Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz страница 6

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

tak, jak brzmiał. Trzymał się całkiem nieźle, choć w jego oczach prawniczka dostrzegła głęboki smutek.

      Mniejsza z tym, skwitowała w duchu. Przyszła tu, by uzyskać odpowiedzi, a nie pocieszać tego człowieka.

      – Miały ubezpieczenie na życie? – zapytała na powitanie.

      Zanim zdążył odpowiedzieć, zajęła miejsce po drugiej stronie stolika i skinęła na kelnera.

      – Pytała już pani o to.

      – I co pan odpowiedział?

      – Że owszem, moja córka i żona…

      – Jaki ubezpieczyciel?

      – Salus.

      Joanna przez moment trwała w bezruchu. A więc to był powód, dla którego wzięła tę sprawę. Powinna się tego spodziewać.

      W tej samej chwili obok niej stanął kelner.

      – To co zawsze? – zapytał.

      – Nie. Dziś krem z zielonego groszku z miętą. I lepiej, żeby ten groszek był organiczny, bo jestem na diecie wykluczającej wszelkie syntetyczne dodatki.

      Mężczyzna spojrzał na nią z ukosa, po czym odchrząknął.

      – Czyli strogonow wieprzowy?

      – Tak.

      Kelner skinął porozumiewawczo głową i przeniósł wzrok na Bukano.

      – A dla pana?

      – Jakiś cygański przysmak – wyręczyła go Chyłka. – Może niewinne dzieci albo maca?

      – To chyba żydowskie…

      – Nieważne – ucięła prawniczka. – Daj mu byle co. Niech będzie strogonow.

      Rom nie zaprotestował, więc kelner przyjął zamówienie i czym prędzej oddalił się w stronę kuchni. Joanna spojrzała na nowego klienta spode łba i skrzyżowała ręce na stole.

      – Jak pan się zwie? – zapytała.

      – Bukano.

      – Mam na myśli urzędowe zwanie się.

      – Robert Horwat.

      – Brzmi znacznie lepiej – oceniła. – Po co wam jeszcze te cygańskie imiona?

      – To tradycja. Znacznie mocniej zakorzeniona niż zwyczaj przyjmowania urzędowych…

      Chyłka uniosła rękę, więc rozmówca przerwał.

      – Nie – powiedziała. – Jednak mnie to nie interesuje.

      Zawiesiła wzrok gdzieś w oddali, Bukano rozejrzał się, nieco skonsternowany.

      – Więc może przejdziemy do rzeczy? – zapytał.

      Nie miała zamiaru tego robić. Dowiedziała się już właściwie wszystkiego, co na tym etapie ją interesowało. Najwyraźniej w pijackim wzburzeniu postanowiła, że rzuci rękawicę kancelarii Żelazny & McVay. Sprawa Roma nadawała się do tego wprost idealnie – firma będzie jawiła się jako obrońca oligarchicznych interesów, a ona jako apologetka uciśnionych.

      Takiej okazji nie mogła przepuścić. Przynajmniej kiedy była pijana.

      Pomyślała jednak, że skontaktowała się z klientem z innej przyczyny. Dzwoniąc do niego w nocy, nie mogła wiedzieć o tym, kto reprezentuje ubezpieczyciela. Dowiedziała się tego dopiero w trakcie rozmowy.

      Co ją ruszyło? Empatia? Nigdy nie żywiła żadnych pozytywnych uczuć wobec Cyganów, wręcz przeciwnie. Najwyraźniej alkohol poprzestawiał jej coś w głowie.

      – Słyszy mnie pani?

      Zamrugała kilkakrotnie i zorientowała się, że dwa strogonowy pojawiły się na stole. Do jej dania kelner dodał drinka. Opróżniła połowę jednym łykiem, a potem popatrzyła na klienta.

      – Słyszę, słyszę – odparła. – Zastanawiam się tylko, w jaki głębokim bagnie pan siedzi.

      Uniósł brwi i wyprostował się.

      – To znaczy pomijam fakt utraty rodziny – wyjaśniła. – Swoją drogą, kondolencje.

      Skinął głową, sprawiając wrażenie, jakby zastanawiał się, czy dobrze zrobił, wybierając tę prawniczkę do reprezentowania go w sądzie.

      – Ale… no wie pan – dodała, wskazując na niego ręką.

      – Co takiego?

      – Jest pan ciabatą.

      – Słucham?

      – Od razu wygląda pan na winnego.

      – Na… winnego? – wydukał, odsuwając talerz. – Sugeruje pani, że…

      – Ja niczego nie sugeruję – oznajmiła spokojnie. – Ale będzie to robić prokuratura, zapewniam pana. Chyba że kto inny zostawił na miejscu zbrodni swój wyraźny podpis.

      Zobaczyła, jak mężczyzna stopniowo blednie. Przypuszczalnie nie zaniepokoiła go ta wizja, a raczej wzmianka o miejscu, w którym stracił żonę i córkę. Chyłka przyjrzała mu się i przekonała się, że ma szkliste oczy. Nie od płaczu – zapewne wylał już wszystkie łzy. Nie, to był typowy, wódczany błysk.

      Nic dziwnego, uznała. Zresztą facet nie zaczął spotkania od zauważenia, że śmierdzi od niej alkoholem. A skoro tak, zapewne sam był wstawiony. Ona na jego miejscu nie odkładałaby butelki.

      – Mniejsza z tym – odezwała się. – Ja reprezentuję pana w sprawie, która będzie się toczyć przed sądem cywilnym.

      Sprawiał wrażenie zmieszanego, ale nie tracił kontroli nad myślami. Był skupiony. Może sytuacja to na nim wymusiła. Może by nie zwariować, musiał całą uwagę koncentrować na jej słowach, nie dopuszczając do siebie świadomości tego, co w istocie się zdarzyło.

      – Rozumie pan? – spytała.

      – Tak, tak, oczywiście… nie rozumiem tylko jednej rzeczy.

      – Jakiej?

      – Dlaczego jest pani pewna, że ktokolwiek złoży przeciwko mnie pozew?

      Chyłka uśmiechnęła się pod nosem.

      – Ponieważ doskonale znam prawników reprezentujących Salusa – odparła, a potem wbiła widelec w kawałek mięsa. – Ale najbardziej interesuje mnie to, jakim cudem cygańska rodzina miała w tej firmie wykupioną polisę na życie.

      Bukano przełknął ślinę.

      4

Скачать книгу