Ernsta, mojego męża, i jego przodków.

      Nagle uświadomił sobie, że musi istnieć podobny grób, w którym leżą całe pokolenia Lefterisów. Rodzina o wielu konarach i rozgałęzieniach, powalona przez potężną burzę. Pozostał tylko uschnięty pień. Po nim nikt już nie będzie nosić tego nazwiska. Ta myśl naszła go zupełnie nieoczekiwanie. Manolis odpędził ją, potrząsając głową. Rocznice wprawiają jednak człowieka w dziwny nastrój.

      – Na razie powinna się pani cieszyć życiem – powiedział, odbierając swój bukiet.

      – Ach, wie pan, bez mojego Ernsta to już nie to samo. Mam osiemdziesiąt pięć lat i życie trochę mnie już męczy. – Jej pierś unios­ła się, gdy wzdychała. – Dziękuję panu za pomoc, niech Bóg wynagrodzi.

      Nie wierzył w Boga, a gdyby ten jednak istniał, raczej nie byłby skłonny go nagradzać. Manolis pożegnał się i ruszył dalej do grobu swoich rodziców.

      Na granitowym nagrobku widniał skromny napis. „Yannis Lef­teris i Karin Lefteris, z domu Brändle”. Przeczytał imiona swoich rodziców, których łączyła wielka miłość, i znów poczuł głęboki żal, a wraz z nim bliźniacze uczucie, gniew, który oprócz miłości do babás niósł w sobie, niczym owoc nasienie, także pogardę i rozczarowanie.

      Manolis przyniósł wodę ze studni, napełnił stojące na grobie wazony i do jednego z nich wstawił bukiet. Zdążył to wszystko zrobić, zanim usłyszał za sobą kroki. To była jego siostra Christina i jak zawsze na jej widok poczuł radość. Kochał tę mieszaninę energii i chaosu, ale jednocześnie ufności i niezawodności. Miała na sobie niebieską sukienkę w afrykańskie wzory. Opinała biust oraz zaokrąg­lenia brzucha i bioder, podkreślając przypominającą rzeźby Botera2 figurę. Nie wolno mu było tak mówić, bo uważała je za komicznie przerysowane, choć jemu podobały się takie radosne krągłości. Miedziane loki odziedziczyła po matce, wiły się teraz wokół jej twarzy od parnego powietrza. Pomachała bukietem róż i nie wypuszczając go z dłoni, objęła Manolisa i przycisnęła do siebie. Wypadła jej przy tym z torby gazeta.

      – Cześć, braciszku. Miło cię znowu widzieć.

      – Witaj, matko Tereso. Czy to był lekki przytyk?

      Schylił się po gazetę, a jego spojrzenie padło na nagłówek. Morderca Mileny Veen zastrzelony! Od wczoraj donosiły o tym wszystkie media. Można się było tego spodziewać.

      Christina wzięła gazetę i wsunęła ją do torby.

      – Dzięki. Przytyk był bardzo wyraźny. Widujemy się o wiele za rzadko. Wpadnij do nas kiedyś coś zjeść.

      – Owszem, chętnie. Co u dzieci?

      – Stres – odpowiedziała ze śmiechem. – Elena zakochała się nieszczęśliwie w chłopcu z równoległej klasy. W każdym razie tak mi się wydaje, bo ze mną nie chce o tym rozmawiać. I jak ja mam jej pomóc?

      – Wcale. Miłosnych rozterek nie omawia się z rodzicami, wypłakać to się można najlepszej przyjaciółce. Ty też tak robiłaś. Da sobie radę, w końcu to twoja córka.

      Manolis lubił swoją siostrzenicę. Elena była dzielną dziewczyną, nieskomplikowaną, bezpośrednią i obdarzoną poczuciem prawdy i sprawiedliwości

Скачать книгу