Prosto z pensyi. Michał Bałucki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Prosto z pensyi - Michał Bałucki страница 3
– Janinko, co robisz? spadniesz! – zawołała przestraszona babcia.
– O nie, babuniu! Jaka ciepła woda! Zaraz jutro pójdę się kąpać.
Gdy konie wydostały się z wody i biegły cicho po piasczystej drodze, Janinie coś przyszło nagle do głowy i zawołała na Michała, żeby stanął.
– Cóż to będzie nowego? – spytała babka.
– Niech się tu babcia trochę zatrzyma, żeby turkotu nie usłyszeli we dworze, a ja pobiegnę naprzód, zrobię dziadunowi niespodziankę. To się dopiero zadziwi, jak mnie tak nagle zobaczy.
– Niech chociaż Adaś idzie z tobą; tak ciemno!
– Nie chcę, nie chcę ja sama trafię.
– Ale psy – zauważył Adam.
– Psy mnie znają lepiej niż pana, obejdę się bez obrony – rzekła i frunąwszy, jak spłoszony ptak, zniknęła w ciemności, zanim Adam zdecydował się zejść z kozła.
– Mogą jej psy nie poznać, pobiegnę.
– Daj pokój, nic jej się nie stanie, a gotowaby ci jaką niegrzeczność znowu powiedzieć.
– Ależ to ziółeczko z tej kuzynki mojej!
– Najpoczciwsze serce.
– Tylko zepsute przez babcię i dziadunia.
– Cóż chcesz, to nasza cała pociecha; nie mamy już nikogo prócz niej.
W czasie, kiedy tak rozmawiali, osóbka, o której toczyła się rozmowa, biegła szybko pod górę ku dworowi; od śpiesznego biegu i wzruszenia serduszko biło jak młotem i twarz była w płomieniach. Kiedy dobiegła do bramy, ogromne psy z głośnem szczekaniem rzuciły się ku niej, ale poznawszy swoją dobrą znajomą, poczęły się łasić, kręcić z uciechy ogonami i lizać jej ręce. W podskokach uwijały się koło niej, dobijające się o jej powitanie. Jeden drugiemu zazdrościł i, odpychając się wzajemnie, cisnęły się do niej. Pogłaskała obu i pobiegła pod okno.
Dziadek siedział przy stole, nakrytem już do wieczerzy i czytał gazetę. Obleciała dom naokoło, weszła przez garderobę, dała znak paluszkiem zrywającej się pokojówce żeby milczała i wsunąwszy się na palcach do jadalnego pokoju, stanęła za dziadkiem i nagle zakryła mu oczy rękami.
Starowina w pierwszej chwili przeląkł się.
– Kto to? – zawołał i chwycił za ręce, co mu zasłaniały oczy. – Panno Ksawero, cóż to ma znaczyć?
– Janina wybuchnęła głośnym uśmiechem, że ją wziął za pannę Ksawerę.
– Dziadzio mnie nie poznał?
– A ty zkąd się tu wzięłaś figlarko? – pytał tuląc ją do siebie i całując w głowę.
– Spadłam z księżyca…
– Gdzie babcia?
– A czy ja wiem – spytała, ruszając z udaną obojętnością ramionami.
– No, no, nie żartuj-no; cóż się stało?
Chciała grać dalej komedyą, ale w tej chwili Michał palnął z bata i powóz zatoczył się przed ganek. Niebawem weszła do pokoju babunia z Adamem.
– A to mnie tu ten berbeć nastraszył – odezwał się dziadek. – Ja sobie siedzę najspokojniej, a tu łap mnie…
– I wie babunia za kogo mnie dziaduś wziął? Za pannę Ksawerę.
– No, bo takie delikatne ręce. Myślę sobie: ktoby to mógł mieć inny, jak Ksawera.
– A zkąd-że to pan małżonek tak zna ręce panny Ksawery? – spytała babcia.
– Ależ Anusiu…
– No, no, będziesz mi się musiał wytłumaczyć z tego – mówiła, uśmiechając się – a tymczasem dawajcie kolacyą, bo Janinka musi być porządnie głodna i Adaś także.
O Adasiu nie wiem napewno; ale co panienka, to wcale nie myślała o jedzeniu. Nasyciła ją radość, że już jest w domu. Rozglądała się z uciechą po pokojach, zajrzała w każdy kącik, pociągnęła za sznurek od zegara, żeby usłyszeć kukułkę kukającą godziny, pomacała figurki porcelanowe na komodzie, obejrzała klucze wiszące przy drzwiach, wsunęła się do sypialnego pokoju dziadków, gdzie się paliła lampka przed obrazem; była i w garderobie, żeby się przywitać z panną Ksawerą i Rózią, dziewczyną do obsługi. Zachwycała się wszystkiem i co chwilę powtarzała: jak tu ładnie, jak tu miło! choć pokoiki były wcale niewykwintne, nizkie, z białemi ścianami i niewielkiemi oknami. Mieszkanie to rajem jej się wydawało; tylko dziwiło ją, że wszystko wydawało jej się daleko mniejsze niż dawniej. Ten stół naprzykład, na który właśnie stawiano półmisek z dymiącemi się ziemniakami, byłaby przysięgła, że dawniej o wiele był większy i wyższy.
– No, siadaj – rzekła babka, nalewając z wazki kwaśne mleko na talerze. – Adasiu, ty obok Janinki.
– Nie, ja przy dziadku, ja przy dziadku – zawołała broniąc się od sąsiedztwa kuzynka i usiadła miedzy babcią a dziadkiem.
To otoczenie wpłynęło tak na nią, że więcej mówiła, niż jadła. Chciała się nagadać z dziadkami za ten cały rok, przez który ich nie widziała. I byłaby jeszcze więcej mówiła, gdyby nie obecność kuzyna, która krępowała jej swobodę. Ile razy spojrzała w stronę, gdzie on siedział, urywała opowiadanie. Gniewało ją, że tak wlepiał w nią oczy i słuchał, co ona mówiła. Na co on ma słuchać, kiedy ona to nie dla niego, tylko dla dziadków opowiada?
– No, a jakże tam ze świadectwami? – spytał dziadek, po zaspokojeniu pierwszego apetytu.
– Podobno nagroda – wyrwał się Adam, za co dostał spojrzenie panny, który mu najwyraźniej mówiło: siedź sobie pan cicho, kiedy się pana nie pytają.
To mu powiedziała oczami, a dziadkowi odrzekła:
– Zaraz dziadzi pokażę mam w tor…
Tu urwała, spojrzawszy po sobie i na stołek, gdzie leżała jej zarzutka i kapelusz.
– O mój Boże!
– Co się stało? – spytała babcia.
– Moja torbeczka… musiałam ją zgubić.
– To chyba, jak wysiadałaś z powozu, pasek się może rozwiązał.
– Pójdę poszukać – rzekł Adam, zrywając się.
– Możeby Jaśka posłać z latarnią – odezwał się dziadek.
– Znajdę i po ciemku. Nauka to światło, a że to świadectwo z odbytych nauk, więc powinienem po ciemku trafić do niego.