Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz страница 27

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

odpowiedzialność biznesu.

      – Wiem, czym jest CSR, Kormak. W tej firmie od lat udajemy, że ją rozwijamy.

      – No tak – przyznał chudzielec. – Awit w każdym razie niczego nie udaje. Moim zdaniem w tym roku ma dużą szansę na Nagrodę Polskiej Rady Biznesu. Nie dość, że coraz lepiej radzi sobie we własnej branży, to dywersyfikuje profil firmy i angażuje się w takie akcje, jak ta wyprawa na Annapurnę.

      – Ile wyłożył?

      – Ponad pięćdziesiąt tysięcy na Kabelis.

      – A cała wyprawa ile kosztowała?

      – Jakieś dwieście tysięcy. Podobno zrobili to po kosztach, ale nie mam jeszcze odpowiedniego rozeznania, żeby stwierdzić, czy to prawda, czy wierutna bzdura.

      – Kto wpłacił resztę?

      – Sponsorzy pozostałych wspinaczy – odparł Kormak i przesunął myszką po blacie, wpatrując się w jeden z monitorów.

      – Prawie cię nie widać zza tego przepierzenia – ocenił Oryński.

      Chudzielec przez chwilę nie odpowiadał, skupiając się na komputerze.

      – I gdzie jak gdzie, ale tutaj zjawiska parawaningu się nie spodziewałem.

      – Zamkniesz się?

      – Jak tylko dasz mi coś konkretnego.

      Kormak odwrócił jeden z ekranów, a potem wyświetlił wykaz wszystkich wpłat, jakich dokonano na konto wyprawy. Dwóch pozostałych alpinistów urządziło zbiórkę w internecie, wpłacało całkiem sporo osób. Oprócz tego zapewnili sobie datki od kilku niewielkich, mało znanych firm, które chciały, by pokazać baner z ich logotypami na szczycie Annapurny.

      Pieniądze. Albo one, albo uczucia były powodem wszystkich zabójstw, z którymi podczas swojej praktyki spotkał się Oryński. W tym wypadku to pierwsze wydawało się mało prawdopodobne. Wpłaty były zbyt rozproszone. Największy pojedynczy zastrzyk gotówki zapewnił im Awit, ale i on był zbyt mały, by skłonić Kabelis do zabicia dwóch osób.

      – Jak widzisz, nie ma żadnego tropu.

      Kordian jeszcze przez chwilę skupiał się na monitorze.

      – Ale byłeś tego świadom, zanim tu wszedłeś.

      – Tak?

      – Wiesz doskonale, że gdybym coś odkrył, od razu bym do ciebie tarabanił – zauważył Kormak. – Mów, czego chcesz.

      – Tak po prostu wpadłem. W końcu to po sąsiedzku.

      – Z twojej kawalerki rzeczywiście – przyznał gospodarz, a potem obrócił monitor z powrotem do siebie. – Chyłka w końcu cię wyrzuciła? Talak, talak, talak podziałało?

      Oryński posłał przyjacielowi niezadowolone spojrzenie, uznając, że może faktycznie powinien od razu przejść do prawdziwego powodu, dla którego się tu zjawił.

      – Chciała zostać sama – oznajmił.

      – Będzie chlać?

      – Nie wydaje mi się – odparł Kordian, a potem zaczął relacjonować wszystko, co tego dnia robili. Chudzielec w końcu i tak dowiedziałby się tego od Chyłki, więc nie było sensu pomijać czegokolwiek.

      Może poza samym faktem, że osoba, która zostawiła pendrive’a, porwała siostrzenicę Joanny.

      Kiedy Oryński skończył, rozmówca długo mu się przyglądał, jakby starał się ocenić stopień zaawansowania jego choroby psychicznej.

      – Zupełnie was pogięło? – spytał. – Wetknęliście do laptopa pena znalezionego pod schodami? Tylko dlatego, że ktoś was tam skierował?

      – Ktoś, kto ma związek ze sprawą Kabelis – odparł oględnie Kordian i dopiero teraz uświadomił sobie, że rzeczywiście postąpili mało rozsądnie. Oboje jednak chcieli jak najszybciej poznać odpowiedzi. I Chyłka na tym etapie z pewnością już je miała.

      Chwilę zajęło mu zbywanie dociekań Kormaka, a potem próba zmiany tematu.

      – Słyszałeś o tej sprawie? – spytał w końcu Oryński.

      – Nie. Przecież wtedy tu nie pracowałem.

      – Wtedy?

      – Wspomniałeś o jakiejś dacie, o dziewięćdziesiątym siódmym – odbąknął Kormak. – Zakładam, że to wtedy broniła tego Zduna.

      – Nie możesz tego sprawdzić?

      Chudzielec westchnął, a potem obrócił krzesło w kierunku monitora po prawej i przez moment przeszukiwał kancelaryjne archiwum. Mrużył oczy, mamrotał coś niewyraźnie i co chwilę wydawał cichy syk, jakby coś go zabolało.

      – I? – ponaglił go Oryński.

      – Dziwne.

      – Dziwne to jest najwyższe ustawienie na tosterze i w mikrofalówce.

      – Hę? – mruknął w zamyśleniu Kormak.

      – Nikt ich nigdy nie używa, a mimo to każdy producent montuje je w kolejnych modelach – zauważył Oryński. – Zresztą mniejsza z tym. Co jest w archiwum?

      – Nic.

      – No – wyrzucił z siebie Kordian i klasnął. – Właśnie po takie bezcenne informacje tutaj przychodzę.

      Chudzielcowi wyraźnie nie było do śmiechu. Wpatrywał się w ekran jak w oczy najgorszego wroga, rzucając mu wyzwanie.

      – Nie ma śladu po żadnym Zdunie – poinformował. – I w dziewięćdziesiątym siódmym było stanowczo zbyt wcześnie, żeby Chyłka prowadziła tu jakąkolwiek sprawę. Za to później jest dziura w wykazie jej klientów. Zupełnie jakby kogoś usunięto.

      – Kogo? I kiedy?

      – Nie wiem, to nie jest baza danych, z której po prostu coś skasowano, Zordon.

      – Nie?

      Kormak spojrzał na niego z powątpiewaniem.

      – Tamtą sprawę Chyłka prowadziła, kiedy system nie był jeszcze zdigitalizowany. Zgromadzono wszystkie materiały w teczkach, a potem nigdy nie wprowadzono ich do systemu.

      – To skąd wiesz, że jest dziura?

      – Bo sygnatury spraw przeskakują o jedną cyfrę. Czegoś po prostu nie wprowadzono.

      Kordian przez moment się namyślał i w końcu zrozumiał, że jest to jeden z nielicznych przypadków, kiedy odpowiedzi i informacji powinien szukać nie w Jaskini McCarthyńskiej, ale w gabinecie na końcu korytarza.

      Problem

Скачать книгу