Tajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody Sherlocka Holmes. Doyle Arthur Conan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody Sherlocka Holmes - Doyle Arthur Conan страница 2

Tajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody Sherlocka Holmes - Doyle Arthur Conan

Скачать книгу

to prezent? – rzekł Holmes.

      – Tak, panie.

      – Od pensyonarzy hotelu Charing Cross…

      – Tak, od paru pacyentów. Dali mi ją na pąmiątkę mojego ślubu.

      – Szkoda – rzekł Holmes, ściskając mu rękę.

      – Czego pan żałuje? – spytał doktor Mortimer ze zdziwieniem.

      – Szkoda, że pan rozproszył moje wnioski – brzmiała odpowiedź. – A więc powiadasz pan, że to podarek ślubny?

      – Tak, panie. Ożeniłem się i dlatego musiałem szpital opuścić; trzeba było założyć dom, postarać się o praktykę samodzielną.

      – No, i teraz zyskujesz pan sobie sławę na polu nauki – rzekłem.

      – Wszak mam przyjemność mówić z panem Sherlock Holmes?

      – Nie, to mój przyjaciel, doktor Watson.

      – Miło mi pana poznać. Słyszałem o panu nieraz. Pozwoli mi pan, panie Holmes, zbadać swoją czaszkę. Od pierwszego rzutu oka spostrzegłem, że jest niezwykłą: zdradza zdolności, rzekłbym nawet – geniusz dedukcyjny. Taka czaszka byłaby ozdobą każdego muzeum. Przyznaję, że jej panu zazdroszczę.

      – Jesteś pan entuzyastą w swoim zawodzie, tak, jak ja w swoim – odparł detektyw – ale sądzę, że nie przybywasz pan tu po raz wtóry jedynie w zamiarze zbadania mojej czaszki…

      – Nie, panie, choć rad jestem, że zdarza mi się sposobność ku temu. Przybyłem do pana, panie Holmes, bo uznaję własną niepraktyczność, a jestem postawiony wobec bardzo trudnego zagadnienia. Ponieważ pan jesteś drugim w Europie ekspertem w sprawach kryminalnych…

      – Doprawdy? Czy wolno mi zapytać, kto jest pierwszym?

      – W oczach człowieka, przekładającego teoryę nad praktykę, pan Bortillon zajmuje niewątpliwie pierwsze miejsce.

      – Więc czemuż pan nie zwrócisz się do niego?

      – Powiadam, że jest on pierwszorzędny powagą, jako teoretyk. Ale pan, jako praktyk, zajmujesz pierwsze w w Europie – to niewątpliwe. Spodziewam się, żem pana nie obraził…

      – Trochę – odparł Holmes nawpół żartem – ale jako człowiek praktyczny, chciałbym nareszcie dowiedzieć się, co pana tutaj sprowadza.

      II

      Przekleństwo rodu Baskerville

      – Mam w kieszeni rękopis – rzekł doktor Jerzy Mortimer.

      – Spostrzegłem to odrazu, gdyś pan wszedł do pokoju – odparł Holmes.

      – Manuskrypt jest stary.

      – Z ośmnastego wieku.

      – Skąd pan wie?

      – Z pańskiej kieszeni wychodzi pół cala papieru. Przyglądałem mu się, podczas gdyś pan mówił, a byłbym lichym rzeczoznawcą, gdybym z zewnętrznego wyglądu nie potrafił określić daty rękopisu. Czytałeś pan zapewne moją monografię w tym przedmiocie. Otóż w tym wypadku sądzę, że manuskrypt datuje się z roku 1730-go.

      – Omyliłeś się pan o lat dwanaście. Datowany jest z roku 1742-go.

      Doktor Mortimer wyjął go z kieszeni.

      – Ten dokument rodzinny został powierzony mojej pieczy przez sir Karola Baskerville, którego śmierć tragiczna poruszyła przed trzema miesiącami całe Devonshire. Dodam, że byłem jego osobistym przyjacielem, zarówno jak lekarzem domowym. Był to człowiek dzielny, rozumny, praktyczny i tak samo, jak ja, nie podlegający złudzeniom wyobraźni. A jednak wierzył święcie słowom tego dokumentu i był przygotowany na rodzaj śmierci, który go spotkał…

      Holmes wyciągnął rękę po manuskrypt i począł mu się bacznie przyglądać.

      – Zwracam pańska uwagę, Watson, na kolejne używanie krótkiego i długiego s. Jest to jedna ze wskazówek, która mi pomogła do określenia daty.

      Spojrzałem przez ramię na papier, pożółkły ze starości. Na pierwszej stronicy był nagłówek: „Baskerville Hall”, a pod spodem data: „1742”.

      – To zapewne potwierdzenie jakiejś legendy – wtrącił Holmes.

      – Rzeczywiście – przyznał doktor Mortimer. – Legenda tycze się rodu Baskervillów.

      – Przypuszczam jednak, że pragniesz pan zasięgnąć mojej rady w sprawie aktualniejszej i bardziej realnej – rzekł Holmes.

      – Tak. Chodzi mi o fakt zagadkowy, który zdarzył się niedawno; muszę rozstrzygnąć zagadkę, w ciągu dwudziestu czterech godzin. Ale manuskrypt jest krótki i ma ścisły związek z tą sprawą. Zatem odczytam go panu, jeśli pan pozwoli.

      Holmes skinął głową. Zasiadł wygodnie w fotelu, złożył ręce tak, że palce stykały się z palcami, przymknął oczy i słuchał z rezygnacyą.

      Doktor Mortimer podsunął manuskrypt pod światło i głosem dobitnym czytał, co następuje:

      – „Rozmaite pogłoski krążyły o Psie Baskervillów, lecz ja, pochodząc w prostej linii od Hugona Baskerville, słyszałem tę historyę z ust mojego ojca, który znowu słyszał ją od swojego, więc ją spisuję z całą wiarą. Pragnąłbym, abyście i wy, moi synowie, nabrali głębokiego przekonania, że Sprawiedliwość, karcąca winę, może ją odpuścić, i że żadna kara nie jest tak ciężką, aby modlitwa i pokuta nie zdołały jej zatrzeć. Niech te dzieje nauczą was, że nie należy bać się owoców przeszłości, lecz raczej być ostrożnym na przyszłość, aby dzikie chucie, za które nasz ród poniósł tak srogą karę, nie rozkiełznały się znowu na naszą zgubę.

      „Dowiedzcie się więc, że za czasów Wielkiej Rewolucyi (polecam wam przeczytać dzieje tej epoki, skreślone przez lorda Clarendon); otóż w owych czasach w zamku Baskerville rządził Hugon, a był to, przyznać muszę, człowiek porywczy i bezbożnik.

      „Sąsiedzi przebaczyliby łatwo to ostatnie wykroczenie, bo nasza okolica nie słynęła nigdy religijności, ale nie mogli mu przebaczyć wrodzonego okrucieństwa.

      „Otóż ów Hugon pokochał (jeśli można tem mianem nazwać tak dzikie uczucie), pokochał zatem córkę czynszownika, dzierżawiącego grunta w pobliżu dóbr Baskerville. Ale dziewczyna, będąc skromną, i bogobojną, obawiała się go, jak szatana. Otóż pewnego na jesieni, w dzień świętego Michała, ów Hugon na czele pięciu czy sześciu kompanów, zakradł się do farmy i uprowadził dziewczynę, korzystając z chwili, gdy ojciec i bracia jej byli nieobecni.

      „Przywieźli biedaczkę na zamek i osadzili ją w komnacie wieżowej, Hugon i jego towarzysze zasiedli do nocnej uczty, wedle zwyczaju. Słysząc ich pijackie wrzaski, dziewczyna truchlała, lecz była z natury dzielną, więc opanowała strach i postanowiła ratować się. Ogromna brzoza osłaniała i do dziś dnia osłania okno

Скачать книгу