Ultima. L.S. Hilton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ultima - L.S. Hilton страница 18

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Ultima - L.S. Hilton

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – W takim razie w tej sprawie mi się nie przydasz. Możesz zostać w hotelu i dalej się szykować.

      – Nie ma mowy. I jeśli sądzisz…

      Dzwonek mojego telefonu przerwał mu w pół zdania.

      – Przepraszam – szepnęłam. – Muszę odebrać.

      Da Silva zniknął w swoim pokoju, trzaskając drzwiami.

      – Zdrawstwuj, Pawieł, kak dieła?10

      – Twój akcent niestety się nie poprawił, Judith. Ale co u ciebie? Wszystko w porządku? – Miło było usłyszeć jego głos.

      – Tak, w porządku. Jestem we Włoszech. A jak ty się miewasz? Co u… Jeleny? – Jelena była żoną Jermołowa, z którą pozostawał w separacji. To ona wciągnęła mnie w całą tę aferę z Caravaggiem.

      – Dobrze. Bardzo się uspokoiła. Wyjechała teraz z chłopcami na wakacje.

      – Cieszę się. Jesteś we Francji?

      – Tak, w sypialni.

      Zamilkłam na chwilę. Przypomniałam sobie tę sypialnię i poczułam się onieśmielona. Biorąc pod uwagę to, co razem przeżyliśmy, noce wypełnione seksem, obrazami i winem, szantaż i morderstwo Baleńskiego, było to dziwne uczucie.

      – Powiedziałaś, że potrzebujesz przysługi. A nawet dwóch. Powiesz mi, o co chodzi? Chociaż właściwie nie rozumiem, dlaczego miałbym ci pomóc.

      – Cóż, łączyło nas przecież coś szczególnego… Poza tym gdzieś w Serbii jest kaseta z nagraniem pokazującym, jak rozwalasz Baleńskiemu głowę popielniczką.

      – Mówiłaś, że ją zniszczysz!

      – Żartuję. Chociaż… kto wie… Tak czy inaczej, druga przysługa wiąże się z pierwszą. Byłeś w domu Baleńskiego, prawda? Tym w Tangerze…

      „Człowiek ze Stanu”, jak nazywano Baleńskiego, był kiedyś właścicielem domu w tym podejrzanym, portowym mieście, gdzie organizował słynne, podejrzane imprezy.

      – Tak, kilka razy.

      – Mówiłeś coś o jego wystroju. Chyba w stylu polinezyjskim, prawda? Wiem, że jeśli chodzi o sztukę, Baleński miał kiepski gust, ale wspomniałeś, że sam dom okazał się zaskakująco atrakcyjny.

      – Było w nim kilka ładnych rzeczy. Dlaczego pytasz?

      – Nieważne. Sprawdzałam w sieci, ale w Tangerze jest mnóstwo willi i nie wiem, która należała do Baleńskiego.

      Fakt, że Baleński posiadał dom w Tangerze, był powszechnie znany, zwłaszcza jeśli ktoś czytał w wolnym czasie „OK!”, ale dotyczące go szczegóły pozostawały owiane tajemnicą.

      – Kupił go chyba od jakiegoś Francuza. Architekta.

      – Pamiętasz jego nazwisko?

      – Niestety nie. Ale willa miała nazwę. Poczekaj chwilę. – Jermołow zamilkł na moment. – Tak, apiel’siny.

      – Pomarańcze?

      – Tak mi się wydaje. Coś z pomarańczami.

      Nagle w tle rozległ się kobiecy głos.

      – Dłarling, gdie ty?

      No, cóż…

      – Hmmm… okej. Słyszę, że ktoś cię woła. Dziękuję, to wszystko, czego się chciałam dowiedzieć.

      – A druga przysługa?

      – Odezwę się jeszcze. Dziękuję, Pawle. Naprawdę bardzo ci dziękuję. Pozdrów ode mnie obrazy.

      Zdałam sobie sprawę, że nie chcę myśleć o kobiecie z domu Jermołowa i jej obecności w jego sypialni ani zastanawiać się, czy przyszła do jego prywatnej galerii – dlatego wyłączyłam tę część mózgu i zaczęłam guglować wille w Tangerze z pomarańczami w nazwie. Po kilku kliknięciach znalazłam Les Orangers, niegdysiejszą rezydencję Xaviera de St. Clemente. Nazwisko wydumane, ale były właściciel rzeczywiście pracował jako architekt. St. Clemente był znanym członkiem grupy uroczo nazywanej przez „Vogue” les happy few i zmarł w latach osiemdziesiątych na AIDS. Znalazłam kilka entuzjastycznych artykułów opisujących jego karierę, a w nich zdjęcia marokańskiego domu – jego pełna nazwa brzmiała Chateau des Orangers – oraz gospodarza wraz z gośćmi, w większości wiekowymi celebrytami. Na kilku fotografiach przestawiono wnętrze willi – jednym z elementów dekoracyjnych była rzeczywiście zabytkowa boazeria i rzeźby z Polinezji Francuskiej. Na sąsiednich zdjęciach stojąca na tarasie Jackie O. mrużyła złowrogo oczy.

      Następnie na stronie londyńskiej galerii Philipa Moulda znalazłam artykuł na temat dendrochronologii, czyli metody datowania drewna, a w nim wszystkie potrzebne mi informacje, po czym poszperałam wśród ofert agentów nieruchomości w Tangerze i w końcu znalazłam poszukiwany dom. Niestety, opis zawierał jedynie nazwę willi oraz jedno zdjęcie z informacją, że cenę nieruchomości podano w zgłoszeniu, więc poświęciłam kilka chwil na założenie konta Gmail, a następnie jako „kateogable” wysłałam maila z krótkim zapytaniem dotyczącym oferty.

      – Romero! – krzyknęłam z tarasu. – Jedziemy! Zbieraj zabawki!

      – Kiedy?

      – Jutro!

      – Cazzo.

      – Nie bądź takim zrzędą. Zobaczysz, spodoba ci się. Wiesz, bracia Kray jeździli na wakacje do Tangeru. To coś dla ciebie, naprawdę.

      7

      Da Silva chciał, byśmy się zatrzymali w nowoczesnym hotelu z klimatyzacją i kablówką, ale ja nie po to jechałam do Maroka, by zamieszkać w Best Western. Informacja o tym, że pojedziemy przez Neapol i Barcelonę, nie poprawiła nastroju inspektora, który niechętnie oddał mi mój stary paszport, po czym większość ośmiogodzinnej podróży spędził na zrzędzeniu, że na pewno nas napadną i obrabują. Te obsesyjne obawy stały się wprost nie do zniesienia, gdy stara, musztardowa taksówka wysadziła nas na szczycie kasby, czyli starego miasta, gdzie chłopak z latarką czekał, by oprowadzić nas po wybranym przeze mnie rijadzie. Dar Miranda okazał się być domem w kształcie kostki o wysokich ścianach ze studnią świetlną wpuszczającą przez kolorowe szkła landrynkowe wzory na znajdujący się pośrodku dziedziniec, na którym rozrzucono płatki róż. Weszliśmy po chaotycznie poprowadzonych schodach do wąskiego, białego pokoju z dwoma pojedynczymi łóżkami nakrytymi pościelą w biało-niebieskie pasy oraz z widokiem na błyszczący w wieczornej poświacie ocean, który ukazał nam się przez szparę w okiennicach.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст

Скачать книгу


<p>10</p>

Zdrawstwuj… (ros.) – Witaj, Pawle, co słychać?