Wielki człowiek z prowincji w Paryżu. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wielki człowiek z prowincji w Paryżu - Оноре де Бальзак страница 15
– Ba, młodzieńcze, to myśl. Więc dobrze, przeczytam rękopis, przyrzekam. Wolałbym romans w rodzaju pani Radcliffe109; ale jeśli umiesz pracować, jeśli masz trochę stylu, poglądów, myśli i umiejętności podania, niczego więcej nie pragnę, jak być panu użytecznym. Czegóż nam trzeba?… Dobrych rękopisów.
– Kiedy będę mógł wstąpić?
– Jadę dziś wieczór na wieś, wrócę pojutrze, przeczytam pańską powieść i jeśli mi się nada, porozumiemy się tego samego dnia.
Lucjan, uwiedziony tą dobrodusznością, wpadł na fatalną myśl wydobycia rękopisu Stokroci.
– Panie, mam także zbiorek wierszy…
– A, pan poeta! Nie chcę już pańskiej powieści – rzekł stary, oddając rękopis. – Wierszoroby kiepsko się sprawiają, kiedy się wezmą do prozy. W prozie nie ma kwiatków, trzeba koniecznie coś powiedzieć.
– Ale, panie, Walter Scott także pisał wiersze…
– To prawda – rzekł Doguereau, który złagodniał, odgadł trudne położenie poety i zatrzymał rękopis. – Gdzie pan mieszka? Zajdę do pana.
Lucjan podał adres, nie podejrzewając ukrytej myśli starca; nie odgadł w nim księgarza dawnej szkoły, z czasu kiedy księgarze pragnęliby trzymać na strychu i pod kluczem Woltera110 i Monteskiusza111 umierających z głodu.
– Wracam właśnie przez Dzielnicę Łacińską – rzekł stary, przeczytawszy adres.
„Zacny człowiek! – pomyślał Lucjan, żegnając księgarza. – Spotkałem tedy przyjaciela młodzieży, człowieka, który rozumie się na czymś. To mi człowiek! Mówiłem Dawidowi, talent łatwo wybije się w Paryżu”.
Wrócił lekki i szczęśliwy, marzył o sławie. Nie myśląc już o złowrogich słowach, jakie obiły się o jego uszy w kantorze Vidala i Porchona, pieścił w myśli przynajmniej tysiąc dwieście franków. Tysiąc dwieście franków to rok pobytu w Paryżu, rok, przez który przygotuje nowe dzieła. Ileż projektów zbudowanych na tej nadziei! Ileż słodkich marzeń na widok perspektywy życia wspartego na pracy! Wynajął (w myśli) mieszkanie, urządził się, niewiele brakło, aby poczynił jakieś większe zakupy. Ledwie zdołał oszukać swą niecierpliwość, zakopując się gorączkowo w książki w czytelni. W dwa dni później Doguereau, zdziwiony bogactwem stylu, zachwycony przesadą charakterów, dopuszczalną dzięki odległej epoce, uderzony rozmachem, z jakim młody autor kreśli zawsze pierwszy projekt – zacny ojciec Doguereau nie był wybredny! – przybył do hotelu, gdzie mieszkał jego przyszły Walter Skocik. Gotów był zapłacić tysiąc franków za zupełną własność Gwardzisty Karola IX i związać Lucjana umową na szereg utworów. Widząc hotel, stary lis rozmyślił się.
„Młody człowiek, który tak mieszka, musi mieć upodobania skromne, lubi naukę, pracę; dam mu tylko osiemset”.
Gospodyni, zapytana o pana Lucjana de Rubempré, odparła:
– Na czwartym.
Księgarz zadarł nosa i ujrzał nad czwartym piętrem tylko niebo.
„Ten młody człowiek – pomyślał – hm! ładny chłopiec, nawet bardzo piękny; gdyby zarabiał zbyt wiele, zacząłby się lampartować112, nie pracowałby. We wspólnym interesie ofiaruję mu sześćset; ale gotówką, bez akceptów113”.
Wdrapał się na schody, zapukał trzy razy do Lucjana, który podbiegł otworzyć. Pokój przedstawiał obraz rozpaczliwej nagości. Na stole stał garnuszek mleka i dwugroszowa bułka. Ta nędza geniusza uderzyła starego Doguereau.
„Niech zachowa – pomyślał – te proste obyczaje, wstrzemięźliwość, skromność potrzeb”. – Miło mi pana widzieć – rzekł do Lucjana. – Oto, drogi panie, jak żył Jan Jakub, z którym pan posiadasz niejedno podobieństwo. W takich właśnie mieszkaniach błyszczy ogień geniuszu i tworzą się tęgie dzieła. Oto jak powinni by żyć ludzie pióra – miast oddawać się hulance po kawiarniach, restauracjach, tracić swój czas, talent i nasze pieniądze.
Usiadł.
– Młodzieńcze, romans jest niezgorszy. Byłem profesorem retoryki, znam historię Francji, są tam wyborne rzeczy. Słowem, masz przyszłość.
– Och, panie!
– Tak, powiadam panu, będziemy mogli robić interesy. Kupuję pański romans…
Serce Lucjana rozpłynęło się, drżał z rozkoszy, miał wejść w świat literacki, miał być wreszcie drukowany!
– Kupuję go za czterysta franków – rzekł słodko Doguereau z miną mającą oznajmiać wysiłek wspaniałomyślności.
– Tom? – rzekł Lucjan.
– Nie, powieść – rzekł Doguereau, niezaskoczony zdziwieniem Lucjana. – Ale – dodał – płacę gotówką. Zobowiążesz się dostarczać mi dwa takie rocznie przez sześć lat. Jeżeli pierwszy wyczerpie się w pół roku, zapłacę następne po sześćset. Tak więc, przy dwóch powieściach na rok, będziesz miał sto franków miesięcznie, zapewnione życie, będziesz szczęśliwy. Mam autorów, którym płacę tylko po trzysta. Daję dwieście franków za tłumaczenie z angielskiego. Dawniej była to cena wręcz niesłychana.
– Nie porozumiemy się, proszę pana o rękopis – rzekł Lucjan, zmrożony.
– Służę – rzekł stary księgarz. – Nie rozumie się pan na interesach. Wydając pierwszy romans młodego autora, księgarz musi ryzykować tysiąc sześćset franków za druk i papier. Łatwiej napisać romans niż znaleźć podobną kwotę. Mam u siebie sto rękopisów, a nie mam stu sześćdziesięciu tysięcy w kasie. Niestety! Nie uciułałem tyle przez dwadzieścia lat, jak jestem księgarzem. Nie robi się majątku na wydawaniu powieści! Vidal i Porchon biorą je na warunkach, które stają się z każdym dniem uciążliwsze. Pan ryzykujesz tylko czas, a ja muszę wyłożyć dwa tysiące franków. Jeśli nas czeka zawód, gdyż habent sua fata libelii114, tracę dwa tysiące; co do pana, wystarczy ci wypalić odę przeciw głupocie publiczności. Rozważywszy sobie to, co mam zaszczyt powiedzieć, wrócisz pan do mnie. Wrócisz – powtórzył księgarz z mocą, w odpowiedzi na dumny gest Lucjana. – Nie tylko nie znajdziesz księgarza, który by zaryzykował dwa tysiące dla nieznajomego młodzieńca, ale i ani subiekta, który by zadał sobie trud odczytania pańskich gryzmołów. Ja, który je odczytałem, mogę panu podkreślić sporo błędów językowych… Piszesz na przykład „oczekiwać na kogoś”, gdy mówi się „oczekiwać kogoś”, a „czekać na kogoś”.
Lucjan stał w milczeniu jak winowajca.
– Kiedy się zobaczymy znowu, stracisz pan sto franków – dodał – wówczas dam już tylko trzysta.
109
110
111
112
113
114