Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 38

Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz

Скачать книгу

tych zameczków pokruszyły ręce polskie, zawsze jednak trzeba się było mieć na baczności i zwłaszcza po zachodzie słońca nie popuszczać broni z ręki.

      Jechali jednak spokojnie, tak że Zbyszkowi poczynała się już droga przykrzyć, i dopiero na dzień kołowej jazdy od Bogdańca posłyszeli za sobą pewnej nocy parskanie i tupot koni.

      – Jacyś ludzie jadą za nami – rzekł Zbyszko.

      Maćko, który nie spał, spojrzał na gwiazdy i odpowiedział jako człowiek doświadczony:

      – Świt niedaleko. Przecieżby zbóje nie napadali przy schyłku nocy, bo nade dniem czas im do domu.

      Zbyszko wstrzymał jednak wóz, uszykował ludzi w poprzek drogi czołem do nadjeżdżających, sam zaś wysunął się naprzód i czekał.

      Jakoż po pewnym czasie ujrzał w pomroce kilkunastu konnych. Jeden z nich jechał na czele, na kilka kroków przed innymi, ale widocznie nie miał zamiaru się ukrywać, albowiem śpiewał głośno. Zbyszko nie mógł dosłyszeć słów, ale do uszu jego dochodziło wesołe: „hoc! hoc!”, którym nieznajomy kończył każdą zwrotkę pieśni.

      – Nasi! – rzekł sobie.

      Po chwili jednak zawołał:

      – Stój!

      – A ty se siednij – odpowiedział żartobliwy glos.

      – Coście za jedni?

      – Coście za drudzy?

      – A czemu nas najeżdżacie?

      – A czemuż drogę zagradzasz?

      – Odpowiadaj, bo kusze napięte.

      – A u nas… wypięte – strzelaj!

      – Odkazujże730 po ludzku, bo ci będzie bieda.

      Na to odpowiedziała Zbyszkowi wesoła pieśń:

      Jedna bieda z drugą biedą

      Na rozstaju w taniec idą…

      Hoc! hoc! hoc!

      Na cóż im się taniec przyda?

      Dobry taniec, chociaż bieda…

      Hoc! hoc! hoc!

      Zdumiał się usłyszawszy taką odpowiedź Zbyszko; a tymczasem pieśń ustała, ale ten sam głos spytał:

      – A jak się ta ma stary Maćko? Dycha jeszcze?

      Maćko przypodniósł się na wozie i rzekł:

      – Dla Boga, to jacyś swoi!

      Zbyszko zaś ruszył koniem naprzód:

      – Kto o Maćka pyta?

      – A somsiad731, Zych ze Zgorzelic. Już z tydzień jadę za wami i rozpytuję ludzi po drodze.

      – Rety! Stryjku! Zych ze Zgorzelic tu jest! – zawołał Zbyszko.

      I poczęli się witać radośnie, Zych bowiem był istotnie ich sąsiadem, a do tego człowiekiem dobrym i powszechnie lubionym dla wielkiej wesołości.

      – No, jak się macie? pytał, potrząsając dłoń Maćka. – Hoc jeszcze, czyli już nie hoc!

      – Hej, już nie hoc! – odrzekł Maćko. – Ale rad was widzę. Miły Boże, to jakbym już był w Bogdańcu!

      – A co wam jest, bo jak słyszałem, to was Niemce postrzelili?

      – Postrzelili psubraty! Żeleźce732 mi się między żebrami ostało…

      – Bójcie się Boga! No i co? A próbowaliście niedźwiedziego sadła się napić?

      – Widzicie! – rzekł Zbyszko – każdy niedźwiedzie sadło rai733. Byle do Bogdańca. Zara pójdę na noc z toporem po barcie734.

      – Może Jagienka będzie miała, a nie, to poślę pytać.

      – Jaka Jagienka? Waszej przecie było Małgochna? – spytał Maćko.

      – Oo! co ta Małgochna! Na święty Michał będzie trzecia jesień, jak Małgochna na księżej grudzi735. Zadzierżysta736 była baba – Panie, świeć nad jej duszą! – Ale Jagienka po niej poszła, jeno737 że młoda…

      …Za dołami świeci górka,

      Jaka mać taka i córka…

      Hoc! hoc!

      …A Małgochnie gadałem: Nie leź na sosnę, kiedy ci pięćdziesiąt roków738. Nieprawda! Wlazła. A to gałąź się ułomiła739 i buch! To powiadam wam, że aż dziurę w ziemi wybiła, ale też we trzy dni puściła ostatnią parę.

      – Panie, świeć jej! – rzekł Maćko. – Pamiętam, pamiętam… kiedy to się w boki wzięła, a poczęła cudować, to się parobcy w siano chowali. Ale do gospodarki była sprawna! I z sosny jej się zleciało?… Widzicie ludzie!…

      – Zleciała jak szyszka na zimę… Oj, był frasunek740. Wiecie? po pogrzebie tom się tak z żałości upił, że trzy dni nie mogli mnie dobudzić. Myśleli, żem się też wykopyrtnął. A com się potem napłakał, to byście cebrem nie wynieśli! Ale do gospodarstwa i Jagienka sprawna. Wszystko to teraz na jej głowie.

      – Ledwie że ją pamiętam. Nie większa była, kiedym wyjeżdżał, jak toporzysko741. Pod koniem mogła przejść głową o brzuch nie zawadziwszy. Ba! dawno to już i musiała wyrosnąć.

      – Na świętą Agnieszkę skończyła piętnaście lat; alem jej też już blisko rok nie widział.

      – A cóż się z wami działo? Skąd wracacie?

      – Z wojny. Albo to mi niewola majęcy Jagienkę w domu siedzieć?

      Maćko, chociaż chory, na wzmiankę o wojnie nadstawił ciekawie uszu i zapytał:

      – Byliście może z kniaziem Witoldem742 pod Worsklą743?

      – A byłem – odrzekł wesoło Zych ze Zgorzelic. – No, Pan Bóg mu nie poszczęścił: ponieśliśmy klęskę od Edygi744 okrutną. Naprzód konie nam wystrzelali. Tatar ci nie uderzy wręcz jako rycerz chrześcijański, jeno z łuków z daleka szyje. Ty na niego obces745, to ci się umknie i znów szyje. Róbże z nim, co chcesz! Bo widzicie, w naszym wojsku chełpili się rycerze bez pomiarkowania i gadali tak: „Kopij nawet nie będziemy pochylać ni mieczów dobywać, jeno na kopytach to robactwo rozniesiem”. Tak to oni się chwalili, aż tu jak wzięły groty warczeć, to aż się ciemno uczyniło – i po bitwie, co? Ledwie jeden na dziesięciu żyw ostał. Dacie wiarę? Więcej niż połowa wojska, siedemdziesięciu kniaziów litewskich i ruskich zostało na polu, a co bojarzynów746 i różnych tam dworzan, czyli jako oni zowią: otroków747,

Скачать книгу