Potop. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Potop - Henryk Sienkiewicz страница 62
— Daj waść pokój.
— W ogień za waćpanem pójdę, bodajem przepadł! Wychodź, kto nie wierzy!
Tu pan Andrzej począł, toczyć wyzywającym wzrokiem po oficerach, ale nikt nie zaprzeczył, bo zresztą wszyscy lubili i szanowali pana Michała; jeno Zagłoba rzekł:
— Siarczysty jakiś żołnierz, daj go katu! Widzi mi się, że srodze polubię waćpana za ten afekt do pana Michała, bo mnie się dopiero spytać, ile on wart.
— Więcej niż my wszyscy! — odrzekł Kmicic ze zwykłą sobie porywczością.
Po czym spojrzał na panów Skrzetuskich, na Zagłobę i dodał:
— Przepraszam waszmościów, nie chcę nikomu ubliżyć, bowiem, żeście cnotliwi ludzie i wielcy rycerze... Nie gniewajcie się, bo ja bym z serca chciał na przyjaźń waćpaństwa zasłużyć.
— Nic nie szkodzi — rzekł Jan Skrzetuski — co w sercu, to w gębie.
— Daj no waćpan pyska! — rzekł pan Zagłoba.
— Nie mnie dwa razy taką rzecz powtarzać!
I padli sobie w objęcia. Po czym pan Kmicic zakrzyknął:
— Musimy dziś podpić, nie może być inaczej!
— Nie mnie dwa razy taką rzecz powtarzać! — rzekł jak echo Zagłoba.
— Wymkniemy się wcześniej do cekhauzu, a o napitkach pomyślę.
Pan Michał począł ruszać mocno wąsikami.
„Nie będziesz ty się miał ochoty wymykać — pomyślał sobie w duchu, spoglądając na Kmicica — jeno zobaczysz, kto tam na pokojach dzisiaj będzie...”
I już usta otwierał, aby powiedzieć Kmicicowi, że pan miecznik rosieński z Oleńką przyjechali do Kiejdan, ale zrobiło mu się jakoś mdło na sercu, więc zwrócił rozmowę.
— A waścina chorągiew gdzie jest? — pytał.
— Tu. Gotowiuśka! Był u mnie Harasimowicz i przyniósł mi rozkaz od księcia, by o północku ludzie byli na koniach. Pytałem go, czy to mamy wszyscy ruszać, powiedział: nie!... Nie rozumiem, co to znaczy. Z innych oficerów jedni mają ten sam rozkaz, inni nie mają. Ale piechota cudzoziemska wszystka otrzymała.
— Może część wojsk dziś pójdzie na noc, część jutro — rzekł Jan Skrzetuski.
— W każdym razie ja tu z waszmościami podpiję, a chorągiew niech sobie rusza... Potem w godzinę ją dogonię.
W tej chwili wpadł Harasimowicz.
— Jaśnie wielmożny chorąży orszański! — wołał kłaniając się we drzwiach.
— A co? Czy się pali? Jestem! — rzekł Kmicic.
— Do księcia pana! do księcia pana!
— Zaraz, jeno szaty zawdzieję. Chłopię! kontusz i pas, bo zetnę!
Pachołek w mig podał resztę ubioru i w kilka minut później pan Kmicic, strojny jak na wesele, ruszył do księcia. Łuna od niego biła, tak wydał się urodziwy. Żupan miał z lamy srebrnej, dzierzgany w rzuty gwieździste, od których szedł blask na całą postać, a zapięty wielkim szafirem pod szyją. Na to kontusz z błękitnego aksamitu, pas biały, ceny niezmiernej, tak subtelny, że przez pierścień można go było przewlec. Srebrzysta szabla usiana szafirami zwieszała się u pasa na jedwabnych rapciach, za pas zaś zatknął i buzdygan rotmistrzowski, mający powagę osoby oznaczać. Dziwnie zdobił ten strój młodego rycerza i piękniejszego męża trudno by było w całym tym niezmiernym tłumie zebranym w Kiejdanch znaleźć.
Pan Michał westchnął patrząc na niego i gdy Kmicic zniknął za drzwiami cekhauzu, rzekł do pana Zagłoby:
— Z takim przy białogłowie ani rady!
— Ujmij mi jeno trzydzieści lat! — rzekł Zagłoba.
Książę już był także ubrany, gdy wszedł Kmicic, i właśnie szatny w towarzystwie dwóch Murzynów wyszedł był z komnaty. Zostali sam na sam.
— Daj ci Boże zdrowie, żeś pospieszył! — rzekł książę.
— Do usług waszej książęcej mości.
— A chorągiew?
— Wedle rozkazu.
— Pewni też to ludzie?
— W ogień, do piekła pójdą!
— To dobrze! Takich ludzi mi potrzeba... i takich jak ty na wszystko gotowych... Ciągle to powtarzam, że na nikogo więcej niż na ciebie nie liczę.
— Wasza książęca mość! nie mogą się moje zasługi równać z zasługami starych żołnierzy, ale jeśli mamy na nieprzyjaciół ojczyzny ruszyć, tedy Bóg widzi, nie pozostanę w tyle.
— Nie ujmuję ja starym zasług — rzekł książę — chociaż... mogą przyjść takie pericula, tak ciężkie terminy, że i najwierniejsi się zachwieją.
— Niech ten zginie marnie, kto od osoby waszej książęcej mości w niebezpieczeństwie odstąpi!
Książę spojrzał bystro w twarz Kmicica.
— A ty... nie odstąpisz?...
Młody rycerz zapłonął.
— Wasza książęca mość!...
— Co chcesz mówić?
— Wyspowiadałem się waszej książęcej mości ze wszystkich grzechów moich, i taka ich kupa, że jeno ojcowskiemu sercu waszej książęcej mości zawdzięczam przebaczenie... Ale w tych wszystkich grzechach jednego nie masz: niewdzięczności.
— Ani wiarołomstwa... Wyspowiadałeś się przede mną jak przed ojcem, a jam ci nie tylko jak ojciec przebaczył, alem cię pokochał jak syna, którego Bóg mi nie dał i dlatego ciężko mi nieraz na świecie. Bądźże mi przyjacielem!
To rzekłszy, książę wyciągnął rękę, a młody rycerz uchwycił ją i bez wahania do ust przycisnął.
Milczeli obaj przez długą chwilę; nagle książę utkwił oczy w oczach Kmicica i rzekł:
— Billewiczówna tu jest!
Kmicic pobladł i począł jąkać coś niezrozumiale.