Czas Wagi. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa страница 21

Czas Wagi - Aleksander Sowa

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Jeszcze nie skończyłem. Nie po to zapierdalałem trzydzieści lat, żeby robić z siebie pajaca. – Barabatow zbliżył się do siedzącej przy biurku komendant.

      Sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i sto czterdzieści kilogramów budziło respekt. Dodatkowo siwawa jak u wikinga broda, szeroko rozstawione oczy oraz mięsiste usta sprawiały, że kiedy na twarzy tego człowieka malował się wyraz niezadowolenia, niewielu miało odwagę go drażnić.

      – I na ten temat dyskutować nie będziemy.

      – Ryszard… – szepnął Tarczorzewski – tylko spokojnie.

      – Spokojnie? Napracowałem się na ulicy. Niech teraz pracują młodzi. Do czego jestem potrzebny w jakimś gównianym zespole do spraw niepotrzebnych? Nie po to pisałem do Krausa, żeby mnie przeniósł za biurko, żebym teraz zapierdalał na ulicy i mordą gazety wycierał.

      – Może się pan zwolnić – syknęła komendant. – Jest pan w grupie i koniec.

      – Nie pani mnie zatrudniała i nie pani mnie będzie zwalniać.

      – Myli się pan. I zapamiętajcie to wszyscy: wszystko, co robię – podkreśliła, stukając paznokciem w stół – każde moje słowo, ruch i każda decyzja ma podstawę prawną. To, co zastałam tutaj po poprzedniku, jest skrajnie odmienne od tego, jak według ustaw, rozporządzeń oraz zarządzeń komendanta głównego powinna wyglądać jednostka policji. Już sama wasza rozwydrzona postawa świadczy, że jesteście straszliwie rozpuszczeni. Taki stan rzeczy jest nie do przyjęcia…

      – No proszę – westchnął głośno Emil. – Robi się ciekawiej.

      – …jeśli będzie trzeba – dodała, podnosząc głos – nie cofnę się przed niczym, z postępowaniami dyscyplinarnymi włącznie. Dyscyplina jest najważniejsza.

      – Jakbym teściową słyszał – westchnął aspirant Urbanowicz. – Mówiłem.

      – Panowie, proszę – syknął przez zęby Tarcza.

      – Stompor i Barabasz mają rację – dodał Urbanowicz. – Jesteśmy policjantami operacyjnymi, nie będziemy ujawniać twarzy.

      – Nie pogarszajcie sytuacji – rzekł Tarcza, wycierając pot z czoła.

      – Jestem tego samego zdania. – Juniorek kiwnął głową. – Nie możemy się zdekonspirować.

      – Zuben! Zrób pan coś, do cholery! – powiedział błagalnie Tarcza.

      – Ale co?

      – Nie wiem!

      – Przecież oni mają rację – odparł porucznik. – Dekonspiracja nie wchodzi w grę. Prawie wszyscy są tego samego zdania.

      – Nie prawie – powiedział Kosar, znów kurcząc się w sobie. – Też uważam, że to niedobry pomysł.

      Stefańska przez kilka sekund zastanawiała się, co powinna zrobić. Zupełnie się nie spodziewała takiej reakcji. Znalazła się w sytuacji, kiedy nieprzemyślane słowo zbuduje większy mur pomiędzy nią a policjantami, a ustępstwo przekreśli szansę na autorytet.

      – Panowie – odchrząknęła. – Nie pozwolę sobie na uwagi pod moim adresem. Szczególnie jeśli chodzi o płeć. Pamiętajcie, że jesteście pod moimi rozkazami. I przypominam, że odmowa wykonania rozkazu lub polecenia służbowego jest rażącym naruszeniem dyscypliny służbowej. Grozi wam za to postępowanie dyscyplinarne.

      – Nieprawda – odpowiedział Urbanowicz.

      – Tapet, kurwa!

      – Co, Tapet? Co Tapet, komisarzu? – zwrócił się aspirant do zastępcy. – Taka jest prawda! Sąd Administracyjny w Krakowie wykazał, że funkcjonariusz ma prawo do odmowy wykonania polecenia, o ile odmowa jest uzasadniona obiektywnymi okolicznościami i nie godzi w nadrzędne cele służby. A upublicznianie naszego wizerunku uniemożliwi nam dalsze skuteczne działanie.

      – Nie pokażemy twarzy – powiedział Emil.

      – Nie ma mowy – dodał Barabasz.

      – Nie będziecie mi…

      – Dość! – mruknął Zuben.

      – Dokąd pan idzie?

      – Nie mogę tego słuchać.

      Stefańska wstała, ujrzawszy, że oficer rusza do drzwi. Widać nie zdawała sobie sprawy, że miarka Zubena właśnie się przebrała.

      – Co pan sobie wyobraża?!

      – Idę do toalety. Oczywiście za pozwoleniem pani komendant.

      – Nie może mnie pan słuchać?

      – Chyba się za mocno wkurw… zdenerwowałem i rozwolnienie mnie chwyta. Tak mam czasem. Lekarz mówi, że to na tle nerwowym. Nie wiem, myślałem, że przeszło, bo jakiś czas miałem spokój, a tu proszę, znów sraczka. Chyba będę się musiał do doktora pofatygować. – Zuben nacisnął klamkę i wyszedł.

      Kropla potu spadła z czubka nosa Tarczorzewskiego. Mientki zmrużył oczy. Pozostali patrzyli z zaciętymi ustami. Stefańska kiwnęła głową, czerwieniąc się ze złości, i zacisnęła usta. Emil wstał i ruszył do drzwi. Juniorek i Urbanowicz poszli za nim. Kosar w ponurym nastroju wyszedł ostatni.

      22

      Drzwi skrzypią, a mimo tego ogromny gliniarz zajęty stukaniem w klawisze zdezelowanej maszyny nic nie zauważa. Emil chrząka.

      – Czego?

      – Do aspiranta.

      – Jakiego aspiranta, do cholery? – Zirytowany Barabatow podnosi wzrok. – A, to ty, Stompor. A gdzie ten drugi?

      – Zaraz przyjedzie.

      – Uhm. Zaraz przyjedzie – mruczy, zdejmuje okulary, odkłada na biurko i splata ręce na karku. – Czyli będę miał tu obu gnojków, którzy mnie zawalają sprawami, tak? I co? Może mam was za sprawą Marysi jeszcze piersią nakarmić?

      Otwierają się drzwi i Kosarewicz wita się z Barabatowem.

      – Marysi?

      – Oglądałeś Poszukiwany, poszukiwana?

      – Ja oglądałem – wtrąca Kosar. – To Barei. Z siedemdziesiątego drugiego.

      Na twarzy Emila pojawia się słaby uśmiech. Policjant uświadamia sobie, że pomiędzy przebranym za pomoc domową Wojciechem Pokorą a ich nową panią komendant faktycznie jest cień podobieństwa.

      – Tak, to ja zawalałem pana robotą – odpowiada, częstując starego policjanta camelem. – Sprawami prawdziwych złodziei, bez umorzeń.

      – Prawdziwych?

Скачать книгу