Gringo wśród dzikich plemion. Wojciech Cejrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski страница 4

Автор:
Серия:
Издательство:
Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski

Скачать книгу

jest tam wielkie pole do popisu dla poszukiwaczy przygód i odkrywców. I wciąż, mimo zakusów cywilizacji, sporo przestrzeni dla Indian.

      * * *

      Najpierw jechałem – dłuuugo i wooolno – wojskową ciężarówką. W prażącym słońcu, na pace bez plandeki. Przewiewnie? No owszem, tyle że wiatr składał się z kurzu zamiast powietrza.

      Asfalt skończył się po stu kilometrach. Wylazły spod niego dwie wyboiste koleiny. Zaczęło kiwać i podrzucać tak bardzo, że dostałem choroby morskiej. Po osiemnastu godzinach wysiadłem. Na środku pustkowia porośniętego sawanną.

      Potem jechałem na grzbiecie muła (dwie noce, bo za dnia mułowi było zbyt gorąco) aż do miejsca, gdzie zaczynały się bagna. Dalej muł nie chciał iść. Zaparł się stanowczo przednimi kopytami i burczał na mnie nieprzyjemnie. Ponaglany piętami, patykiem oraz okrzykami zachęty (w których przewijały się pewne nieprzyjemne sugestie związane z jego przyszłością) muł odwrócił się i ugryzł mnie w kolano. Wtedy zsiadłem, pognałem go z powrotem, a sam ruszyłem dalej na piechotę.

      Wąska, prawie niewidoczna ścieżka wiła się między bajorami. Powietrze dookoła cuchnęło rozgrzaną zgnilizną, a do tego bzyczało i gryzło. Po kilkunastu godzinach ścieżka przeprowadziła mnie na drugą stronę moczarów. Tam, na skraju tropikalnego lasu, spotkałem pierwszego w moim życiu Indianina. Takiego, który wciąż żyje po staremu – mieszka w szałasie, chodzi na bosaka i żywi się tym, co upoluje w puszczy.

      My, biali, mówimy o takich, że dzicy. Tymczasem dla niego to ja byłem „dziki".

      * * *

      Pierwszego wieczora było tak:

      * * *

      A następnego dnia o wschodzie słońca było tak:

      – Słyszysz głos tukana, gringo?

      – Słyszę. Znów robi truk-truktruk-truk… Wróży dobrą pogodę – odpowiedziałem zadowolony, że coś wiem.

      – Nic nie wiesz, gringo. On teraz robi truk-truk na deszcz.

      – Ale przecież to jest takie samo truk-truk, jak tamto wczorajsze na pogodę – zaprotestowałem.

      – Będzie lało. Mówię ci, truka na deszcz.

      * * *

      Indianin miał rację – godzinę później byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Tak samo cały nasz bagaż i prowiant. Najgorsze, że wilgoć wpełzła także do puszki, w której trzymałem proch do nabojów.

      – Nooo pięknie, KTOś nie docisnął wieczka – popatrzyłem wymownie w jego stronę – i teraz proch jest do kitu, a w takim deszczu nie wyschnie przez parę dni.

      – Wyschnie, wyschnie. Jeszcze dzisiaj, gringo.

      – Ciekawe gdzie?

      – Na słońcu. Nie słyszysz jak tukany śpiewają truk-truk? Będzie słońce jak drut! Rozsypiemy proch na jakimś ciepłym kamieniu i wyschnie. A w nocy pójdziemy polować.

      * * *

      Indianin jak zwykle miał rację – poszliśmy. Polowaliśmy. I ustrzeliliśmy młodą kapibarę. A kiedy o świcie piekliśmy mięso, tukany nad naszymi głowami znowu robiły truk-truk.

      – Tym razem trukają na deszcz czy na pogodę? – spytałem kompletnie skołowany.

      – Dlaczego wy, gringos, nie potraficie się nauczyć najprostszej rzeczy? Przecież wystarczy obserwować świat dookoła i człowiek od razu wie.

      – Skąd niby mam wiedzieć, które truk-truk wróży słońce, a które deszcz, skoro wszystkie te truki są IDENTYCZNE!?

      – No właśnie.

      – Co „no właśnie"? – teraz dopiero byłem skołowany, tamto poprzednie skołowanie to był tylko lekki zamęt w głowie. – No więc może mi to wyjaśnisz. Skąd mam wiedzieć?

      – Popatrz w niebo – westchnął wywracając oczami.

      – Patrzę.

      – I co widzisz?

      – Słońce.

      – To znaczy, że będzie deszcz – znowu wywrócił.

      – Aaaa… jakby był deszcz, to by znaczyło, że się rozpogodzi? – chyba zaczynałem rozumieć.

      – No właśnie – odrzekł Indianin, a potem uśmiechnął się, jak psychiatra na widok ciężkiego przypadku, któremu się odrobinkę poprawia. – Tukany robią truk-truk, kiedy idzie zmiana pogody – zakończył.

      – A jak nie ma być żadnej zmiany, to co robią? Chyba mi nie powiesz, że w porze deszczowej przez trzy miesiące w ogóle nie śpiewają?

      – śpiewają ciągle – odparł spokojnie. – To bardzo gadatliwe ptaki.

      – No i jak to robią, kiedy nie ma być żadnej zmiany pogody?

      – Zwyczajnie: truk-truk, truk-truk. Przez te wielkie dzioby nie wychodzi im nic innego.

      MORAŁ:

      Obcowanie z Indianami jest jak gra w „Chińczyka" – nie wolno się irytować. Trzeba zaakceptować. Takimi, jacy są – z ich tajemniczą logiką „dzikich ludzi". Oni to samo robią wobec nas – akceptują niezrozumiałe. (I uśmiechają się wtedy jak psychiatrzy na widok ciężkich przypadków.)

      Jestem Państwu winien wyjaśnienie:

      Na kartach tej książki pojawiają się liczne dialogi z Indianami. Czasami nawet dość skomplikowane. W jakim języku były prowadzone?

      Zwykle zabieram ze sobą przewodnika, który włada hiszpańskim oraz kilkoma narzeczami okolicznych plemion. Wówczas rozmowy z Dzikimi prowadzę z jego pomocą.

      Zdarza się, że sami Dzicy znają już kilka słów po hiszpańsku. Na przykład trzy: gringo, nóż i zabić. To bardzo dobry początek. Na tej bazie można zbudować całkiem niezłe porozumienie. A potem albo obie strony szybko się uczą – bo chcą jeszcze pogadać – albo oni mówią do mnie: gringo, nóż, zabić, a ja ich nie słucham, tylko szybko biegnę.

      Najczęściej jednak z mozołem przedzieramy się przez gąszcze niezrozumienia

      za pomocą

Скачать книгу