Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 8

Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz

Скачать книгу

A przy tym ja trzy niemieckie grzebienie ślubowałem. Gdzieże je znajdę między Tatary?

      – Ślubowałeś, boś głupi, ale takie to tam i śluby.

      – A moja rycerska cześć? jakże?

      – A jak było z Ryngałłą?

      – Ryngałła księcia otruła – i pustelnik mnie rozwiązał.

      – To cię w Tyńcu opat202 rozwiąże. Lepszy opat od pustelnika, jen203 to więcej zbójem niźli zakonnikiem patrzył204.

      – A nie chcę.

      Maćko zatrzymał się i zapytał z widocznym gniewem:

      – No, to jakoże będzie?

      – Jedźcie sobie sami do Witolda, bo ja nie pojadę.

      – Ty knechcie205! A kto się królowi pokłoni?… i nie żal ci to moich kości?

      – Na wasze kości drzewo się zwali, jeszcze ich nie połamie. A choćby mi też było was żal – nie chcę do Witolda.

      – Coże będziesz robił? Sokolnikiem206 czyli też rybałtem przy dworze mazowieckim zostaniesz?

      – Albo to sokolnik co złego? Skoro wolicie mruczeć niż mnie słuchać, to mruczcie.

      – Gdzie pojedziesz? Za nic ci Bogdaniec? Pazurami będziesz w nim orał? bez chłopów?

      – Nieprawda! Chwackoście wymądrowali z Tatarami. Zabaczyliście207, co prawili Rusini208, że Tatarów tyle najdziesz, ile ich pobitych na polu leży, a niewolnika nikt nie ułapi, bo Tatara we stepie nie zgoni. Na czymże go będę gonił? Na onych209 ciężkich ogierach, któreśmy na Niemcach wzięli? Widzicie no! A co za łup wezmę? Parszywe kożuchy i nic więcej. O, to dopiero bogaczem do Bogdańca zjadę! to dopiero mnie komesem nazowią!

      Maćko umilkł, albowiem w słowach Zbyszkowych wiele było słuszności, i dopiero po chwili rzekł:

      – Aleby cię kniaź Witold nagrodził.

      – Ba, wiecie: jednemu da on za dużo, drugiemu nic.

      – To gadaj, gdzie pojedziesz.

      – Do Juranda ze Spychowa.

      Maćko przekręcił ze złości pas na skórzanym kaftanie i rzekł:

      – Bodajżeś olsnął210!

      – Posłuchajcie – odpowiedział spokojnie Zbyszko. – Gadałem z Mikołajem z Długolasu i ten prawi, że Jurand pomsty na Niemcach za żonę szuka. Pójdę, pomogę mu. Po pierwsze, samiście rzekli, że niecudnie mi już z Niemcami się potykać, bo i ich, i sposoby na nich znamy. Po drugie, prędzej ja tam nad granicą one pawie czuby dostanę, a po trzecie, to wiecie, że pawi grzebień nie lada knecht211 na łbie nosi, więc jeśli Pan Jezus przysporzy grzebieni, to przysporzy i łupu. W końcu: niewolnik tamtejszy to nie Tatar. Takiego w boru osadzić – nie żal się Boże.

      – Cóżeś ty, chłopie, rozum stracił? przecie nie ma teraz wojny i Bóg wie, kiedy będzie!

      – O moiście wy! Zawarły niedźwiedzie pokój z bartnikami212 i barci nie psowają ni miodu nie jedzą! Ha, ha! A czy to nowina wam, że choć wielkie wojska nie wojują i choć król z mistrzem pod pergaminem pieczęcie położą, na granicy zawsze mąt213 okrutny? Zajmą-li sobie bydło, trzody, to się za jeden krowi łeb po kilka wsiów214 pali i zamki oblegają. A porywanie chłopów i dziewek? a kupców na gościńcach? Wspomnijcie czasy dawniejsze, o których samiście mi rozpowiadali. Źle to było onemu Nałęczowi215, który czterdziestu rycerzy do Krzyżaków jadących chwycił, w podziemiu osadził i póty nie puścił, póki mu pełnego woza grzywien216 mistrz nie przysłał? Jurand ze Spychowa też nic innego nie czyni i nad granicą zawsze gotowa robota.

      Przez chwilę szli w milczeniu, tymczasem rozwidniło się zupełnie i jasne promienie słońca rozświeciły skały, na których pobudowane było opactwo.

      – Bóg wszędzie może poszczęścić – rzekł wreszcie udobruchanym głosem Maćko – proś, żeby ci błogosławił.

      – Pewno, że wszystko Jego łaska!

      – I myśl o Bogdańcu, bo w tym mnie nie przekonasz, że ty dla Bogdańca, nie dla tego kaczego kłapaka217 do Juranda ze Spychowa chcesz jechać.

      – Nie powiadajcie tak, bo się rozgniewam. Rad ją widzę i tego się nie zapieram; inne też to niż dla Ryngałły ślubowanie. Spotkaliście urodziwszą?

      – Co mi ta jej uroda! Wolej218 weź ją, jak dorośnie, jeśli możnego komesa córka.

      A Zbyszkowi rozjaśniła się twarz młodym, dobrym uśmiechem.

      – Może i to być. Ni innej pani, ni innej żony! Jak wam kości sparcieją219, będziecie wy jeszcze wnuki po mnie i po niej piastowali.

      Na to uśmiechnął się z kolei Maćko i odrzekł całkiem już udobruchany:

      – Grady! Grady! a niechże ich będzie jako gradu. Na starość radość, a po śmierci zbawienie. To nam, Jezu, daj!

      Rozdział trzeci

      Księżna Danuta, Maćko i Zbyszko bywali już poprzednio w Tyńcu, ale w orszaku byli dworzanie, którzy widzieli go po raz pierwszy – i ci, podnosząc oczy, patrzyli ze zdumieniem na wspaniałe opactwo, na zębate mury biegnące wzdłuż skał nad urwiskami, na gmachy stojące to na zboczach góry, to wewnątrz blanków220, spiętrzone, wyniosłe i jaśniejące złotem od wschodzącego słońca. Z tych okazałych murów i gmachów, z domów, z budowli przeznaczonych na rozliczne użytki, z ogrodów leżących u stóp góry i ze starannie uprawnych pól, które wzrok z wysoka ogarniał, można było na pierwszy rzut oka poznać bogactwo odwieczne, nieprzebrane, do którego nie przywykli i którym zdumiewać się musieli ludzie z ubogiego Mazowsza. Istniały wprawdzie starożytne a możne opactwa benedyktyńskie221 i w innych częściach kraju, jak na przykład w Lubuszu nad Odrą, w Płocku, w Wielkopolsce w Mogilnie i w innych miejscach, żadne wszelako nie mogło porównać się z tynieckim, którego posiadłości przewyższały niejedno księstwo udzielne, a dochody mogły budzić zazdrość nawet ówczesnych królów.

      Między dworzany222 rósł więc podziw, a niektórzy oczom prawie nie chcieli wierzyć. Tymczasem księżna, chcąc sobie drogę skrócić i zaciekawić panny przyboczne, poczęła prosić jednego z zakonników, by opowiedział starodawną a straszną powieść o Walgierzu Wdałym223, którą opowiadano jej już, chociaż niezbyt dokładnie, w Krakowie.

      Usłyszawszy to, panny zbiły się ciasnym stadkiem koło pani i szły zwolna pod górę, we wczesnych promieniach słońca do idących kwiatów podobne.

      – Niech o Walgierzu prawi brat Hidulf, któremu on się pewnej nocy ukazał – rzekł jeden z zakonników, spoglądając na drugiego, człowieka sędziwych już lat, który w pochylonej nieco postawie szedł obok Mikołaja z Długolasu.

      – Zali224 widzieliście

Скачать книгу