Wyspa Przeznaczenia. Морган Райс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wyspa Przeznaczenia - Морган Райс страница 5

Wyspa Przeznaczenia - Морган Райс

Скачать книгу

podsuwała jej jednak wciąż widok pierścionka na palcu Olivii, obwieszczającego jej zaręczyny z mężczyzną, którego kocha.

      Genevieve potknęła się i zachwiała na nierównej drodze i ból przeszył jej wykręconą kostkę. Utykając, ruszyła jednak przed siebie, bo cóż innego jej pozostało? Na wrzosowisku nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc.

      - Powinnam była posłuchać wiedźmy – powiedziała na głos, idąc dalej. Ta kobieta, Lori, próbowała ostrzec ją, że czeka ją jedynie smutek, jeśli pójdzie do zamku. Wskazała Genevieve dwie ścieżki i przyrzekła, że ta, która nie prowadzi do Royce’a, ją uszczęśliwi. Genevieve nie uwierzyła jej, ale teraz… teraz czuła, jakby pękało jej serce.

      Po części zastanawiała się, czy nadal może ruszyć tą drugą ścieżką, ale nawet myśląc o tym, Genevieve wiedziała, że ta szansa przepadła. Nie chodziło jedynie o to, że nie była w tym samym miejscu. Chodziło o to, że widziała, co stało się z Royce’em i nie będzie potrafiła być już nigdy szczęśliwa z nikim innym.

      - Muszę udać się do Fallsportu – powiedziała Genevieve. Miała nadzieję, że droga, którą szła, zaprowadzi ją do wybrzeża. Kiedyś wreszcie tam dotrze i znajdzie statek, który zabierze ją tam, gdzie powinna się udać.

      Sheila pewno jest już w Fallsporcie. Genevieve dołączy do niej i razem obmyślą, jak najlepiej wykorzystać wszystko, co się stało, o ile istniała taka możliwość. Czy dało się wyłuskać coś dobrego z sytuacji, w której nosiła w sobie dziecię Altfora, mężczyzna, którego kocha, porzucił ją, a całe księstwo pogrążyło się w chaosie?

      Genevieve tego nie wiedziała, ale być może z pomocą siostry zdoła coś obmyślić.

      Wędrowała dalej przez wrzosowisko, aż zaczął nękać ją głód, a zmęczenie dokuczać w kościach. Być może łatwiej byłoby jej to znieść, gdyby wiedziała, jak długa droga dokładnie ją czeka – albo kiedy znajdzie pożywienie – ale wrzosowisko zdawało się rozciągać przed nią w nieskończoność.

      - Może powinnam po prostu położyć się tutaj i umrzeć – powiedziała Genevieve, i choć nie myślała tak naprawdę, w głębi duszy… nie, nie będzie myślała w ten sposób. Nie będzie.

      Genevieve zdało się, że w oddali dostrzegła ludzi, ale ruszyła w innym kierunku, wiedząc że napotkanie ich nie mogłoby przynieść jej nic dobrego. Na samotną kobietę w głuszy niebezpieczeństwo czyhało ze strony każdej grupki dezerterów, żołnierzy, a nawet rebeliantów. Jako że była oblubienicą Altfora, ludzie Royce’a nie mieli powodów, by pałać do niej sympatią.

      Szła zatem przed siebie, oddalając się od nich, aż upewniła się, że zniknęli jej z oczu. Poradzi sobie sama.

      Tyle że nie była sama, nieprawdaż? Genevieve położyła dłoń na brzuchu, jak gdyby czuła rozwijające się w niej życie. Dziecię Altfora, ale także jej. Musi znaleźć sposób, by je chronić.

      Szła dalej, a słońce zaczęło chylić się ku widnokręgowi, rozpalając na wrzosowisku ogniste punkty. Ten ogień jednak wcale nie ogrzewał Genevieve i dziewczyna spostrzegła, że jej oddech zaczyna parować w powietrzu. Zapowiadało się na zimną noc. W najlepszym wypadku oznaczało to, że będzie musiała znaleźć jakiś dół lub rów, w którym będzie mogła się skulić i rozpalić ognisko z torfu lub paproci, które uda jej się zebrać.

      W najgorszym zaś, że umrze, że zamarznie na śmierć na wrzosowisku, które nie było gościnne dla nikogo, kto próbował je przemierzyć. Być może byłoby to lepsze niż błąkanie się i śmierć z głodu. Po części Genevieve pragnęła jedynie usiąść na ziemi i obserwować błądzące po wrzosowisku ogniki światła aż…

      Genevieve podskoczyła lekko, gdy spostrzegła się, że nie wszystkie pomarańczowe i czerwone ogniki na wrzosowisku dokoła niej to odbicie słońca. Przed sobą w oddali dostrzegła ogień, który zdawał się płonąć w jakimś budynku. Byli tu ludzie.

      Wcześniej widok ludzi skłonił Genevieve do ruszenia w inną stronę, ale wtedy słońce stało wysoko i było ciepło, a ludzie zwiastowali jedynie zagrożenie. Teraz, gdy zapadał zmrok i pochłodniało, niebezpieczeństwo równoważyła nadzieja uzyskania schronienia.

      Utykając, Genevieve ruszyła w kierunku ognia, choć z trudem stawiała każdy kolejny krok. Czuła, jak jej stopy zapadają się w torfową ziemię wrzosowiska, a osty drapią jej nogi, ale nie ustawała. Miała wrażenie, że to jakaś bariera, którą narzucił jej świat natury, która miała haczyć o stopy i drapać, i wreszcie odebrać wolę każdemu, kto próbuje ją pokonać. Pomimo tego Genevieve szła przed siebie.

      Z wolna światło znajdowało się coraz bliżej, a gdy księżyc zaczął wschodzić i oświetlać większą połać ziemi, zobaczyła, że stoi na niej gospodarstwo. Genevieve przyspieszyła kroku i szła teraz tak szybko, jak tylko potrafiła, będąc tak zmęczoną i obolałą. Była już blisko, gdy z budynku wyłonili się ludzie.

      Przez chwilę Genevieve skuliła się ze strachu i jakaś część niej podpowiadała jej, by uciec. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić, szła więc naprzód, utykając, aż dotarła do gospodarstwa, w którym z narzędziami rolnymi w dłoniach stali mężczyzna i kobieta, jak gdyby lada chwila spodziewali się napaści. Mężczyzna trzymał w rękach widły, a kobieta sierp. Opuścili je szybko, gdy spostrzegli, że Genevieve jest sama.

      Byli to starsi ludzie, tak ogorzali, jak gdyby od kilku dekad uprawiali ten spłachetek ziemi, hodując kilka rodzajów warzyw i wypasając niewielką trzodę na wrzosowisku. Mieli na sobie prostą chłopską odzież, a gdy przyjrzeli się jej, na ich twarzach zamiast podejrzliwości pojawiło się współczucie.

      - Och, spójrz tylko na nią, Thomie – odezwała się kobieta. – Biedaczka musi być przemarznięta.

      - A jakże, widzę, Anne – odpowiedział mężczyzna. Wyciągnął dłoń do Genevieve. – Chodź, dziewczyno, lepiej wejdźmy do środka.

      Poprowadził ją do chaty o niskim stropie, w której w wiszącym w kącie izby kociołku warzył się gulasz. Mężczyzna zaprowadził Genevieve do stojącego przed paleniskiem krzesła i dziewczyna opadła na nie, niemal się w nim zatapiając. Wygodne siedzisko uświadomiło jej jedynie, jak bardzo była zmęczona.

      - Posiedź tu i odpocznij sobie – powiedziała kobieta.

      - Chwileczkę – rzekł mężczyzna. – Czy ona nie przypomina ci kogoś, Anne?

      - Jestem nikim – rzuciła szybko Genevieve. Gdy ludzie we wsi rozpoznali ją, wściekli się jedynie dlatego, że była żoną Altfora, choć nie miała kontroli nad tym, czego dopuszczał się syn księcia.

      - Nie, ja cię znam – odrzekła kobieta. – Jesteś Genevieve, ta, którą porwał syn księcia.

      - Ja…

      - Przed nami nie musisz ukrywać, kim jesteś – powiedział Thom. – Nie będziemy cię osądzać przez to, że zostałaś porwana. Żyjemy wystarczająco długo, by widzieć, jak możni zabierają dziewczęta z tej okolicy.

      - Tutaj jesteś bezpieczna – powiedziała Anne, kładąc dłoń na jej ramieniu.

      Genevieve

Скачать книгу