Lato w Brazylii. CATHERINE GEORGE

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lato w Brazylii - CATHERINE GEORGE страница 3

Lato w Brazylii - CATHERINE  GEORGE

Скачать книгу

proponowała mi, ale było zbyt gorąco.

      – W takim razie proszę sobie nałożyć więcej.

      – Nie, dziękuję – odmówiła stanowczo. – Nie dałabym rady zjeść głównego dania.

      – Ryzykuje pani, że szef kuchni się obrazi.

      Szef kuchni! Katherine przełknęła ostatni kęs i postanowiła wcielić się w rolę uprzejmego gościa.

      – Od dawna pan tu mieszka?

      – Nie mieszkam tutaj, pani doktor. – Uśmiechnął się smutno. – Quinta das Montanhas to tylko dom letni, mój azyl, w którym od czasu do czasu kryję się w samotności.

      Niezły dom letni!

      – Cóż za piękny zakątek świata – westchnęła Katherine. – Ale dla mnie zupełnie nieznany. W odróżnieniu od wielu innych Brytyjczyków jeszcze nigdy nie byłam w Portugalii.

      – W takim razie trzeba się postarać, żeby to był niezapomniany pobyt.

      Mimo wyraźnej rezerwy Roberto de Sousa okazał się doskonałym gospodarzem. Jednak Katherine trudno było się odprężyć, kiedy jedli pachnącego ziołami kurczaka z grilla.

      – Czy jedzenie pani smakuje? – spytał Roberto, dolewając jej wina.

      Pokiwała uprzejmie głową.

      – Wyrazy uznania dla szefa kuchni. Jest prawdziwym geniuszem.

      Spojrzał na nią z rozbawieniem.

      – Żartowałem. Gotuje Lidia, żona Jorge’a.

      – W takim razie ona jest geniuszem. – Katherine uśmiechnęła się ciepło do Jorge’a, który przyszedł zebrać talerze. – Przepyszne jedzenie. Proszę podziękować żonie.

      Jorge pokraśniał z zadowolenia.

      – Dziękuję bardzo. Czy ma pani ochotę na deser?

      – Nie, przykro mi, ale nie mam już miejsca w żołądku.

      Jorge uśmiechnął się do Katherine tak serdecznie, że Roberto aż uniósł brwi ze zdziwienia.

      – Może w takim razie kawa lub herbata?

      – Nie, dziękuję.

      – Ja poproszę o kawę – powiedział gospodarz. – I przynieś dla pani wodę mineralną.

      Kiedy w chwilę później Roberto poinformował Jorge’a, że nie będzie już potrzebny, Katherine rozparła się wygodnie na krześle, spoglądając na księżyc, którego blask dodawał uroku scenerii.

      – Mam nadzieję, że konieczność zastąpienia pana Masseya nie sprawiła pani specjalnego kłopotu? – spytał gospodarz.

      Pokręciła głową.

      – Żadnego, z którym nie potrafiłabym sobie poradzić – odparła.

      – To dobrze. Proszę mi powiedzieć, czym dokładnie zajmuje się pani w galerii?

      – Głównie przetrząsaniem internetu w poszukiwaniu niezidentyfikowanych lub nieprawidłowo skatalogowanych dzieł, na które nikt nie zwraca uwagi. To bardzo pasjonujące.

      – Mam nadzieję, że zaciekawi panią mój obraz – powiedział Roberto.

      – Ja również – odparła z zapałem.

      – Cóż za szczera odpowiedź!

      – Kiedy okazuje się, że obraz jest falsyfikatem lub kopią, właściciela zawsze informuje o tym James.

      – Aha, czyli pani nie ma ochoty przekazywać mi takiej informacji?

      – Zgadza się. Ale w razie konieczności będę musiała.

      – Bez obaw, doktor Lister. Nie będę kwestionować pani ustaleń ani winić, jeśli mój obraz okaże się podróbką.

      – Dziękuję. Prawdę mówiąc, bałam się tego, kiedy… – Zarumieniła się.

      – Kiedy co?

      – Kiedy tak bardzo zaskoczyło pana to, że jestem kobietą.

      – Wyłącznie dlatego, że spodziewałem się mężczyzny – odparł. – Skoro jednak pan Massey ufa pani absolutnie, ja również pani ufam.

      – Dziękuję.

      – Nie ma za co. Jeszcze trochę wina?

      – Raczej wody. Jutro będę się bawiła w detektywa, więc muszę mieć sprawny umysł.

      Na twarzy Roberta pojawił się wyraz rozbawienia.

      – Traktuje pani swoją pracę jako rozwiązywanie zagadek? – spytał zaintrygowany.

      – W pewnym sensie. Ustalanie autentyczności zaginionych dzieł jest niezwykle ekscytujące.

      – Może mój obraz okaże się jednym z nich.

      – Czy domyśla się pan, kto może być jego autorem?

      – To bardziej nadzieja niż domysły. Ale nie powiem nic, póki nie usłyszę pani zdania. Jak wcześnie pani wstaje? – spytał.

      – W dni powszednie bardzo wcześnie, ale dostosuję się do pana.

      Roberto poczuł, że przy pierwszym spotkaniu zachował się niezbyt przyjaźnie i postanowił naprawić błąd.

      – Zanim zaczniemy rano, być może miałaby pani ochotę rozejrzeć się po ogrodzie? Taki mały spacer przed pracą detektywistyczną.

      Katherine zrozumiała natychmiast, że jest to gest pojednania.

      – Z chęcią. A teraz już się pożegnam.

      – Śniadanie przyniosą pani do pokoju. Spotkamy się tu o dziewiątej. Spokojnych snów.

      Uśmiechnęła się uprzejmie.

      – Dzień był tak pełen wydarzeń, że z pewnością zaraz zasnę. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nigdy wcześniej nie odwiedziłam pańskiego kraju.

      – Nie pochodzę z Portugalii – powiedział Roberto. – Quinta das Montanhas to mój azyl, ale dom rodzinny mam w Rio Grande do Sul na południu Brazylii, czyli jestem gauchem – wyjaśnił, składając głęboki ukłon.

      Natychmiast stanął jej przed oczami widok pampy i bydła wypasanego przez gauchów, pasterzy w płaskich kapeluszach i skórzanych bryczesach.

      – Ma pan tam ranczo? – spytała zaintrygowana.

      – Mieszkam na ranczu ojca. Jeździłem konno, gdy tylko zacząłem chodzić, ale już nie mogę

Скачать книгу