Zapomniani. Ellen Sandberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zapomniani - Ellen Sandberg страница 6
Manolis odłożył widelec.
– Najwyraźniej nie jestem stworzony do małżeństwa.
– A cóż to ma znaczyć? Jesteś kobieciarzem i rzeczywiście ją zdradzałeś, jak przypuszcza?
– To znaczy tylko, że nie jestem fanem całkowitego odsłaniania się w związku. Nie trzeba wszystkiego pokazywać i poddawać analizie. Niektóre sprawy są zbyt intymne i osobiste.
– Nie, gdy ludzie się kochają.
Kochał Gretę. Ale… Zmusił się do uśmiechu. Wszystko ma swoją cenę. Może ta, którą on zapłacił, była jednak zbyt wysoka.
– Romantyczka z ciebie.
– I znowu się wykręcasz. Ale proszę bardzo, ja się nie zamierzam wtrącać. – Wzruszyła ramionami. – W każdym razie saltimbocca jest pyszna.
Po jedzeniu pożegnali się, obejmując się przed lokalem. Christina poszła do metra, a on pojechał z powrotem do Schwabing, do swojego salonu samochodowego.
Podczas jego nieobecności kierownik Max Hillebrand sprzedał jaguara F-type agentowi nieruchomości, który wcześniej wziął go na dwie jazdy próbne i wypożyczył na weekend za symboliczną opłatą. Inwestycja się zwróciła, tak jak przewidział to Max. – Po weekendzie będzie chciał go mieć. – I tak się właśnie stało. Poza tym byli inni zainteresowani jazdami próbnymi, tylko w warsztacie praktykant stwarzał jakieś problemy, ale Max uważał, że dadzą sobie z nim radę. Dobrze zarządzał salonem i Manolis postanowił pójść do domu.
Wkrótce spodziewał się kuriera od Köstera.
===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=
Vera Mändler kliknęła, by zamknąć plik. Artykuł o jodze hormonalnej dla kobiet w trakcie menopauzy był gotowy. Margot Classen, redaktor naczelna, już na niego czekała. Vera napisała w mailu, że wydłużyła tekst do wymaganej liczby znaków, i wspomniała nazwę sieci centrów jogi, która sponsorowała konkurs dla czytelniczek. Nie było to może bezpośrednie promowanie produktu, ale z pewnością balansowanie na granicy dziennikarskiej niezależności. Oczywiście firma w rewanżu wykupiła u nich reklamę.
– Gotowe? – zapytała Jessica, która siedziała naprzeciwko Very i dokonywała właśnie korekty rubryki z aktualnymi plotkami o celebrytach.
– Na szczęście. – Vera rozluźniła spięte plecy. Joga hormonalna. Dobry Boże! Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że pewnego dnia będzie pisać na takie tematy, wyśmiałaby go. Ale tak właśnie było i powinna się cieszyć, że ma stałą pracę, choćby w „Amélie”, czasopiśmie dla pań po pięćdziesiątce.
Zadzwonił telefon. To była Nicole z recepcji.
– Ktoś do ciebie. Masz chwilę czy odesłać?
– A kto to?
– Och, przepraszam, zapomniałam powiedzieć. Christian Wiesinger. Twierdzi, że jest twoim kuzynem.
Vera z trudem zdusiła jęk. Właściwie mogła się spodziewać, że Chris kiedyś zjawi się tu po tym, jak dwukrotnie spławiła go przez telefon.
– Powiedz mu, że już wyszłam. I tak zaraz idę na spotkanie.
Jeśli chciała zdążyć na spotkanie z Viktorem Brachtem, to powinna się pośpieszyć. Tych pięciu minut, które jej jeszcze zostały, potrzebowała na poprawienie makijażu. Z każdym dniem musiała się coraz bardziej starać, by w wieku czterdziestu trzech lat wyglądać, jakby ich miała trzydzieści pięć. Nie żeby był to problem. Człowiek się starzeje i powinien być za to wdzięczny. Kto chce umrzeć młodo? Jednak w czasopismach dla kobiet obowiązywały niepisane reguły, w każdym razie jeśli chodzi o pracownice. Panowie mogli sobie siwieć, dorabiać się zmarszczek i hodować brzuszki. Te oznaki upływającego czasu były niczym patyna doświadczenia, godności i mądrości, ale gdy pojawiały się u kobiet, od razu stwierdzano, że się zapuściły.
Vera pożegnała się z Jessicą i sprawdziła makijaż przed lustrem w damskiej toalecie. Odrobina pudru i szminka. Na więcej nie miała już czasu i właściwie nie było potrzeby.
Znów przypomniał się jej Chris. Tak po prostu przyszedł do redakcji. Musiało go bardzo przycisnąć. Ale i tak nie dostanie od niej ani grosza. Nie widziała go blisko pięć lat. Wtedy próbował ją namówić na inwestycję, która od razu wydała jej się podejrzana. Rzekomo nie wiązała się z żadnym ryzykiem i zapewniała kuszące zyski. Bez wątpienia coś z nią było nie tak, a na dodatek ani trochę nie ufała Chrisowi. Rok później okazało się, że miała rację. Oszukał ponad dwudziestu inwestorów. W efekcie został skazany za malwersacje finansowe. Musiał zamienić designerskie ciuchy na więzienny drelich, a elegancki apartament na celę. Sześć miesięcy temu zwolniono go przed terminem. Rzekomo dlatego, że zrekompensował straty na tyle, na ile mógł. Czyli: tę część pieniędzy, których nie przepuścił na swoje wystawne życie, wycofał z lewych kont i wypłacił poszkodowanym. Vera dowiedziała się o tym od cioci Kathrin. Najwyraźniej Chris był teraz bez kasy i próbował naciągnąć, kogo się da.
Rzuciła badawcze spojrzenie w lustro. Jasnoczerwona szminka pasowała do jej niebieskich oczu i orzechowych włosów, a strój miała stosowny na nieformalną rozmowę w sprawie pracy: dżinsy, biała bluzka i blezer od Donny Karan. Opuszkiem palca wygładziła brew i postanowiła opuścić budynek wydawnictwa przez garaż podziemny. Możliwe, że Chris czeka przed głównym wejściem.
Gdy winda wreszcie nadjechała, w kabinie stała Margot Classen. Z każdym rokiem nosiła ubrania o pół rozmiaru mniejsze. Niedługo dojdzie do XXXS i wpasuje się w dziecięcą trumienkę, gdy w końcu umrze z głodu. Vera zawstydziła się tej myśli, ale tylko trochę, bo tkwiło w niej sporo prawdy. Tak właściwie lubiła Margot.
– Już wychodzisz?
„Ależ skąd – pomyślała Vera. – Co za pomysł? Przecież w tym tygodniu przeharowałam niczym galernik zaledwie pięćdziesiąt godzin, i to za psie pieniądze”.
– Muszę zebrać materiały poza redakcją.
– Na jaki temat?
– Sprawa jest dopiero w powijakach. Jak zrobi się ciekawie, to przedstawię ci postępy na następnym zebraniu.
– W porządku – odpowiedziała Margot. – Nie mogę się doczekać.
Vera nie mogła wyjaśnić Margot, że spotyka się z kierownikiem działu polityki i spraw społecznych w „Münchner Zeitung”, bo chciałaby objąć zwalniającą się w jego redakcji posadę.
Winda ruszyła w dół.
Margot oparła się o ścianę.
– Miałabyś dla mnie chwilkę?
– Oczywiście.