Maria. Powieść ukraińska. Malczewski Antoni
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Maria. Powieść ukraińska - Malczewski Antoni страница 11
A kryjąc się w bodiaków rozkwitłych ogromie,
Już rycerze bez koni w czerwonym poziomie229
Już popiersia wędrują na skrwawionym spodzie —
Już kołpaki – proporce – już znikli jak w wodzie.
VI
I Wacław, pan wszechwładny wśrzód stepów przestrzeni
Sam buja w swojej woli – czegóż tak się mieni230?
I Wacław dziki, mężny, wśrzód dzikiej natury
Wiedzie hufce do chwały – czegóż tak ponury231?
Śpiewa mu głośno wicher232, a Wacław w nim nieraz
Lubił kąpać swe oczy – czemu spuszcza teraz?
Smutny on, zamyślony, choć pełen ochoty,
Nie spojrzał nawet jeszcze w swoje wierne roty,
A dlaczego? sam nie wie – tylko że mu Sława,
Łzami Marii spłakana, przed oczami stawa;
Tylko że jego serce w takim nagle drzeniu,
Jak by kto kir przeciągnął w śpiącego ocknieniu
I w strachu go zostawił – w trosce – i zdziwieniu.
Szybkim głowy pomiotem strząsnął złote włosy,
Jak by się pozbyć starał zimnej na nich rosy;
Szybkiej konia w wyskoku przychylił się woli 233
Jak by ulecieć pragnął od swojej niedoli;
A w jego mglistych oczach taki blask w tej chwili,
Jak kiedy dusza czucia najżywsze przesili
I wszystkie razem smutki w zwycięstwie rozżarzy
Światłem nieśmiertelności na śmiertelnej twarzy234.
To jakiekolwiek myśli, wspomnienia, czy trwogi,
Żal, słabość, czy widziadła – zbijały go z drogi;
To jakiekolwiek losy zwalczą jego czynność:
Już teraz miłośnicą – rycerska Powinność!
Czy Duch złego, co ludziom nadziei zazdrości,
Odchylił mu przez chwilę zasłonę przyszłości?
Czy struny natężone tkliwych władz wysnuciem235,
Tknięte ręką Nieszczęścia, zabrzmiały przeczuciem236?
Może on w boju legnie? – co bądź mu przypadnie,
Jego umysł, ni szabla, nie ulęże snadnie237;
A chociaj238 Śmierci oddech mgłą oczy zasłoni,
Rdzy nie będzie na sercu ni na jego broni.
I jak wstrzymany potok w swoim bystrym pędzie
Dno porze i rozwala łożyska krawędzie,
I jako rumak z pęta gdy lot swój rozwija,
Rwie ziemię, ogień ciska i wiatry wymija —
Tak Wacław, niecofnięty w swym ciemnym zawodzie239,
Rozdarłszy tło przyszłości, co mu na przeszkodzie240,
Tym chciwiej, tym gwałtowniej na sztych się wydziera241.
Groźnym pewności wzrokiem w swój oręż poziera242.
A jednak, głos straszliwy (choć spojrzenie dumne)
Brzmi w całym jego ciele – «zdobędziesz ty trumnę».
VII
Jest trosków243 – kolców – bólów – niemało w tym życiu;
I więcej, niż na jawie, płynie łez w ukryciu:
A kto się hucznym śmiechem wśrzód jęków odzywa,
Jak szalony w szpitalu – szczęsnym się nazywa244.
Lecz gdy umysł, szlachetnej uległszy ponęcie245,
Z gruzów najdroższych uczuć wznosząc przedsięwzięcie,
Brnie w zdradliwej ufności, a za każdym krokiem
Podkopanych przepaści otoczon widokiem —
Gdy ptak z karmem pisklęcia trzepocze swe skrzydła,
Widzi chłopię z pałeczką, a na szponach sidła —
Gdy sroższej od najsroższych wpatrując się męce,
Sama nawet Odwaga załamuje ręce,
A z tysiąca blizn czarnych, co jej w sercu cięży,
Gniazdo syczących na świat wylęga się węży —
Gdy Złość w swoim szaleństwie zrobiła zabawę,
Wydrzeć życie w kaduku, ale pierwej sławę,
I nie tylko Obecność246 tarza się w ohydzie,
Przyszłość jeszcze otruta, rozczochrana idzie,
Komu? anielskiej duszy, co za to przeklęta,
Że cukrem przyjmowała drapieżne zwierzęta —
Gdy każdy dobry przymiot w gorszki żal się zmienia —
Większe to niźli ziemskie, piekielne cierpienia!
Czy te, lub inne jeszcze dotkliwsze katusze247,
Zlały swój wrzący ukrop na młodzieńca duszę,
Ci, co za nim rzędami w śklniącej gonią fali,
Na smutek swego wodza niewiele zważali.
Każdy myślał – i chociaż różnica w sposobie,
W tym przecież podobieństwo – że każdy o sobie;
A jednak każdy gotów z wzniesionym żelazem
Rzucić się w ciennik Śmierci248 – za jednym rozkazem.
Szli – w milczeniu – w porządku – konie koniom w tropy
Krzyżujących nóg stawiać migające stopy —
Kędy ich długim sznurem, wedle swojej chęci,
Po odludnych manowcach młody Wacław kręci;
Przez niezmierzone niwy – tam gdzie już równina
Zda się kończyć, i znów się w płasczyznę zagina,
Dochodząc – naprzeciwko jasnego obłoku,
Jak Rycerze powietrzni wydali się oku.
VIII
Lecz
229
230
231
232
233
234
235
236
237
238
239
240
241
242
243
244
245
246
247
248