Powieść o udałym Walgierzu. Stefan Żeromski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Powieść o udałym Walgierzu - Stefan Żeromski страница 3

Powieść o udałym Walgierzu - Stefan Żeromski

Скачать книгу

niezwalczony. A przygarnąłem cię pod mój proporzec, żebyś nie leżał u cudzego progu i żebyś chodaka krzywoślepej dziczy węgierskiej nie całował. Uczyniłem cię rycerzem polskim, pozwałem cię i powiodłem na zwycięstwa przeciwko Niemcom, którzy są wrogowie na wieki wieków mego i twego plemienia. Ziemiom twym kazałem wrosnąć na wieki w moje ziemie. Siłom twym kazałem wrosnąć w moje siły, w moje ręce żelazne, w głos mego rogu, w połysk mojego pancerza. Moje siły są z waszych pancerzów i szczytów, pióra mego szyszaka wzdyma wicher waszego krzyku przed bitwą. Moje siły nie są moje nie są wasze, jeno są nasze. A siły nasze zrosły się w naszą rzecz wiekuistą, rzecz pospolitą…

      Woła zuchwale Walgierz Udały:

      – Królu polski! wychodzę z twojego koła, gdyż nie chcę służyć pod twoją stanicą. Jestem ci równy i władzy twojej już nie chcę dźwigać. Dotąd dźwigałem, a teraz nie chcę. Wracam na zamek, gdzie ojce moje od początku czasów władały. Ze mną Wydrzyoko, Nosal i Mściw. Każ mię porąbać mieczami, walić w me piersi młoty, bić w moje oczy z kusz. Nie chcę już Niemców wojować pospołu z tobą, któryś jest twardy samowładzca, któryś jest straszny najeźdźca, a bosego się Niemców wróża boisz. Nie chcę z tobą wojować, bo mi się wojować z tobą nie podoba!

      Jak grom spada z wysokości słowo królewskie:

      – Znam ja cię, władzco drewnianego zamczyska, hardy ojcowicu nędznej dziedziny! Widzę na wylot twe myśli. Chodziłeś pod moją sprawą i w cieniu mego proporca na Sasy i na lutyckie sioła. Łakome twoje ręce czerpały moje mienie, a oczy zdradzieckie wypatrywały moc moją. A teraz chcesz moc moją w swojem zawrzeć zamczysku, za tynem ją przyczaić i przeciwko mojej pięści wykręcić. Wziąłem cię za gardziel tą pięścią, gdyś był w broni skórzanej, którą ci z turzej skóry ciura uszył, a kowal żelaznemi nabił gwoździami. Teraz odziany jesteś kolczugą z niemieckiej stali, którą z ramienia swego zwlokłem i tobiem z łaski dał. Ale przetnie miecz mój łuski…

      – Na głowie mojej szłom pradziadów!

      – A ty, Mściw! Ty, Wydrzyoko! Ty, Nosal! Dałem wam miasto wilczych szłyków zbroje rycerskie. Otworzę ja te zbroje nanowo! Znam ja nienasycone wasze gardziele! Znam piersi, pełne szału kłótni, a ślepia chciwe jak u sępów!

      Ponuro goreją oczy towarzyszów Walgierza. Ręce ich na głowniach mieczów, na toporzyskach złożone – czekają. Zawarte milczą usta.

      Uciekł w noc ciemną Walgierz Udały z obozowiska polskiego króla. Z nim Wydrzyoko towarzysz, z nim Nosal, a także Mściw. Puściła ich straż wolno (rzekomo zmorzona snem), a otworzyła im między hufcami drogę wolną drużyna bojowa (rzekomo otumaniona czarami).

      Po mostach zrazu mknęli zbiegowie drewnianych, polską sztuką rzuconych na błota i sitowia, na trzciny, łąki i bagno. Gdy wyszli z obszaru wodzisk kaszubskiego pojezierza, w pierwszych na suszy siedliskach wyprowadzili z za zawor rosłe wierzchowe konie. Odtąd już dniami-nocami pędzili w cwał. Ku ostrowcowi łysych gór, z mazowieckich równin wyrastającemu, była ich droga. Przeszyli leśne sosnowe puszcze, suche bory i światy piachów, minęli widnie jeziorne, przebrnęli w bród słoneczne rzeki, przesadzili strumienie. Aż ujrzał Mściw i pokazał daleko sine pasma na niebie. Wparli żeleźca w boki biegunów. Dopadli wskok jodłowych kniej. O ciemnej nocy weszli w nie szlakiem-bezdrożem. Kamień rudy, od wody stoczony z wysoka, zgrzytał pod końskiem kopytem w suchem łożysku ruczaja, kiedy się darli pod górę. Drzewa wielkoliściaste, buki i klony, dęby i jarząby stanęły kołem. Kosmate, czarne ręce jodłowe przywitały strudzone ciała i zgonione dusze zbiegów.

      – Teraz, – rzecze jeden, – już my na wiślańskiej, na ziemi. Niechże to naju szuka polski król.

      – Ha-ha!

      – Niechże ta szuka pilnie.

      Zstąpili nad ranem w nizinę, ku łąkom zawilgłym od niecieczy, a utajonym w jodłowem pustkowiu. Rumiany kwiat górski przed oczyma ich po nadrzeczu strumienia. Zapach niewysłowiony płynie powietrzem. Ptaszęcy śpiew…

      Ujrzą z leśnego pobrzeża dolinę, rozległą między puszczami. Góry nad nią z północnej strony wielobarwnym lasem odziane, góry z południa. Zachodnie wiatry odgania od doliny niskiej zasłona, jakoby sworzeń górski, a ode wschodu czernieje wyniosła macierz łańcuchów, wszystka w tumanie, we mgle.

      Stanęli mężowie w strzemionach, nakryli dłońmi oczy od blasku rannego słońca, co się w wodach dalekich nurzało. Patrzą w dół. Góry przed nimi strome, góry okrągłe i pochyłe. Cudne błamy lasów, bezgraniczny ciąg puszcz, jakoby dym z ziemi wybuchły, płynie z jednego szczytu na drugi. Tam i sam osłoniona jest ziemia jeno pawłoką brzozowych bugajów, co zstępują ku dolinie uroczej, tworząc widok piękności nieporównanej. A jeśli ma być widok jej przyrównany, to jedynie do widoku piękności piersi dziewiczych, gdy się przed stęsknionemi oczyma nagle odsłonią. Aż zakołyszą się od szlochania żelazne bary Mściwowe. Upadł w szeroką dolinę olbrzymi jego krzyk:

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsKCwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wgARCAeoBXgDAREAAhEBAxEB/8QAHAABAQEAAwEBAQAAAAAAAAAAAQIAAwYHBQgE/8QAGgEBAQADAQEAAAAAAAAAAAAAAAECAwQFBv/aAAwDAQACEAMQAAAB+N9T6UpazCs3FURllOS0NCpYkIqytgMSNENYxKUtLKYZdZiliTVKcrKTIrKWogZSTDWUTDK2C40TZcuWWOplCiUpeJORYuNzISrZSpZS7Ykq0CRtyKkVbLFWUtYTQ2iUpAmVKqEwhLrNDbMlVJUoTZUZcmXWUuJkakRUTQWcrLjY0oUvGnIoQlS6zLkwyzZS4yTDaIyllLCUsomlwJSzYgciyEUTYrjQJJVTDSUsyFJSyiYVlEpeNE0tVCIRgs5GQZMKyiUsoGKWUxilxKWsorxsbVMAqJhWUSlTjSlE0oknJbMjUxhVrRdcSVKJVspS4JNbkDFrKYwqAiYVSYLEVlFUE0usALWYUBUMiuMXUIQ1jGAVETLRCUBiUpdBVrKUspillMBdsTFVUSE5GUSI1pZSqBFWpkIbaJBLmUpKJhUTUFrCUpJVuJS1iRqplrITGKXjSzCs3HQssiomlhLpUSE5WUphXCSioCIrMNZMKiWsIHIsRrFckmEpeOS7RFRMsyXbhWJiqWUoZFQTI2xJSyiuTGNLrFcmXQ1iYahKMIS41kozJGkkEpQolJKMKwnKsQ2CpkFSEtRKWEpUlNRFqJiC1hKMYkpcmCWqlLWUClEy5CWqAgSqI1JlmTVopSylEIq0EESlkEpRAwrkALUSRAu0kxKK0uMAkpjCqCQlMoY0trCVTKGSZWxXGRlLAQWWNssJCWokk3HkmeTGBUyK4xKMrYLhBAwQ0qJayEVUSNByWkBkBUSlAMmlqhILXJhWUwHIyhjSyKTFWoGMgspUqFgWuIS1hEk5WUpLG2WISlEwFLKWuJTLrGXjkEtcNAklSzZRImNDUxqtcYEBURXCSiKiEakV0TZSzcamSCNrEkJUNoZKWUDFLKMtVCJUy1nGlGVMCUsIy4q0SiE0olWylLMl2iUsmMiqvGx0BduBKXASxtlMaxXGjVDGplqyIDLNmMIriUpZkbREVmSrYTmZcaUgWyhMRClWsapExjEpSkNgKwiIIrgKlmxBLZjEMEUoVREkpiqIkuqWJGguOMoDGoi1LAuUskqUsSS1wIFyxYJyMpMiZRKXAY0FaMFlKFEpjLkV42PJMpRXUwWaUsxazDQMFlLKJJSylKJSkFmGVoSlgYBXGsDRrMKhkykVUxRiUaVxgQlqpRMYBMAgIqCoxy0JKC5JjWK0sxVYSUypCYxUpZoVquNLUjWRHLbCKpiUpRNGpXQUkyFaGlSGtGIRMUusBlLAqADVaiYy5ARUhrRNiYpZTAUoYTAmGUNZilARUQMKqArRxJa4iS11mURXRgsVmSrSKt42NmFRAy6NQlrCXKVo1SlrKJMVRKWImXIFLCUspSyiKhKUapilEpREVDJCcrPjYq5GUsy0QmKXEoisokx

Скачать книгу