Przejęcie. Wojciech Chmielarz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz страница 3

Przejęcie - Wojciech Chmielarz Ze Strachem

Скачать книгу

Karaiby.

      Jęk zawodu i zaniepokojone spojrzenia.

      – Ale nie ma powodu do paniki. Tutaj wszystko jest opłacone, bilety do domu kupione, wszystko jest OK.

      – OK! – krzyknął Carlos i pokazał wyciągnięty w górę kciuk.

      – Zostajemy tutaj jeszcze pięć dni. Hotel opłacony, drinki opłacone, żarcie opłacone. Czyli co jest?

      Popatrzyli po sobie, nie rozumiejąc, czego Polaco od nich oczekuje. Trzeba im było pomóc.

      – Jest impreza!

      Pozornie nic się nie zmieniło. W dzień basen, plaża, opalanie się i drinki z palemką. Wieczorami muzyka, alkohol, śpiewy.

      Ilich nie zniknął. Pozostał w ośrodku. Nie pił. Siedział zawsze z boku. Obserwował Polaków, bawił się wykałaczką, raz dziennie wypalał grube cygaro. Co jakiś czas pojawiali się jego koledzy. Zawsze przychodziło ich co najmniej dwóch. Wyglądali równie podejrzanie jak Ilich. Podrywali dziewczyny lub zaczepiali chłopaków, jakby szukali okazji do bójki. Kiedy sytuacja robiła się nerwowa albo kiedy Polki uciekały na drugi brzeg basenu, Ilich uspokajał kolegów krótką serią hiszpańskich słów.

      – Kim jest ten Cygan? – spytała Polaco Agnieszka.

      – Nie wiem do końca. To ktoś od producenta. I znajomy właściciela hotelu.

      – Dziwny jest.

      – To inna kultura. Macho, sama rozumiesz.

      Agnieszka kiwnęła głową, ale w jej oczach ciągle widać było niepokój.

      – Wszystko jest OK.

      Dłoń Polaco na jej ramieniu. Prosty, uspokajający gest.

      – Obiecujesz?

      – Obiecuję.

      Agnieszka uśmiechnęła się i cmoknęła Polaco w policzek. Potem spojrzała Polaco prosto w oczy. Szczerze i z pełnym zaufaniem.

      Po pięciu dniach po raz kolejny spędzili bydło do stołówki. Tym razem oprócz Polaco, Carlosa i Ilicha byli tam też koledzy Kreola. Kolumbijczycy poczekali, aż wszyscy się zbiorą, i zamknęli drzwi od jadalni. Pilnowali, żeby nikt nie wyszedł. Carlos i Polaco obrzucali się nerwowymi spojrzeniami. Ilich stał z boku.

      Szczerzył groźnie zęby, jak pies, który chce kogoś ugryźć.

      – Słuchajcie – rozległ się zmęczony i przestraszony głos Polaco – mamy problem. Coś się spierdoliło.

      Kilkanaście sekund ciszy, żeby te słowa do nich na pewno dotarły.

      – Nie ma kasy, żeby zapłacić za nasz pobyt. Rozumiecie? Wisimy tutaj kupę kasy za całe żarcie i alkohol.

      – Ile? – zapytał ktoś.

      Trudno podać konkretną kwotę. Za niska nie zrobi odpowiedniego wrażenia. Za wysoka może się wydać nierealna.

      – W chuj.

      Spoglądali po sobie niepewnie. Banda przerażonych gówniarzy, którzy jeszcze nie wiedzieli, w jakie kłopoty się wpakowali, ale już przeczuwali, że nie będzie im łatwo się z nich wyplątać. Jedna z dziewczyn, drobna blondyneczka w okularach, zaczęła cichutko szlochać.

      Drzwi od sali otworzyły się i do środka wszedł któryś z kumpli Ilicha, trzymając w ręce plastikową torbę. Wysypał jej zawartość na jeden ze stołów. Paszporty poszorowały po blacie bordowymi okładkami z orłem w koronie.

      – Hej, to nasze! Zostaw to, kurwa, Cyganie! – krzyknął chłopak z wytatuowaną pajęczyną.

      Ruszył w stronę Kolumbijczyka, żeby odzyskać swoją własność, ale ten zamachnął się i nagle głowa Polaka uniosła się lekko w górę, a potem wraz z całym ciałem runęła na podłogę. Któryś z kolegów chciał pomóc Pajęczarzowi, ale zanim zdążył zrobić dwa kroki, ujrzał wycelowaną w sam środek swojego czoła lufę rewolweru. Kolumbijczyk uśmiechnął się drwiąco, kiedy Polak podniósł ręce, i przekrzywiał głowę to w lewo, to w prawo. Stojący naprzeciwko niego chłopak był blady jak ściana, a strużki potu spływały mu po całej twarzy.

      – Apuesto que se va a mear! – warknął bandzior.

      Odpowiedziało mu kilka zachęcających chrząknięć. Kolumbijczyk jakby na to czekał, bo zbliżył lufę do twarzy Polaka. Chłopak przełknął ślinę, kiedy spojrzał prosto w oczy oprawcy. W tej samej chwili pomiędzy nich wszedł Carlos.

      – Basta ya. Creo que habrán entendido – powiedział stanowczo.

      – ¿Es el momento cuando te grito? – odkrzyknął gniewnie gangster. – ¿Eso tiene que bastar para que te confíen? ¿Estás seguro de que no hablan castellano?

      – Sí. Y aleja esta mierda de mí o te despanzurro – odparł nieśmiało Carlos i spuścił wzrok.

      Bandzior przez chwilę się wahał, ale wreszcie schował rewolwer za pasek spodni. Ominął Carlosa, który stęknął z ulgą, i podszedł do ciągle leżącego na ziemi i trzymającego się za nos Pajęczarza. Splunął na niego, a potem wrócił do stołu, zebrał paszporty z powrotem do torby i pomachał nią do Polaków.

      – We will come back tomorrow. Nobody move or we will kill you. Understand? – powiedział Ilich.

      – Nie możemy opuszczać ośrodka, bo nas zabiją. – Tłumaczenie z angielskiego na polski było zadaniem Polaco.

      – No police, no soldiers or we will kill you. Understand?

      – Jeśli spróbujemy zadzwonić na policję, to nas zabiją.

      – Good.

      Ilich machnął na swoich ludzi i wszyscy opuścili salę. Pozostali w niej tylko Polacy oraz Carlos. Rozpoczęła się typowa litania gróźb, płaczów i idiotycznych pomysłów.

      – Co tu się dzieje?

      – Nie wiem, nie rozumiem. To nie tak miało być. Producent coś zawalił. Spróbuję się z nim skontaktować.

      – Zajebię cię, kiedy wrócimy do Polski.

      – Kiedy wrócimy do Polski, będziesz mógł mi zrobić, co chcesz. Obiecuję.

      – Zadzwońmy po policję, tutaj nie może tak być.

      – Ale tutaj właśnie tak jest. Pewnie nas pilnują i nie pozwolą nikogo zawiadomić. A nawet jeśli, w Kolumbii policja siedzi w kieszeni takich jak Ilich.

      – To ucieknijmy.

      – Gdzie? Nie mamy kasy, nie mamy paszportów, nie wiemy, gdzie jesteśmy. Ci faceci nie żartują. Mieli broń, sam widziałeś.

      Rozbrajanie bomb, jedna po

Скачать книгу