Paragraf 22. Joseph Heller
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Paragraf 22 - Joseph Heller страница 25
Tej niedzieli porucznik Scheisskopf zademonstrował swoje epokowe odkrycie ze zręcznością doświadczonego impresaria. Nie odezwał się ani słowem, kiedy inne eskadry przeszły sobie spokojnie przed trybuną swoim zwykłym i głęboko niesłusznym krokiem. Nie zdradził się niczym nawet wtedy, gdy ukazały się pierwsze szeregi jego eskadry maszerującej nowym sztywnym krokiem i oficerowie na trybunie zaczęli wymieniać pełne zdumienia szepty. Dopiero kiedy nadęty pułkownik z nastroszonym wąsem zwrócił ku niemu gwałtownie swoje spurpurowiałe oblicze, Scheisskopf rzucił wyjaśnienie, które zapewniło mu nieśmiertelność.
– Niech pan spojrzy, panie pułkowniku – powiedział. – Idą bez rąk.
Po czym rozdał zamarłym w niemym podziwie słuchaczom uwierzytelnione fotokopie jakiegoś mętnego przepisu, na którym zbudował swój wiekopomny triumf. Była to najpiękniejsza chwila w życiu porucznika Scheisskopfa. Wygrał oczywiście konkurs, nawet nie ruszywszy ręką, zdobył na własność czerwony proporzec i zakończył tym samym niedzielne defilady, gdyż w czasie wojny o dobry czerwony proporzec jest równie trudno jak o drut miedziany. Został też natychmiast awansowany, rozpoczynając w ten sposób błyskawiczną karierę. Niewielu było takich, którzy po tym doniosłym odkryciu odmówiliby mu miana geniusza wojskowego.
– Ten porucznik Scheisskopf to geniusz wojskowy – zauważył porucznik Travers.
– Tak, to prawda – zgodził się porucznik Engle. – Szkoda tylko, że ten kutas nie chce chłostać swojej żony.
– Nie widzę, co to ma do rzeczy – odpowiedział chłodno porucznik Travers. – Porucznik Bemis znakomicie biczuje swoją żonę przy każdym stosunku, a na defiladach niewart jest złamanego szeląga.
– Mówię tylko o biczowaniu – zaprotestował porucznik Engle. – Kogo obchodzą defilady?
Rzeczywiście, defilady nie obchodziły nikogo poza Scheisskopfem, a już najmniej nalanego pułkownika z nastroszonymi wąsami, przewodniczącego komisji dyscyplinarnej, który od razu, z punktu zaczął ryczeć na Clevingera, ledwo ten z duszą na ramieniu przekroczył próg pokoju, aby oświadczyć, że nie jest winny przestępstw, o jakie oskarża go porucznik Scheisskopf. Pułkownik walnął pięścią w stół, aż zabolała go ręka i poczuł taki przypływ złości na Clevingera, że walnął pięścią w stół jeszcze mocniej, od czego ręka zabolała go jeszcze bardziej. Porucznik Scheisskopf siedział z zaciśniętymi wargami i piorunował Clevingera wzrokiem, zrozpaczony marnym wrażeniem, jakie ten wywarł na komisji.
– Za sześćdziesiąt dni staniecie twarzą w twarz z wrogiem – ryknął pułkownik z nastroszonym wąsem – a wam się ciągle wydaje, że to żarty.
– Wcale mi się nie wydaje, że to żarty, panie pułkowniku – odpowiedział Clevinger.
– Nie przerywajcie.
– Tak jest, panie pułkowniku.
– A kiedy przerywacie, dodawajcie: „panie pułkowniku” – rozkazał major Metcalf.
– Tak jest, panie majorze.
– Czy nie mówiono wam przed chwilą, żebyście nie przerywali? – spytał chłodno major Metcalf.
– Ale ja nie przerywałem, panie majorze – zaprotestował Clevinger.
– To prawda. I nie powiedzieliście też „panie majorze”. Dodajcie to do oskarżeń przeciwko niemu – rozkazał major Metcalf kapralowi, który umiał stenografować. – Nieregulaminowo zwraca się do przełożonych, kiedy im nie przerywa.
– Metcalf – odezwał się pułkownik – czy wiecie, że jesteście skończonym idiotą?
Major Metcalf z wysiłkiem przełknął ślinę.
– Tak jest, panie pułkowniku.
– No to stulcie ten swój cholerny pysk. Mówicie od rzeczy.
Komisja dyscyplinarna składała się z trzech członków: nadętego pułkownika z nastroszonym wąsem, porucznika Scheisskopfa i majora Metcalfa, który starał się wypracować niezłomne wejrzenie. Jako członek komisji dyscyplinarnej porucznik Scheisskopf był jednym z sędziów, którzy mieli rozważyć sprawę wniesioną przeciwko Clevingerowi przez oskarżyciela. Porucznik Scheisskopf był także oskarżycielem. Clevinger miał obronę. Oficerem, który go bronił, był porucznik Scheisskopf.
Clevinger gubił się w tym wszystkim i zaczął drżeć ze strachu, kiedy pułkownik podskoczył do góry jak wystrzelony z armaty i zagrzmiał, że rozerwie na strzępy jego tchórzliwe, śmierdzące ciało. Pewnego razu Clevinger potknął się w drodze na zajęcia, następnego dnia został formalnie oskarżony o samowolne wyjście z szyku, zbrodniczy napad, nonszalanckie zachowanie, ospałość, zdradę, prowokację, mędrkowanie, słuchanie muzyki klasycznej i tak dalej. Krótko mówiąc, mierzono do niego z grubej rury i oto stał przerażony przed nadętym pułkownikiem, który znowu ryczał, że za sześćdziesiąt dni Clevinger będzie się bił ze szkopami i czy chce do cholery, żeby go wylano ze szkoły i posłano na Wyspy Salomona grzebać trupy. Clevinger grzecznie odpowiedział, że nie chce; ten kretyn wolał być trupem, niż grzebać trupy innych. Pułkownik usiadł i odchylił się do tyłu, spokojny, szczwany i nagle podejrzanie uprzejmy.
– Co mieliście na myśli – zaczął wolno – mówiąc, że nie możemy was ukarać?
– Kiedy, panie pułkowniku?
– Ja tu zadaję pytania. Wy macie odpowiadać.
– Tak jest, panie pułkowniku. Ja…
– Myśleliście może, że sprowadzono was tu po to, żebyście to wy zadawali pytania, a ja żebym odpowiadał?
– Nie, panie pułkowniku. Ja…
– Więc po co was tu sprowadzono?
– Żebym odpowiadał na pytania.
– Słusznie, do cholery! – ryknął pułkownik. – A teraz załóżmy, że zaczniecie odpowiadać, zanim wam urwę wasz cholerny łeb. Więc co, do diabła, mieliście na myśli, wy skurwysynu, mówiąc, że nie możemy was ukarać?
– Nie sądzę, abym kiedykolwiek wystąpił z podobnym twierdzeniem, panie pułkowniku.
– Głośniej, proszę. Nie słyszę was.
– Tak jest, panie pułkowniku. Ja…
– Proszę głośniej. Pan pułkownik was nie słyszy.
– Tak jest, panie pułkowniku. Ja…
– Metcalf.
– Słucham, panie pułkowniku.
– Czy nie mówiłem wam, żebyście stulili ten swój głupi pysk?
– Tak jest, panie pułkowniku.
– Na drugi raz, kiedy wam powiem, żebyście stulili swój głupi pysk, to stulcie swój głupi pysk. Zrozumiano? A wy może uprzejmie