Chłopi, Część druga – Zima. Reymont Władysław Stanisław

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chłopi, Część druga – Zima - Reymont Władysław Stanisław страница 9

Chłopi, Część druga – Zima - Reymont Władysław Stanisław

Скачать книгу

gospodynią była, to i przyjacielstwo z nią trzymali wszyscy, cięgiem ktoś do chałupy zaglądał, czegoś potrzebował i w oczy dobrość świadczył… a teraz stoi oto w pośrodku drogi i biedzi się, gdzie iść, do kogo?… Nie, napraszała się nie będzie nikomu, rada by ino z kobietami pogwarzyć po dawnemu.

      Postała przed Kłębami, postała przed Szymonową chałupą, ale wejść nie weszła, nie śmiała i przypomniało się jej, że Antek przykazywał nie zadawać się z ludźmi.

      – Nie poradzą, nie wspomogą, a użalać się będą nad tobą jak nad zdechłym psem! – mówił.

      – Oj prawda, święta prawda! – szepnęła przypominając organistów.

      Hej, żeby to ona chłopem była, zaraz by się jęła roboty i zaradziła wszystkiemu. Nie skamlałaby i ludziom przed oczy nie świeciłaby swoją biedą.

      Poczuła w sobie taki wilczy głód pracy, takie rozpieranie sił, aż się przeciągnęła i mocniej stąpała, raźniej. Ciągnęło ją też, ciągnęło, by przejść obok ojcowej chałupy, by zajrzeć choćby ino w opłotki, by choć oczy nacieszyć, ale zawróciła sprzed kościoła na ścieżynkę utorowaną środkiem zamarzłego stawu i biegnącą ku młynowi i szła prędko nie rozglądając się na boki, tym ino zajęta, by się na śliskim lodzie nie pośliznąć i by prędzej przejść, i nie widzieć, nie rozkrwawiać sobie duszy przypomnieniem, ale nie zdzierżyła, bo tak jakoś na wprost Borynów przystanęła nagle i nie miała mocy oderwać oczów od świateł mżących w oknach.

      – A przecież to nasze, nasze… jakże to iść we świat… Kowal by wnet zabrał… nie, nie ruszę się stąd… jak pies warowała będę, czy Antek chce, czy nie… Ociec nie wieczny, a może się co jeszcze przemieni… dziecisków na poniewierkę nie dam ni sama nie pójdę… toć to ich… nasze… – marzyła wpatrzona w ośnieżony sad, z którego występowały zarysy budynków, białe rozsrebrzone dachy, czerniały ściany, występował w głębi za szopą ostry szczyt brogu59. Jakby jej wrosły nogi w lód, że ruszyć się nie mogła ni oderwać oczów, ni serca rozkołatanego.

      Noc cicha, mroźna, granatowa, osypana gwiazdami, jakoby tym piaskiem srebrnym, obtulała zaśnieżoną ziemię, drzewa stały bez ruchu, pochylone pod ciężarem śniegów, uśpione, niepojęte w tej cichości, jaka się rozlewała nad światem, niby białe cienie widm, niby stężałe opary, śniegi skrzyły się ledwie uchwytnie, głos wszelaki zamarł, że tylko coś, jakby szelest drgających gwiazd, jakby tętna ziemi przemarzłej, jakby senne dychanie drzew zmartwiałych – drżało w mroźnym powietrzu.

      A Hanka stała wciąż, niepomna na czas biegnący ni na szczypiące, ostre zimno. Przywarta oczami do domu, piła go, obejmowała sercem i brała w siebie z całą mocą głodu i marzenia.

      Zbudził ją dopiero skrzyp śniegu, ktoś zeszedł z drogi na staw i kierował się ku niej, a po chwili spotkała się oko w oko z Nastką Gołębianką.

      – Hanka! – wykrzyknęła zdumiona.

      – Dziwujesz się, jakbym już stergła i po śmierci straszyła!

      – Co wam też do głowy przychodzi, dawnom waju60 nie widziała, tom się zdziwiła. W którą stronę idziecie?

      – A do młyna.

      – To i mnie droga, bo Mateuszowi niosę kolację.

      – We młynie teraz robi, na młynarczyka praktykuje?…

      – Gdzieby tam zaś na młynarczyka się sposobił! Na tartaku, co go to postawili przy młynie, a pilno mają, że już i wieczorami robią.

      Szły obok siebie, Hanka mało które słowo rzekła, a ino Nastka trzepała wciąż, ale się strzegła, by o Borynie nic nie powiedzieć, juści, że o to Hanka nie spytała, nijako było, choć rada by posłuchała.

      – Dobrze młynarz płaci?

      – Po pięć złotych i groszy piętnaście bierze Mateusz…

      – Aż tyla! Pięć złotych…

      – Przecież jego to głową wszystko idzie, to i nie dziwota.

      Hanka milczała, ale przechodząc wprost kuźni, z której przez wybite szyby buchały czerwone światła i krwawiły śniegi, szepnęła:

      – Ten judasz zawsze ma co robić.

      – Czeladnika se przybrał, a sam cięgiem jeździ, pono z Żydami spółkę trzyma w lesie i razem ludzi oszukują.

      – Tną to już poręby?

      – W lesie to siedzicie czy co, że wam nie wiadomo?

      – Nie w lesie, ale za nowinami nie biegam po wsi.

      – A to żebyście wiedzieli, rąbią, ale na przykupnym.

      – Juści, naszego przecież nie pozwolą tknąć…

      – Ino nie wiada, kto zabroni, wójt trzyma ze dworem, sołtys też i wszyscy, co bogatsi.

      – Prawda, kto ta bogaczów zmoże, kto ich przeprze… A zajrzyj, Nastuś, do nas.

      – Idźcie z Bogiem, przylecę którego dnia z kądzielą.

      Rozstały się przed młynarzowym domem. Nastka poszła do młyna, na dół nieco, a Hanka przez podwórze do kuchni; ledwie się tam dostała, bo pieski się zleciały i zaczęły doszczekiwać i przypierać ją do ściany, aż Jewka obroniła i powiedła, ale nim się rozgadały, weszła młynarzowa i zaraz prosto z mostu rzekła:

      – Do męża macie interes? Jest we młynie.

      Nie czekała, ino poszła, ale spotkała się z nim w pół drogi; poprowadził ją do pokoju, zaraz też zapłaciła mu, co była winna za kaszę i mąkę.

      – Krowę zjadacie! – powiedział zgarniając pieniądze do szuflady.

      – Cóż poradzić, kamieni przeciech nie ugryzie.

      Zła była.

      – Wałkoń jest wasz chłop, to wam powiem.

      – Jest wałkoń abo i nie jest! Cóż to będzie robił? Gdzie? U kogo?

      – Nie ma to młocki we wsi?

      – Parobkiem ni wyrobnikiem nie był, to i nie dziwota, że się do tego nie rwie.

      – Przyzwyczai się jeszcze, przyzwyczai! Szkoda mi chłopa, choć wilkiem patrzy i nieustępliwy, rodzonego61 nie uszanował, ale szkoda człowieka…

      – A dyć mówili… że jest robota u pana młynarza… dopraszam się… może by pan Antka wziął do roboty… dopraszam się… – buchnęła płaczem, obłapiała go za nogi, całowała po rękach, a prosiła gorąco.

      – Niech przyjdzie, prosił go nie będę, robota jest, ale ciężka, przy obróbce drzewa pod piły…

Скачать книгу


<p>59</p>

bróg – oparte na czterech słupach słomiane zadaszenie, pod którym składowano siano lub niewymłócone zboże. [przypis edytorski]

<p>60</p>

waju (gw.) – was. [przypis edytorski]

<p>61</p>

rodzonego – w domyśle: ojca. [przypis edytorski]