Miazga. Jerzy Andrzejewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miazga - Jerzy Andrzejewski страница 14

Miazga - Jerzy Andrzejewski

Скачать книгу

tak, to muszę stwierdzić, panie prezesie, że ma pan teraz tę wyższość nade mną sprzed trzydziestu kilku lat, że gdy pan kładzie obecnie ludziom rękę na ramieniu, są to gesty w duchu jak najbardziej demokratycznym.

      I chyba po tej kwestii znajdzie sposobność, aby rozejrzawszy się po sali powiedzieć:

      – Przepraszam, panie prezesie, ale właśnie widzę, że pani Frens-Czaplicka przywołuje mnie niecierpliwie.

      – Ta słynna śpiewaczka?

      – Właśnie. Zresztą dość bliska moja kuzynka.

      – Ba! My teraz z panem też jesteśmy poniekąd rodziną. Nie wiedział pan, panie Nagórski, kogo pan poklepywał.

      – Niestety, z klepaniem zwykle tak bywa, panie prezesie.

      Halina Ferens-Czaplicka i Adam Nagórski.

      – Jestem.

      – Nie gniewaj się…

      – Ależ skąd! przeciwnie, jestem ci wdzięczny, marzyłem, żeby zakończyć tamtą rozmowę.

      – Polityka, jak zawsze u was?

      – Gorzej, wspomnienia.

      – Przykre?

      – Głupie.

      – Więc przykre.

      – Prawdziwe. Jak się bawisz?

      – Wiesz, przed przyjazdem tutaj byłam u mamy pożegnać się.

      – Dawno nie byłem u twojej mamy, nie jestem dobrym bratem. Jak się czuje?

      – Fizycznie chyba nieźle. Ale odniosłam wrażenie, że ona w ogóle nie pragnie ludzi widywać, nawet najbliższych.

      – Myślisz?

      – Nie wiem, może się mylę, tyle lat się nie widziałyśmy. Przywiozłam jej adapter i kilka moich najlepszych nagrań, leżały tam, gdzie je położyłam, adapter też nienaruszony. A kiedyś, pamiętam, bardzo lubiła muzykę. I mój śpiew też lubiła. Jedyny człowiek, o którym mówi z ożywieniem, to profesor Wnuk.

      – To zrozumiałe, Halinko. Ostatecznie Wnuk, żeby zebrać i wydać twórczość Krzysztofa poświęcił wszystkie swoje najlepsze umiejętności, nawet coś więcej, bo serce, a serce uczonego, wiesz, co to jest serce profesora?

      – Ja to rozumiem, kochany, ale trochę było mi przykro. Dla mamy czas się zatrzymał ze śmiercią Krzysia. Dla niej Krzyś jest wciąż młodziutkim chłopcem.

      – Dziwisz się? Pamiętasz, kiedy spotkaliśmy się w Rzymie w czterdziestym ósmym roku, opowiadałem ci dużo o Krzysztofie i jak bardzo go w czasie okupacji pokochałem.

      – Pamiętam.

      – Myślę, że on dla mnie też miał wiele najlepszych uczuć. Chyba też mnie po swojemu kochał. I popatrz, nigdy nie byłem na Powązkach na jego grobie. I żadnego wspomnienia nie napisałem i nie napiszę.

      – Czemu to mówisz?

      – Powiedziałaś, że dla twojej mamy pozostał chłopcem.

      – Ja też nie mogę sobie wyobrazić, że gdyby Krzyś żył, miałby teraz prawie pięćdziesiąt lat.

      – A widzisz! O której nasz samolot?

      – Wcześnie. Ósma z minutami.

      – Szkoda, że cię tu mieliśmy tak mało.

      – Muszę, we wtorek śpiewam w Hamburgu.

      – A potem?

      – Oslo i Helsinki.

      – I dalej?

      – Na razie nie ma dalej. Nie wiem, może się zabiorę do pisania pamiętników.

      – Już ci to mówiłem parę razy, Halinko, ale wczoraj wieczorem naprawdę śpiewałaś cudownie. Chyba jeszcze lepiej, a może po prostu bardziej wzruszająco, niż kiedy cię słyszałem w Rzymie. Nigdy nie zapomnę twoich Pieśni wędrowca, zwłaszcza tej czwartej o niebieskich oczach.

      – — – — – po wtorkowym recitalu 15 kwietnia, w piątek drugi występ Haliny Ferens-Czaplickiej. W pierwszej części koncertu symfonia g-moll, 183 Mozarta, Halina śpiewa Lament Ariadny Monteverdiego oraz arię z drugiego aktu Orfeusza Glucka29, w drugiej części: Pieśni wędrowca Mahlera oraz druga suita z Daphnis i Chloe Ravela. Tłumy, owacje, kamery telewizyjne, błyski fleszów, kwiaty i ów szczególny nastrój (na tym koncercie należy być: jak wygląda słynna na całym świecie rodaczka, tu znana tylko z nagrań?; jaką będzie miała toaletę?; bardzo już stara?; pewnie się kończy i dlatego zdecydowała się zaśpiewać w kraju; och, znałem ją jeszcze, kiedy zaczynała śpiewać, Didur wrażał ją za najlepszą ze swoich uczennic, widziałem ją w '39. roku w Carmen, już wtedy była fantastyczna; doskonale znałem jej ojca, Olgierda, to był wielki internista, ale nigdy nie przypuszczałem, że z tej małej, chuderlawej Halinki wyrośnie taka duża Ferens; widziałaś tego jej akompaniatora, śliczny chłopak, mógłby być jej synem, nie?), jaki zazwyczaj panuje w Filharmonii na gościnnych występach największych sław światowych. Na bis Halina Ferens śpiewa Bacha Komm süsser Tod i Händla Begrüssung.

      Nagórski siedział z matką w dziewiątym rzędzie. W odpowiednim momencie usiłował wytłumaczyć jej, że podobny wieczór może się okazać nazbyt męczący, zwłaszcza wobec jutrzejszych obowiązków towarzyskich, ale starsza pani (rocznik 1884) postawiła jak zwykle na swoim i sprawiła, że sławny syn przyjechał po nią na Krakowskie Przedmieście, wsparł męskim ramieniem, gdy trzeba się było wspiąć przy wejściu po marmurowych schodach, troskliwie w szatni wyłuskał z futra i nawet z pewnym rozrzewnieniem się uśmiechnął, gdy wyprostowana, z dostojnie siwą głową, drobna i wzruszająco krucha w wieczorowej sukni z czarnego aksamitu i z zalotnie staroświecką aksamitką na szyi kroczyła przez rozległy hall prawie dziewczęcymi kroczkami u jego boku, krokami chyba nie nazbyt odmiennymi od tych, którymi niegdyś, bardzo, bardzo niegdyś obdarowywała była Ofelię, Rozalindę i Norę, i w pewnym momencie w jej oczach, już na co dzień wyblakłych i zmatowiałych, zapalił się naraz ów ciepły, wibrujący blask, który w pradawnych czasach przysparzał jej, słynnej Kellerce, ulubienicy Warszawy, tyle hołdów i uwielbień. I ten sam blask rozjaśnił jej pomarszczoną, drobną jak piąstka twarz, gdy Konrad Keller, oczywiście w towarzystwie Moniki, prezentując podobny, tyle że autentyczny gatunek oczu, pochylił się, aby wbrew swym zwykłym obyczajom ucałować rękę ciotki, jeszcze mimo pewnych zniekształceń artretycznych przechowującą kształt dawnej urody.

      Nagórskiemu źle się słuchało, w ostatnich czasach odwykł od koncertów publicznych. Za to ze względu na wyjątkowość wielu elementów, które złożyły się na ten wieczór, nie mógł się nie poddać wspomnieniom, luźno i leniwie kojarzonym. Lecz tylko raz, kiedy w drugiej części koncertu Halina zaczęła śpiewać czwartą z Pieśni wędrowca, ową skargę miłosną: „Błękitne oczy mojej najdroższej, które wysłały mnie w daleki świat” (Die zwei blauen Augen von meinen Schatz, Die haben mich in die weite Welt geschickt),

Скачать книгу


<p>29</p>

Gluck, Christoph Willibald Ritter von (1714–1787) – niem. kompozytor okresu klasycyzmu; opera Orfeusz i Eurydyka (Orfeo ed Euridice) powstała w 1762 r. [przypis edytorski]