Wierna rzeka. Stefan Żeromski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wierna rzeka - Stefan Żeromski страница 9

Wierna rzeka - Stefan Żeromski

Скачать книгу

najwyraźniej, jak kadzie ciskał, idą ze świecami całą gromadą, wchodzą do wielkiego salonu... Kadzie stoją rzędem, jedna obok drugiej, jak stały. Pajęczyny wiszą od jednej do drugiej, pozaciągane Bóg wie kiedy, kurzem grubym przywalone, jak były przed laty.

      — A no, więc widzi pani, że to złudzenie.

      — Złudzenie! Kto tylko nocuje tutaj, najprzód tak mówi, jak pan teraz, a później drży ze strachu. Księża święcili kufy.

      — A pani słyszała?

      — Ja bym nie słyszała! Ze dwadzieścia razy. Czasem, jak zacznie używać, to caluteńki dom się wzdryga. Ale czyż to tylko? On chodzi po domu! Wszyscy go widują. W tabaczkowym rajtroku z rogowymi guzikami, w obcisłym ubraniu ze strzemiączkami. Raz o zmroku przeszedł koło wujenki tak blisko, że się tylne rogowe guziki tego rajtroka otarły o karbowaną listwę szafy, najwyraźniej, ale najwyraźniej. Wujenka zemdlała.

      — Chciałbym wierzyć, bo to pani mówi, a nie mogę.

      — No, to ja panu opowiem najlepszą rzecz. Wujostwo sporo dawali księżom, żeby się msze wciąż odprawiały za spokój duszy wuja Dominika. Ksiądz proboszcz, przecie starszy człowiek, światły kapłan, sam nam to opowiadał, a ręce mu się trzęsły z przerażenia. Mówił ksiądz proboszcz, że siedzieli jednej nocy z wikarym na probostwie, w dużym pokoju i naradzali się, jakie msze mają nazajutrz odprawiać. A że było dużo wotyw zamówionych, więc choć wypadała msza żałobna za wuja Dominika, postanowili ją odłożyć na kiedy indziej. I ksiądz proboszcz wyznał, że obaj z wikarym dopuścili się grzechu, bo mówili pomiędzy sobą, że tyle się mszy za tego samobójcę odprawia, a są przecie i inne dusze pomocy potrzebujące. Zresztą, mówił ksiądz proboszcz, państwo Rudeccy jakoś czy przepomnieli, czy zaniedbali złożyć w tym czasie na tę mszę. I tak oto naradzali się proboszcz z wikarym, żeby może nazajutrz mszy za wuja Dominika nie odprawiać, a odłożyć ją na późniejszy czas. Wikary wziął pióro i miał pisać w księdze, za kogo nabożeństwo odprawiać się będzie. Żywej duszy w pokoju nie było, tylko oni dwaj. Świeca się między nimi na stole paliła. Gdy wikary pierwszą literę jakiegoś nazwiska wypisał, padł na stół z głośnym dźwiękiem dukat złoty, jakby zleciał z sufitu, zakręcił się, zawirował między nimi dwoma i spoczął w blasku świecy między rękoma tych księży. Tak to im po swojemu, szyderczo zapłacił. Mówił ksiądz proboszcz, że się obydwaj strasznie przerazili. Odnieśli ten dukat natychmiast do kościoła, złożyli go na ołtarzu jako wotum i krzyżem leżeli pod lampą, w nocy, modląc się żarliwie o spokój duszy Dominika. Na drugi dzień obydwaj odprawili msze żałobne.

      — Dziwne rzeczy... A pani w tym czasie, gdy tu sama jedna została, doświadcza jakich przestrachów w tym domu?

      — Nie. Teraz jakoś przycichł. Nie rzuca beczkami i nie trzaska jak zwykle. Raz tylko, ale tego nie będę mówić.

      — Nie trzeba. Proszę zapomnieć...

      — Niech pan tylko pomyśli. Tu przychodzą wojskowi, rewidują dom, krzyczą, hałasują, straszą. A gdy nareszcie odejdą i można by lżej odetchnąć, to zostaję sama jedna i poczynam lękać się tamtego. Teraz, gdy pan się zjawił, już się nic a nic nie boję. To jest boję się, ale tylko wojska. Lecz to przynajmniej z ludźmi sprawa...

      — Z ludźmi? Doprawdy?

      — Można się bronić, nie dawać zębami i pazurami, wreszcie umrzeć — ale z takim!

      — Dzisiaj się pani nie bała?

      — Nic a nic! Spałam jak zabita, choć ja śpię bardzo czujnie i jak tylko Ryfka zastuka, natychmiast usłyszę.

      — A gdzie pani śpi?

      Panna Salomea zawstydziła się, zaczerwieniła wszystka, mówiąc:

      — Tu śpię w drugim pokoju.

      — Gdzie?

      — W salonie.

      — W tamtym zimnym salonie?

      — Siennik sobie przyciągnęłam pod pańskie drzwi, to ciepło z pokoju szło, no i tak śpię. Bo, widzi pan, muszę być w pobliżu okna, żeby słyszeć, jak Ryfka stuknie w szybę.

      III

      Przewidywanie bezwzględnie niepomyślnych następstw w razie, gdyby rannego znaleziono w domu, zmusiło pannę Salomee do szukania kryjówki dla pupila. Po długich ze Szczepanem naradach zgodzono się na pewne zabezpieczenie. Ze spalonych dawniej zabudowań została oprócz stajni fornalskiej na uboczu stojąca stodoła, pełna zeszłorocznego siana, które ocalało wobec wyniszczenia i rozkradzenia inwentarza. Jedno zapole tej stodoły pełne było siana aż po wiązania krokwi. Tam Szczepan krył swój worek z kaszą. Tam również postanowił przechowywać w nagłym razie powstańca. W głębi zapola, od szczytu poczynając, wybrał i wydrążył w sianie rodzaj studni na jakie siedem, osiem łokci głębokiej. Ponieważ to siano było dobrze w ciągu jesieni i zimy uleżałe i spodem tęgo zbite, studnia owa miała ściany twarde i trzymające doskonale linię jak cembrowina. Na samym jej dnie wyborował nadto dla oddechu rodzaj leja prowadzącego w stronę otwartej ściany zapola. W ruinach gorzelni wynalazł dawne, okute drzwi, które w czasie pożaru opaliły się na rogach i miały kształt eliptyczny. Tą pokrywą — wybrawszy dla niej w sianie odpowiednią do wielkości framugę — nakrywał studnię niby wiekiem. Na wierzch drzwi kładł znowu warstwy siana, co zasłaniało kryjówkę nie do poznania. Jednocześnie pomyślano o przypuszczalnym ubraniu chorego. Wynaleziono w szafach podróżne futro pana Rudeckiego, grube i długie niedźwiedzie oraz buty futrzane. Trzymano to pod ręką wraz z dwoma nowymi postronkami znacznej długości.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsK CwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQU FBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wAARCAMeAjoDAREA AhEBAxEB/8QAHQAAAwEAAwEBAQAAAAAAAAAAAAECAwUGBwQICf/EAF8QAAIBAwIDBQQIBAIFCAUD FQECEQADIRIxBEFRBQYiYXEHEzKBCEKRobHB0fAUI1LhYvEJFRYzghcYJENTcnWzJjQ2krQlOGNk c5Oi0yc3RFeEstJFVFZ0doOWwsP/xAAYAQEBAQEBAAAAAAAAAAAAAAAAAQIDBP/EACcRAQEBAAIC AgEFAQADAQAAAAARAQIxEiEDQVETIjJhcUIjM4FS/9oADAMBAAIRAxEAPwD9oFoJJEz1Fe1gAwJz 1iaCQuYnSPzoGzkrAEk7AmpAhHhUgkkRjlVDJYsQWjc0Ges6h4p9BvQIsCRgH5bUD5Ak+mKA+uQI mYJjege8GcjYjagk+EQoMA45zQB8J1bnrzoJuMsjcY3FFhAlzg6sz91EMnVp+rzjegRWXOykbZoJ JieZO9UUG0moEBnUsgxsDVVJYaQQSB61YBjJkldJAGN6gUTIG34VaiSJYFQVHU4j1qgbSJI2G8zF QONC4AyJ9f7UoWrTGqZInzNVWZueN

Скачать книгу