W pustyni i w puszczy. Henryk Sienkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W pustyni i w puszczy - Henryk Sienkiewicz страница 19

W pustyni i w puszczy - Henryk  Sienkiewicz

Скачать книгу

albo wśród dzikich i rozbestwionych hord derwiszów. Co znaczy krew takich nędzników wobec życia Nel i czy w podobnym położeniu wolno się wahać?

      — Dla Nel! Dla Nel!

      Lecz nagle przez głowę Stasia przeleciała jak wicher myśl, od której włosy zjeżyły mu się na głowie. Co będzie, jeśli który z tych zbójów przyłoży Nel nóż do piersi i zapowie, że ją zamorduje, jeśli on — Staś — nie podda się i nie zwróci im strzelby. Wówczas co?

      — Wówczas — odpowiedział sobie chłopak — poddam się natychmiast.

      I w poczuciu swej niemocy rzucił się znów bezwładnie na wojłok.

      Księżyc zaglądał już tylko z ukosa przez otwór jaskini i zrobiło się w niej ciemniej. Arabowie chrapali ciągle. Staś przeleżał czas jakiś, po czym nowa myśl poczęła mu świtać w głowie.

      A gdyby, wysunąwszy się z bronią i ukrywszy wśród skał, nie zabijał ludzi, ale powystrzelał wielbłądy? Szkoda i żal niewinnych zwierząt — to prawda, cóż jednak robić! Ludzie zabijają przecie zwierzęta nie tylko dla ocalenia życia, lecz na rosół i pieczeń. Otóż pewną jest rzeczą, że gdyby zdołał zabić cztery, a tym bardziej pięć wielbłądów, to dalsza podróż byłaby niemożliwa. Nikt z karawany nie śmiałby się udać do nadbrzeżnych wiosek dla zakupu nowych wielbłądów. A w takim razie Staś obiecałby w imieniu ojców ludziom bezkarność, a nawet nagrody pieniężne — i... nie pozostałoby im nic innego, jak wracać.

      Tak. Jeśli jednak nie dadzą mu czasu do zrobienia tych obietnic i zabiją go w pierwszej chwili złości?

      Dać czas i wysłuchać go muszą, albowiem mając w ręku strzelbę potrafi utrzymać ich w przyzwoitej odległości, póki wszystkiego nie wypowie. Gdy to uczyni, zrozumieją, że jedynym dla nich ratunkiem jest poddać się. Wówczas stanie na czele karawany i poprowadzi ją wprost do Bahr-Jussef i do Nilu. Wprawdzie są obecnie od nich dość daleko, może o dzień lub dwa drogi, gdyż Arabowie skręcili przez ostrożność znacznie w głąb pustyni. Ale to nic nie szkodzi; zostanie przecie kilka wielbłądów, a na jednym z nich pojedzie Nel. Staś począł się przypatrywać uważnie Arabom. Spali wszyscy mocno, jak śpią ludzie niezmiernie strudzeni, ale ponieważ noc miała się ku końcowi, mogli się wkrótce przebudzić. Trzeba było działać zaraz. Zabranie puszki z ładunkami nie przedstawiało trudności, gdyż leżała tuż obok. Trudniejsza była sprawa ze strzelbą, którą Chamis położył przy drugim swym boku. Staś miał nadzieję, że mu się uda ją wykraść, ale postanowił wydobyć ją z pudelka i włożyć osadę z lufami dopiero, gdy będzie o kilkadziesiąt kroków od jaskini, gdyż obawiał się, by szczęk żelaza o żelazo nie pobudził śpiących.

      Chwila nadeszła. Chłopak wygiął się jak pałąk nad Chamisem i chwyciwszy za ucho pudła podniósł je i począł przenosić na swoją stronę. Serce i tętna biły mu ciężko, w oczach ciemniało, oddech stał się szybki, ale on ścisnął zęby i starał się opanować wzruszenie. Jednakże gdy rzemyki opasujące pudło zaskrzypiały z lekka, krople zimnego potu wystąpiły mu na czoło. Ta sekunda wydała mu się wiekiem. Lecz Chamis ani drgnął. Pudło opisało nad nim łuk i stanęło cicho obok puszki z nabojami.

      Staś odetchnął. Połowa roboty była wykonana. Teraz należało wysunąć się bez szelestu z jaskini, ubiec kilkadziesiąt kroków, następnie schować się w załamach, otworzyć pudło, złożyć strzelbę, nabić ją i wsypać sobie kilkanaście ładunków do kieszeni. Karawana byłaby wówczas istotnie na jego łasce.

      Czarna sylwetka Stasia zarysowała się na jaśniejszym tle otworu jaskini. Jeszcze sekunda, a będzie już na zewnątrz. Jeszcze minuta, a ukryje się w załamach skalnych. A wtedy, choćby który ze zbójów się zbudził, nim pomiarkuje, co się stało, nim rozbudzi innych — będzie za późno. Chłopak z obawy, by nie zrzucić jakiego kamienia, których dużo leżało na progu wnęki, wysunął jedną nogę i począł szukać stopą pewnego gruntu.

      I już wychylił z otworu głowę, już miał wysunąć się cały, gdy nagle stało się coś takiego, od czego krew ścięła mu się lodem w żyłach.

      Oto wśród głębokiej ciszy rozgrzmiało jak grom radosne szczekanie Saby, napełniło cały wąwóz i zbudziło śpiące w nim echa. Arabowie porwali się ze snu jak jeden człowiek i pierwszym przedmiotem, który uderzył ich w oczy, był widok Stasia z pudłem w jednej i puszką z nabojami w drugiej ręce.

      Ach, Sabo, coś ty uczynił!...

      ROZDZIAŁ X

      Wszyscy w jednej chwili rzucili się z okropnym krzykiem na Stasia, w mgnieniu oka wydarli mu strzelbę, naboje i przewróciwszy go na ziemię skrępowali mu ręce i nogi postronkami, bijąc go przy tym i kopiąc, póki wreszcie nie odpędził ich Idrys w obawie o życie chłopca. Następnie poczęli rozmawiać urywanymi słowami, jak ludzie, nad którymi zawisło straszliwe niebezpieczeństwo i których ocalił tylko wypadek.

      — To szatan wcielony! — zawołał Idrys z twarzą pobladłą ze strachu i wzruszenia.

      — Byłby nas powystrzelał jak dzikie gęsi na karm!— dodał Gebhr.

      — Ach, gdyby nie ten pies.

      — Bóg go zesłał.

      — A chcieliście go zabić! — rzekł Chamis.

      — Nikt go odtąd nie dotknie.

      — Będzie miał zawsze kości i wodę.

      — Allach! Allach! — powtarzał nie mogąc się uspokoić Idrys — śmierć była nad nami. Uf!

      I poczęli spoglądać na leżącego Stasia z nienawiścią, ale i z pewnym zdumieniem, że jeden mały chłopak mógłby stać się przyczyną ich klęski i zguby.

      — Na proroka! — ozwał się jeden z Beduinów — trzeba przecie zapobiec temu, by ten syn Iblisa nie poskręcał nam karków. Węża wieziemy Mahdiemu! Co myślicie z nim teraz uczynić?

      — Trzeba mu obciąć prawą pięść! — zawołał Gebhr.

      Beduini nie odpowiedzieli nic, lecz Idrys nie chciał się na to zgodzić. Przyszło mu na myśl, że gdyby pogoń ich schwytała, kara za okaleczenie chłopca spadłaby na nich tym straszniejsza. Wreszcie któż mógł zaręczyć, czy Staś nie umrze po operacji? A w takim razie na zamianę za Fatmę i jej dzieci pozostałaby tylko Nel.

      Więc gdy Gebhr wydobył nóż chcąc spełnić swą groźbę, Idrys chwycił go za przegub ręki i zatrzymał:

      — Nie! — rzekł. — Wstyd byłby dla pięciu wojowników Mahdiego bać się tak jednego chrześcijańskiego szczeniaka, by aż obcinać mu pięści. Będziemy wiązali go na noc, a za to, co chciał teraz uczynić, otrzyma dziesięć uderzeń korbaczem.

      Gebhr gotów był natychmiast do wykonania wyroku, ale Idrys odepchnął go znów i nakazał bić jednemu z Beduinów, szepnąwszy mu do ucha, żeby nie czynił tego zbyt mocno. Ponieważ Chamis może ze względu na swą dawną służbę u inżynierów, a może z jakiej innej przyczyny, nie chciał się do niczego mieszać, drugi Beduin przewrócił Stasia grzbietem do góry i egzekucja miała się już rozpocząć, gdy wtem zaszła niespodziewana przeszkoda.

      Oto

Скачать книгу