Oriana Fallaci Portret Kobiety. Cristina De Stefano
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oriana Fallaci Portret Kobiety - Cristina De Stefano страница 8
Dla kolegów z redakcji była „dziewczynką”. Nosiła płaskie pantofle, nie malowała się i wyglądała młodziej, niż to wynikało z metryki. Podczas gdy inni jeździli na lambrettach, ona miała tylko stary rower jeszcze z czasów szkolnych, na którym co wieczór krążyła między komisariatami policji i szpitalami, często położonymi na peryferiach miasta, bardzo daleko od domu. Pewnej zimy zaziębiła się w drodze do szpitala ortopedycznego oraz na komisariat San Jacopino i poważnie zachorowała. „Tamtego wieczoru wiał tak silny wiatr, że mój sfatygowany rower zdawał się stać w miejscu. Musiałam pedałować na stojąco, żeby jechał do przodu. Parę godzin później zaczęło mnie boleć ucho, po kilku dniach leżałam na stole operacyjnym szpitala w Careggi ze zdiagnozowanym zapaleniem wyrostka sutkowego kości skroniowej i początkami zapalenia opon mózgowych”.
Jest bardzo młoda, ale już widać, że ma wyjątkowy talent. Posiada wnikliwy zmysł obserwacji, zdolność do niebanalnej interpretacji zaobserwowanych faktów, a do tego łatwość ubrania tego w słowa. Oto z polotem napisany początek artykułu na temat pewnej szkoły o innowacyjnym programie nauczania: „Owego ranka, kiedy nasz samochód, rozganiając stadko białych kur, wjechał na dziedziniec szkoły San Gersole i zostawił przy kwietnym klombie trzy osoby, aparat fotograficzny i stojaki na magnezowe lampy błyskowe, w szkole pracowano już na pełnych obrotach”.
Albo sugestywny portret franciszkanina z Pizy, założyciela wioski dziecięcej, w której zamieszkali mali ulicznicy: „Przyjrzyjcie się dobrze temu mężczyźnie, który potężną posturą, gęstą siwą brodą i powolnymi łagodnymi ruchami przypomina starego lwa. Przyjrzyjcie mu się dobrze, jeżeli będziecie mieli szczęście go spotkać, i z szacunkiem odpowiedzcie na jego pozdrowienie, jakim będzie najprawdopodobniej silne klepnięcie w plecy. Przyjrzyjcie mu się, bo takich ludzi jak on jest niewielu na świecie”.
Czytając jej najwcześniejsze artykuły, trudno uwierzyć, że napisała je dziewczyna świeżo po maturze. W 1950 roku przysłuchiwała się procesowi przeciwko bandzie złodziei i paserów mienia żydowskiego. Powstał ostry artykuł, opisała w nim świadków oskarżenia – krewnych Żydów zgładzonych w obozach, którzy często sami przeszli piekło deportacji i teraz zostali wezwani przed sąd, żeby zeznawać przeciw złodziejom. Sędzia przypominał im co jakiś czas, by w zeznaniach ograniczyli się do opisu skradzionych dóbr i nie mówili o własnych osobistych tragediach. Oriana w swoim artykule stworzyła niezapomniany portret jednego z nich, któremu oskarżeni skradli zawartość kasy pancernej:
„Sędzia polecił świadkowi:
– Proszę ograniczyć zeznania do sprawy kradzieży.
Mężczyzna pokiwał powoli głową i powtórzył ostatnie słowo, jakby nie rozumiał, o co go pytają:
– Kradzieży…
Po czym powoli i tak cicho, że publiczność w głębi sali pewnie nie dosłyszała, powiedział, że rzeczywiście doszło do kradzieży.
– Ukradziono mi córkę Matilde, szwagra Vittoria i dwoje wnuków: trzynastoletniego Amiela i o rok młodszą Lię. Wszyscy zginęli w Auschwitz.
Przez cały czas gniótł w rękach rondo kapelusza, jakby chciał sobie dodać siły. Kiedy jednak wychodził z sali sądowej, podtrzymywany przez syna i innego krewnego, drżały mu plecy.
– Kasa pancerna? Jaka kasa pancerna? – powtarzał”.
Pewien dziennikarz zapamiętał swoje pierwsze spotkanie z Orianą. Doszło do niego w sali sądowej podczas procesu w sprawie egzekucji kilku faszystów. Od razu rzuciła mu się w oczy ta ładna jasnowłosa dziewczyna o swobodnym sposobie bycia. Kiedy do niej podszedł i próbował żartobliwie zagadnąć, zmroziła go: „Młody człowieku, nie jesteśmy na majówce. Zginęło trzech ludzi. To prawda, że byli faszystami, ale byli też ludźmi”.
Była bardzo młoda, ale i bardzo zdeterminowana. Zrozumiała, że w tym zawodzie zdominowanym przez mężczyzn osiągnie sukces tylko wtedy, jeżeli pokaże, że jest od nich lepsza. Każdy artykuł przepisywała po dziesięć razy, poprawiała teksty z obsesyjną troską o szczegóły. Przed rozpoczęciem pracy przy nowym temacie zbierała wszystkie dostępne informacje. Czytała dzieła wielkich pisarzy, by nauczyć się od nich dobrego stylu.
Wdowa po jednym z jej kolegów po fachu wspominała, że często do nich przychodziła, żeby pożyczyć książkę albo poprosić męża o radę. „Czasem rano znajdowaliśmy pod drzwiami bileciki, które Oriana wsuwała tam nocą. Dużo pracowała i paliła”. Oriana zdawała sobie sprawę, że inni postrzegają ją jako młodą dziewczynę, ale nie pozwalała, żeby z tego powodu traktowano ją niesprawiedliwie. „Myślę, że w młodym wieku można osiągnąć największe sukcesy – napisała, kiedy już była sławna. – Napoleon był Napoleonem już w wieku dwudziestu siedmiu lat, Aleksander Wielki zmarł, gdy miał trzydzieści dwa lata, a Rimbaud najlepsze swe poezje napisał, zanim skończył szesnaście”.
Złościła się, kiedy szefowie w redakcji odnosili się do niej z pobłażaniem albo sobie z niej żartowali. Chciała, żeby traktować ją poważnie, pomimo młodego wieku. „Wysłano mnie kiedyś na proces oskarżonego o nieprzyzwoite zachowanie. Czułam się skrępowana, ale postanowiłam zostać, bo przecież musiałam napisać z niego relację. W momencie szczególnie delikatnym sędzia krzyknął:
– Proszę wyprowadzić z sali tę dziewczynkę!
– Jestem dziennikarzem, Wysoki Sądzie – zaprotestowałam.
– To niemożliwe. Proszę wyjść!
I woźny wyprowadził mnie za drzwi”.
Z czasem zaprzyjaźniła się z dwoma dziennikarzami; byli to Mario Cartoni z redakcji „La Nazione” oraz Elvio Bertuccelli z „Nuovo Corriere”. „Wszyscy troje pisaliśmy relacje z procesów sądowych, umówiliśmy się więc, że będziemy je śledzić na zmianę, a potem spotykać się w barze i przy kieliszku cinzano informować pozostałych o tym, co się zdarzyło na sali sądowej. Pomysłodawcą był Cartoni. Byliśmy jak trzej muszkieterowie”. Wśród pamiątek Oriany zostało trochę zdjęć ze spotkań dziennikarzy w pizzeriach i innych miejscach tego typu. Przy wielkich stołach Oriana jest jedyną kobietą wśród mężczyzn, ale nie widać, żeby wyróżniała któregoś z nich. „Naturalnie szukałam go, mojego Jacka Londona, który mógł sobie nie zdawać sprawy, że jest Jackiem Londonem, ale byłby nim dla mnie albo mógłby się nim stać. Jednak okazało się to zadaniem równie trudnym jak znalezienie motyla zimą. Tamten okres mego życia wspominam jako długą zimę, w czasie której bezskutecznie szukałam ciepła”.
„Pracowałam także w niedziele, bo w ten sposób mogłam zarobić dodatkowo prawie tysiąc lirów. W pewnym sensie żyliśmy podobnie jak niegdysiejsi wiejscy lekarze, którzy jeździli kolaską do chorych w świątek – piątek, o każdej porze dnia i nocy, zawsze, gdy ich wzywano”.
Oriana pisała o wszystkim: na tematy społeczne, o modzie, wypadkach i zabójstwach. Pracowała codziennie, w czasie nienormowanym, dziennikarstwo wypełniało całe jej życie.
Pewnego kwietniowego dnia 1951 roku dowiedziała się o przykrym zajściu.