Latawica. Michał Bałucki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Latawica - Michał Bałucki страница 2

Latawica - Michał Bałucki

Скачать книгу

zdarzy – odpowiedziała krótko, jakby sobie nie życzyła mówić o tem dłużej.

      Ta lakoniczność, za którą widziałem jakąś tajemnicę, zaostrzyła moją ciekawość. Chciałem jej znowu rzucić pytanie, gdy wtem dała znak woźnicy, aby stanął.

      – To dom Wali. A to jego baba – rzekła, wskazując na młodą jeszcze dosyć góralkę, która przed chatą na murawie szyła.

      – No, prowadzę wam tu gościa – rzekła moja przewodniczka, wchodząc w zagrodę. Za to mi nie pożałujecie z parę dytków – prawda?

      Gaździna8 spojrzała wzgardliwie przez ramię na mówiącą i nie przerywając sobie roboty, odrzekła:

      – Ja ta nie pytam9 twoich gości: u mnie obie izby zamówione.

      Dziewczyna się odwróciła ku mnie i zbliżając się do wozu, spytała:

      – No, handyż10 was wieść teraz?

      Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Niebo już pociemniało; pod drzewami i chałupami już gęsty mrok się rozsiadał, nie chciało mi się włóczyć i tłuc po nocy po wsi, nie mając pewności, czy znajdę jaką wolną izbę.

      Moja przewodniczka zaproponowała mi, abym u nich przenocował, to jutro łatwiej sobie poszukam jakiej uczciwej izby. Namyślałem się. Po tem co słyszałem przed karczmą na pochwałę Chranczówek, niebardzo ponętnemi mi się wydawały, szczególniej przy nadchodzącej nocy. Góralka musiała to zmiarkować, bo rzekła:

      – I czegóż się boicie? Ludziska wam nabajali, a wy wierzycie, jak w ewangelję. A ja wam gadam, że wam tam będzie lepiej, jak wszędzie. Zobaczycie. Będziemy was mieli w wielkiej obserwacji, a taniej wam wypadnie, jak we wsi.

      Widząc, że się waham, dodała z pewnem oburzeniem:

      – E! wstydźcie się, boicie się jak stara baba. Ano na Chranczówkach mieszka jakaś imość z dziećmi, a nie boi się, choć nie ma takiego piszczeletu.

      Tu wskazała drwiąco na mój rewolwer, co mi wyglądał z za pasa. Uderzyła w słabą strunę – i choć nie grzeszyłem zbytkiem odwagi, nie chciałem znowu tak publicznie przyznać się do tego i w oczach dziewczyny uchodzić za tchórza najlichszego gatunku. Więc poprawiłem się na siedzeniu i rzekłem niby całkiem spokojnie:

      – Ha, to jedźmy na te Chranczówki. Siadaj!

      – Jedźcie, jedźcie. Ja polecę przodem, pokażę drogę koniowi.

      Ruszyliśmy tedy. Droga była nierówna, koła co chwila uderzały o kamienie, wózek trząsł niemiłosiernie i podskakiwał, że trzeba było trzymać się drabinek obiema rękami, żeby nie wylecieć. Woźnica biegł koło konia, świstał biczem i pogwizdywał, a góralka wyprzedziła wózek, pędząc naprzód; czasami ginęła z oczów wśród zmroku, to znowu zatrzymywała się i podpierała wózek w przykrzejszych miejscach.

      Pomimo, że starałem się uchodzić za odważnego, choćby dlatego, żeby nie kompromitować mego rewolweru, jednak muszę się przyznać, że niebardzo dużo tej odwagi zostało we mnie, skoro minęliśmy wieś i znalazłem się w szczerem polu. Nigdzie koło drogi nie było mieszkań ludzkich, okolica była pusta i niemiła; wśród ciemnych pól bieliły się kamienne łożyska potoków, po których woda spadała z dzikim szumem. Przed nami czernił się las, który wnet nastrojona opowiadaniem górali wyobraźnia różnemi niebezpieczeństwami napełniła. Nawet wózek księżyca, co po granatowem niebie przesuwał się jak łódka koło skał Giewontu, wydawał mi się, jakby się skradał zdradliwie za mną i był w zmowie ze złymi ludźmi z Chranczówki. I ja, co bywało nieraz, przesyłałem mu z zaufaniem moje miłosne cierpienia, w tej chwili taiłem się przed nim z brakiem odwagi, w obawie, by mnie nie wydał przed tymi, którzy z tegoby skorzystać chcieli.

      Ale jakoś szczęśliwie minęliśmy ów niebezpieczny las; minęliśmy jakąś małą karczemkę, w której już ciemno było i wyjechaliśmy na otwartsze miejsce. Na tle nieba dojrzałem ciemną postać góralki, stojącą na kupie kamieni.

      – O! patrzcie, tam mieszkamy. Prosto byłoby najbliżej, ale woda za duża, toby się wózek może przefyrtnął. Trzeba będzie jechać na młyn.

      – Jakto, gdzie mieszkacie? Ja tu żadnych mieszkań nie widzę – odezwałem się, usiłując napróżno coś dostrzec w ciemnej przestrzeni przed sobą.

      – Tam – rzekła – o! tam na dole. Nie widzicie światła?

      Spojrzałem na dół i dopiero teraz zobaczyłem tuż prawie pod nogami ale głęboko w dole parę światełek.

      – To chyba w kopalni jakiej mieszkacie?

      Wybuchnęła głośnym śmiechem:

      – Tak wam się widzi po nocy. Zobaczycie jutro. Tu ładniejszy kraj, jak tam koło kościoła. I strach was ominie, jak się za dnia rozpatrzycie u nas.

      I znowu się zaśmiała. Mnie jednak wcale na śmiech się nie zbierało i zły byłem na siebie, że mimo perswazyj górali dałem się wywieźć w te wertepy odludne. Ale wracać było niepodobieństwem i w milczeniu poddałem się konieczności.

      Głośny szum wody objaśnił mnie, że się zbliżamy do mostu. Niezadługo, wózek zjechał gdzieś w dół, koła zadudniły po moście.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      Wyonaczymy (gw.) – wyczyścimy. [przypis autorski]

      2

      obdalnio (gw.) – daleko. [przypis autorski]

      3

      godnie – dobrze. [przypis autorski]

      4

      łoni (gw.) – przeszłego roku. [przypis autorski]

      5

Скачать книгу


<p>8</p>

Gaździna (gw.) – gospodyni. [przypis autorski]

<p>9</p>

nie pytam (gw.) – nie żądam. [przypis autorski]

<p>10</p>

handyż (gw.) – gdzież. [przypis autorski]