Chłopi, Część trzecia – Wiosna. Reymont Władysław Stanisław
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chłopi, Część trzecia – Wiosna - Reymont Władysław Stanisław страница 17
– Zajrzę do kościoła, południe przedzwonię i zaraz na obiad wrócę! – rzekł.
Jakoż wrócił rychło opowiadając, że już księża przy stole siedzą, że młynarz przysłał ryb cały więcierz i że po obiedzie będą jeszcze spowiadali, gdyż siła narodu czeka.
Po prędkim i krótkim obiedzie, jeno tęgo zakropionym, bo Jambroż wyrzekał żałośliwie, jako gorzałka za słaba do tak przesłoniałych śledzi, wzięli się znowu do roboty.
Właśnie był Jambroży ćwiertował wieprza i obrzynał mięsiwo na kiełbasy, a Jagustynka, rozłożywszy połcie na stole, uczynionym ze drzwi, narzynała słoninę, troskliwie ją przesalając, gdy wleciał kowal.
Widno mu było z twarzy, że ledwie się hamował.
– Nie wiedziałem, żeście aż tylego wieprzka sobie kupili! – zaczął z przekąsem.
– A kupiłam i szlachtuję, widzicie!
Strach ją ździebko przejął.
– Sielny wieprzak, daliście ze trzydzieści rubli…
Oglądał go pilnie.
– A słoninę to ma grubą, że szukać! – zaśmiała się stara podsuwając mu pod oczy połeć.
– I… niecałe trzydzieści dałam, niecałe! – odpowiedziała z prześmiechem Hanka.
– Borynowy wieprzek! – wybuchnął naraz nie mogąc już powstrzymać złości.
– Jaki to zmyślny, nawet po ogonie rozpozna czyj! – szydziła stara.
– Niby jakim prawem żeście zarżnęli! – zakrzyczał wzburzony.
– Nie wykrzykujcie, bo tu nie karczma, a takim prawem, że Antek przez Rocha przykazał go zarznąć.
– Cóż tu Antek ma do rządzenia? jego to?
– A juści, że jego!
Skrzepła już w sobie, nabrała mocy do walki.
– Do wszystkich należy!… drogo wy za niego zapłacicie!
– Nie przed tobą będziem zdawać sprawę!
– Ino przed kim? Do sądu pójdzie skarga.
– Cichocie, przywrzyjcie pysk, bo chory tu ano leży, a jego to wszyćko…
– Ale wy będziecie jedli.
– Pewnie, że wama nie dam i powąchać.
– Pół świni dacie i piekła wam robić nie będę – szepnął łagodniej.
– I jednego kulasa przez mus nie dostaniecie.
– To po dobroci dacie tę oto ćwierć i połeć słoniny.
– Antek każe wam dać, to dam, ale bez jego przykazu ni kosteczki.
– Wściekła się baba!… Antków to wieprzak czy co? – złość go znów ponosiła.
– Ojcowy, to jakby było Antkowy, bo skoro ociec chorzy, to on tu rządzi za niego i jego głową wszyćko stoi. A potem będzie, jak Pan Jezus da…
– W kreminale niech se rządzi, jak mu pozwolą… Smakuje mu gospodarka, powloką go w kajdanach na Sybir i tam se będzie gospodarzył! – wykrzyknął spieniony.
– Wara ci od niego!… może i powleką… jeno że i tak nie ogryziesz tych zagonów, byś latego i gorszym jeszcze judaszem stał się la narodu! – mówiła groźnie, roztrzęsiona nagłym strachem o męża.
Kowalowi aż kulasy zadygotały i ręce jęły drżeć i trzepać się po odzieniu, taką chęć poczuł za gardziel ją chycić, powlec po izbie i skopać, ale się jeszcze zdzierżył, ludzie byli – jeno ciskał w nią rozsrożonymi ślepiami, słowa nie mogąc wykrztusić. Ale ona się nie ulękła, bierąc nóż do krajania mięsa i bystro a urągliwie patrząc w niego, aż przysiadł na skrzyni, papierosa skręcał i czerwonymi ślepiami izbę oblatywał rozważając cosik w sobie i kalkulując, bo wstał rychło i rzekł dobrotliwie:
– Chodźcie no na drugą stronę, rzeknę coś waju na zgodę.
Otarłszy ręce poszła, pozostawiając wywarte na oścież drzwi.
– Nie chcę się z wami prawować ni kłócić – zaczął zapalając papierosa.
– Bo nic ze mną nie zwojujecie!
Uspokoiła się znowu.
– Mówił co jeszcze ociec wczoraj?
Łagodny już był, uśmiechał się do niej.
– Ni… leżał cicho, jako i dzisiaj leży…
Podejrzliwa czujność w niej wstała.
– Wieprzak fraszki małe ptaszki, zarzynajcie go sobie i zjedzcie, wasza wola… nie moja strata. Człowiek nieraz plecie, czego potem żałuje. Nie pamiętajcie, com rzekł! O ważniejszą sprawę idzie… Wiecie, powiadają we wsi, jako ociec mają mieć sporo gotowego grosza gdziesik w chałupie schowanego… – Przerwał wwiercając się oczyma w jej twarz. – Opłaciłoby się poszukać, broń Boże śmierci, to jeszcze się kaj zapodzieją albo kto obcy złapie.
– A powie to, kaj schował!
Głęboką nieprzenikliwość miała w oczach.
– Wam by wyśpiewał, byście go ino mądrze za język pociągnęli.
– Niech ino mu rozum przyjdzie, popróbuję wypytać…
– Byście mądrą byli i język za zębami trzymali, to o tym, gdyby się pieniądze znalazły, możem ino na spółkę wiedzieć. Znalazłby się większy grosz, to by było łacniej i Antka wykupić z kreminału… a po co drugie wiedzieć mają?… Jagna ma dosyć zapisu… i można by też na proces mieć, by jej te morgi wyprawować… A Grzeli mało to posyłali do wojska! – szeptał nachylając się do niej.
– Prawdę mówicie… juści… – jąkała strzegąc się, by z czym się nie wyrwać.
– Rachuję, że musiał kaj w chałupie schować… jak uważacie?
– Wiem to, kiej mi o tym ni słówkiem nie zatrącił?…
– O zbożu wam cosik wczoraj prawił… nie baczycie to? – podsuwał.
– Juści, że o siewach wspominał.
– I o beczkach cosik powiadał – przypominał nie spuszczając z niej oczu.
– Jakże! boć w beczkach stoi zboże do siewu! – zawołała, niby nie rozumiejąc.
Zaklął z cicha, ale się teraz