Gringo wśród dzikich plemion. Wojciech Cejrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski страница

Автор:
Серия:
Издательство:
Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski

Скачать книгу

Okładka Karta tytułowa

      tę książkę dedykuję jej Tłumaczowi

       – bez Tłumacza nie byłaby tym, czym jest

      NOTA OD WYDAWCY

      Szanowni Państwo,

      Niniejsza książka zawiera dwa rodzaje przypisów: od Autora i od tłumacza.

      Kiedy Autor komentuje własne słowa, nie opatrujemy tego żadną dodatkową informacją. Kiedy jednak robi to tłumacz, zaznaczamy w nawiasie: [przyp. tłumacza]. Wyjątek stanowią te miejsca, gdzie przypis Autora występuje w bezpośrednim sąsiedztwie przypisu tłumacza – wówczas oba są odpowiednio oznaczone.

      Na wyraźną prośbę Autora, tłumacz otrzymał tu dużo większą, niż to jest ogólnie przyjęte, swobodę działania. I wypowiedzi. W konsekwencji nie wszystkie jego przypisy ograniczają się do spraw dotyczących przekładu. Mówiąc krótko, czasami tłumacz się wymądrza.

      W tej sytuacji Wydawcy pozostaje tylko przytoczyć aforyzm Stanisława Jerzego Leca: Kto się wymądrza, ten się wygłupia.

      /-/ Wydawca

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      POCZĄTEK

      Będzie to opowieść o tropikalnej puszczy.

      A także o ostatnich wolnych Indianach.

      I o pewnym białym człowieku, który zamieszkał pośród nich.

      Choć od pewnego czasu w ogóle nie nosi butów, zamiast majtek wkłada przepaskę biodrową, a jedzenie zdobywa za pomocą dmuchawki, jest on w gruncie rzeczy taki sam jak Wy. Też kiedyś czytał książki podróżnicze i marzył o dalekich lądach.

      Pewnego dnia wstał z fotela, zarzucił sobie na plecy lodówkę i poszedł na pobliski bazar. Wkrótce potem wrócił, wytarł kurz w pustym miejscu po lodówce i zaczął pakować plecak. Głęboko w kieszeni miał mały zwitek pieniędzy i świeżą rezerwację na samolot.

      Tak się to wszystko zaczęło.

      Ale od tamtych wydarzeń minął już szmat czasu, natomiast całkiem niedawno, nad jednym z mało znanych dopływów Amazonki…

      …brazylijski oddział wojskowy natknął się na ukryte w dżungli tajemnicze obozowisko. Dookoła, w promieniu wielu dni żeglugi łodzią, nie powinno być żywej duszy. Obszar wielkości Belgii pozostawał niedostępny dla ludzi – oficjalnie jako ścisły rezerwat i strefa przygraniczna, a w praktyce jako ziemia tak niegościnna, że wciąż niezdobyta. Skąd więc nagle pośrodku tej głuszy ślady ogniska oraz całkiem nowa maczeta wbita w pień? Kto tu był, skoro wojsko bardzo dokładnie pilnowało, żeby tu nikogo nie było? Kto i dlaczego porzucił w lesie trzy hamaki, zawieszone pod daszkiem z palmowych liści?

      Dwa z nich uplecione indiańskim sposobem – z łyka – nie wzbudziły szczególnego zainteresowania. Ale trzeci wywołał sensację. Wykonano go z cienkiej nylonowej płachty, którą po zwinięciu i zgnieceniu dawało się upchnąć w kieszeni spodni. Dowódca patrolu testował to kilkakrotnie: z zachwytem i niedowierzaniem zwijał hamak, chował do kieszeni, potem wyciągał, rozwijał, znowu zwijał, chował…

      W końcu znudził się, zwinął po raz ostatni, wcisnął w kieszeń i..

      – Koniec cyrku!! Nie gapić się! – warknął na żołnierzy wpatrzonych zazdrośnie w jego wypchaną kieszeń.

      Zrobił to bardziej dla zasady, bo powód do zazdrości mieli wyjątkowo uzasadniony: takich hamaków nie można kupić w żadnym sklepie – znajdują się wyłącznie na wyposażeniu oddziałów specjalnych, są wydawane za imiennym pokwitowaniem, a po akcji trzeba je zdać do wojskowego magazynu.

      No i tu tkwił problem: Co oznaczało pojawienie się takiego hamaka na tym odludziu? Dlaczego dyndał pozostawiony w lesie? Kim był jego właściciel?

      I gdzie jest teraz???

      Myśliwi oraz przewodnik (których biały człowiek w końcu znalazł i najął) wrócili do Tabatingi już dość dawno. O nim samym jednak nikt nic nie wiedział. Prawdopodobnie także wrócił i zaraz potem odjechał do swego kraju. Prawdopodobnie…

      – Właściwie chyba na pewno… szszsz… Wyjechał. szszsz… Nie szukać! Over… szszsz…

      Po odebraniu powyższych informacji i wyłączeniu radia, dowódca postanowił wydać komendę „Do łodzi!". Niestety nie zdążył.

      W chwili, gdy otwierał usta, wleciała mu przez nie mała czarna strzałka i utkwiła w gardle u nasady języka. Charknął krótko, padł na ziemię, wierzgnął raz czy dwa i momentalnie znieruchomiał.

      Zza otaczających obozowisko chaszczy wyleciało jeszcze kilka takich strzałek. Wszystkie były celne. I wszystkie równie zatrute, jak ta pierwsza.

      W ciszy, która nagle zapadła, nie dało się nic usłyszeć. Jedynie bardzo wprawne oko myśliwego mogłoby się domyślić kilkunastu nagich ludzkich sylwetek, prawie niewidocznych pośród zarośli.

      Jedna z tych sylwetek wyszła z gęstwiny, schyliła się nad ciałem dowódcy, wyciągnęła mu z kieszeni hamak i bezszelestnie pobiegła w ślad za pozostałymi członkami swego plemienia, którzy szybkim krokiem oddalali się już z tego miejsca.

      Potem, stosownie do okoliczności, nad pobojowiskiem zapadła grobowa cisza.

      * * *

      Kilka godzin później, ciszę tę przerwało

Скачать книгу