Gargantua i Pantagruel. Rabelais François

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gargantua i Pantagruel - Rabelais François страница 15

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Gargantua i Pantagruel - Rabelais François

Скачать книгу

same do gąbki, troskał się o zeszłoroczny śnieg, szukał dziur na całym. Małe psiaki z ojcowskiej sfory jadały z jego miski, on sam jadał z nimi razem. Gryzł je w uszy, one drapały go po nosie, on im dmuchał do zadka, one lizały go po gębie.

      I wiecie jeszcze co, braciaszki? Niechże was choroba ściśnie! Owóż ten mały hultaj dobierał się do swoich nianiek, obmacywał je z przodu i z tyłu, taka była z niego zmyślna sztuka; i już zaczynał ćwiczyć swój saczek z rozporkiem, który piastunki ozdabiały mu co dnia nadobnymi wianuszkami, wstążkami, kwiatami, frędzelkami; i bezustannie obracały go dla zabawy w rękach niby czopek apteczny. Potem pękały od śmiechu, kiedy podnosił uszy do góry, jakoby zabawa przypadła mu do smaku. Jedna nazywała go swoim koreczkiem, druga swoim świderkiem, inna swoją gałązką koralu, inna szpuncikiem, patyczkiem, grajcarkiem, sprężynką, żądełkiem, wisiorkiem; inna mówiła: moje słodycze twardziuchne, mój stojaczek, moja kiełbaska cieplutka, moja kusiunia słodka. – To moje – powiadała jedna. – Nie, to moje – mówiła druga. – A dla mnie – rzekła inna – nic się nie zostanie? Na mą duszę, to wolę mu go uciąć. – Jak to uciąć! – mówiła druga – krzywdę byś mu pani uczyniła; od kiedyż to się dzieciom obcina? Toćby został panem Bezogońskim. I aby się mógł bawić jako inne pędraki w tych stronach, umocowały mu tam zgrabny wiatraczek, sporządzony ze skrzydeł wietrznego młyna w Mirbalu.

      Rozdział dwunasty. O misternych konikach Gargantui

      Aby go zawczasu wychować na dzielnego jeźdźca, sporządzono mu z drzewa pięknego, dużego konika, który wedle jego rozkazu parskał, skakał, spinał się, woltyżował i tańczył; chodził stępo, trapa, półkłusa, kłusa, krokiem szkockim, hiszpańskim, trawersem. I na rozkaz swego pana odmieniał sierść, jako mnisi dalmatykę wedle dnia świątecznego: gniadą, tarantowatą, cisawą, srokatą, karą, dropiatą, myszatą, jelenią, krowią, jabłkowitą, siwą, białą.

      On sam z wielkiego pniaka sporządził sobie konia do polowania; drugiego ze stępora128 na co dzień; zasię z wielkiego dębu zrobił sobie muła wraz z czaprakiem do pokoju. Jeszcze miał z dziesięć czy dwanaście sztuk na przeprzążkę, a siedem pocztowych; i wszystkie układał spać przy sobie.

      Jednego dnia przybył na zamek ojcowski huczno i dworno imć pan Chlebowór, a w tymże samym dniu zjechali doń książę Obżora i hrabia Moczywiatr. Na mą duszę, mieszkanie okazało się nieco przyciasne dla tylego luda, zwłaszcza stajnie; zaczem marszałek dworu i kwatermistrz pana Chlebowora, chcąc się wywiedzieć, czy gdzie indziej w obejściu nie ma jakiej próżnej stajni, zwrócili się do młodego pacholęcia Gargantui, pytając poufnie, gdzie by były stajnie szlachetnych koni, jako iż dziecko łacno wszystko wypaple.

      Powiódł ich tedy przez wielkie schody zamkowe, przechodząc z drugiej sali do wielkiej galerii, przez którą weszli do wielkiej wieży; zasię gdy znów im przyszło drapać się na schody, rzekł kwatermistrz do marszałka:

      – Ten chłopak chce nas wystrychnąć na błaznów; toć nigdy stajni nie budują na strychu.

      – Źle to miarkujecie – odparł marszałek – znam zamki w Lyonie, w Banacie, Szynionie i indziej, gdzie stajnie mieszczą się na szczycie domu: jakoż może być, iż z tyłu jest jakowyś dojazd. Ale zaraz się upewnimy.

      Zaczem zwrócił się do Gargantui:

      – Mój kochasiu, dokądże ty nas prowadzisz?

      – Do stajni – rzekł – gdzie są moje wierzchowe konie. Tuj, tuj będziemy na miejscu; jeszcze tylko parę schodków.

      I przeprowadziwszy ich jeszcze przez jedną wielką salę, zawiódł ich do swojej komnatki, otworzył drzwi i rzekł:

      – Otóż i stajnia, o którą pytacie: oto mój dzianecik, oto mój traber, mój chładonek, mój węgierek – po czym, pchając im w ręce wielki stępor dębowy, rzekł – Naści tego fryza; dostałem go z Frankfurtu, ale go wam pozwolę; dobry koniczek i roboczy co się zowie: z samczykiem jastrzębim, pół tuzinem bonońskich piesków i dwoma chartami napolujecie sobie kuropatw i zajęcy na całą zimę.

      – Święty Antoni! – rzekli do siebie tamci. – Oto nas na durniów wystrychnięto.

      – Przywidziało się wam – odparł – aż do dziś dnia durniów tu nie widziano.

      Dopieroż tamci nie wiedzieli, czy chować się w mysią dziurę ze wstydu, czy uśmiać się z dobrego figla.

      Owo gdy schodzili na dół cale129 zasromani130, spytał Gargantua:

      – Czy chcecie i uzdę?

      – Cóż to znów? – rzekli.

      – To są – odparł – otręby do gęby i gówna do równa dla was na kaganiec.

      – Ha – rzekł marszałek – a to nam zadał bobu ten urwis. O, mały hultaju, przywiodłeś nas na hak, co się zowie: jeszcze kiedy ujrzę cię papieżem.

      – Spieszcie się, panie, bo d…a wam ustanie, trzymajcie plecy, bo d…a leci – rzekł malec.

      – Dobrze już, dobrze – odparł kwatermistrz.

      – Ale, ale – rzekł Gargantua – zgadnijcie, ile ściegów jest w matczynej koszuli?

      – Osiemdziesiąt – rzekł kwatermistrz.

      – Trafiliście jak kulą w płot – rzekł Gargantua – jest ich dwa naście: naści z przodu i naści z tyłu. Widzicie, żeście źle policzyli.

      – Kiedyż to? – spytał kwatermistrz.

      – Wtedy – rzekł Gargantua – kiedy z waszego nosa zrobiono lewar, aby wyciągnąć wiadro g…na, a z waszego gardła lejek, aby je przelać do innego naczynia, kiszki bowiem zaciekały nieco.

      – Tam do licha, zakrzyknął marszałek, ależ pyskaty! Nie chwyci się ciebie choroba, malcze, bo gębę masz wyparzoną do czysta.

      Tak zeszedłszy na dół z wielkim pośpiechem, porzucili w przedsionku na ziemię gruby stępor, którym ich uraczył. Na co rzekł Gargantua:

      – Cóż z was, u diaska, za mizerni jeźdźcy, kiedy sama kobyła nie chce was nosić. Gdybyście mieli jechać stąd do Mościsk, cobyście woleli: jechać na gęsi, czy wieść maciorę za uzdę?

      – Wolałbym się czego napić – rzekł kwatermistrz.

      To mówiąc weszli do sieni, gdzie się znajdowała cała kompania, a gdy opowiedzieli swą przygodę, mało się wszystko nie rozpukło ze śmiechu.

      Rozdział trzynasty. Jak Tęgospust poznał bystrość dowcipu Gargantui po jego wynalazku nowego utrzyjzadka131

      Pod koniec piątego roku Tęgospust, wracając z porażki Kanaryjczyków, odwiedził swego syna Gargantuę. Ujrzawszy go, ucieszył się tak, jak mógł się ucieszyć taki ojciec, oglądając takiego syna. Zaczem całując go i ściskając, wypytywał żartobliwie o to i owo. I popił także co nieco z nim i z piastunkami, które z wielką troskliwością badał,

Скачать книгу


<p>128</p>

stępor – inaczej: ubijak; duży drewniany tłuczek do rozdrabniania i obłuskiwania ziarna w stępie, tj. wysokim drewnianym wiadrze. [przypis edytorski]

<p>129</p>

cale (daw.) – zupełnie. [przypis edytorski]

<p>130</p>

zasromany (daw.) – zawstydzony. [przypis edytorski]

<p>131</p>

wynalazek nowego utrzyjzadka – Bystrość uczonych komentatorów miała w tym rozdziale szerokie pole do dociekań. Jeden z nich twierdzi, iż autor ma tu na myśli samowolę Franciszka I i obchodzenie się jego z różnymi przywilejami, z których czynił użytek, jak wskazano w tytule rozdziału; drugi dopatruje się w tym aluzji do licznych kochanek króla! [przypis tłumacza]