Szewcy. Stanisław Witkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szewcy - Stanisław Witkiewicz страница 5

Szewcy - Stanisław Witkiewicz

Скачать книгу

      Scurvy. Już nie ranią mnie te powiedzenia. To, co wy chcecie zrobić na ohydnie, na śmierdząco, na parszywie, ja dokonam w przepięknym śnie o sobie samym i o was — w cudownych barwach, ubrany we frak od Skwary i uperfumowany Californian Poppy jak ostatni dandys, zbawię ten świat jednym tajemniczym słowem, ale nie w waszym znaczeniu: równa się — cofnięcie kultury. Jeszcze nie wygasła magiczna wartość słów, w które wierzyli dawniej nasi wieszczowie, a dziś wierzą logistycy i husserliści[32]. Ja o tym mówiłem już — patrzcie: moje broszurki — których notabene nikt nie czyta — jeszcze przed kryzysem.

      Księżna (klęcząc). Boże, jak on ględzi!

      Scurvy. Arystokracja się przeżyła: to nie ludzie — to widma! Za długo nosiła na sobie ludzkość te widmowe wszy. Kapitalizm to złośliwy nowotwór, który zaczął gnić, zjadać i gangrenować organizm, który go wydał — oto dzisiejsza społeczna struktura. Trzeba zreformować kapitalizm, nie niszczyć inicjatywy prywatnej.

      Sajetan. Banialuki!

      Scurvy (gorączkowo). Albo cała ziemia przetworzy się dobrowolnie w jedną samorządzącą się elitycznie masę, co jest prawie nieprawdopodobne bez katastrofy ostatecznej — a tej unikać należy za wszelką cenę — albo kulturę trzeba cofnąć. Mam chaos we łbie wprost nieprawdopodobny! Stworzenie obiektywnego aparatu w postaci elity całej ludzkości jest niemożliwe, ponieważ przyrost intelektu odbiera odwagę czynu: największy mędrzec nie domyśli myśli swych do końca ze strachu choćby przed samym sobą i obłędem, a i, tak będzie to za słabe wobec rzeczywistości. Strach przed sobą to nie legenda, to fakt — ludzkość też boi się samej siebie — ludzkość wariuje jako zbiorowość — jednostki wiedzą to, ale są bezsilne — otchłanne wprost myśli... Gdybym mógł spuścić z liberalnego tonu i chwilowo połączyć się z nimi, aby potem ich rozłożyć i zresorbować! (Zamyśla się z palcem w gębie).

      Księżna (wstaje, ociera chusteczką skrwawione usta i mówi). Nudno, panie Robercie. To, co pan mówi, to są frazesy społecznego impotenta bez istotnych przekonań.

      Scurvy (zimno). Tak? To do widzenia. (Wychodzi, nie oglądając się).

      II Czeladnik. Genialne poczucie formy ma jednak ten prokurator mops: wyszedł w samą porę. A jednak on jest za inteligentny, aby być czymś dzisiaj: żeby dziś czegoś dokonać, trzeba być trochę durniem jednak.

      Księżna. Więc my teraz zajmiemy się naszymi zwykłymi zajęciami codziennymi. Pracujcie dalej — jeszcze nie czas. Ja zmienię się kiedyś w wampirzycę, która wypuści z klatek wszystkie monstra świata. Ale on, aby wykonać swój program zbolszewizowanego inteligenta, musi wpierw zabić wszelki żywiołowy ruch społeczny. On wsadzi wszystko do szufladek, ale przy tym wsadzaniu połowie z was poukręca łby dla miary właściwej. On jeden ma wpływ na komendanta „Dziarskich Chłopców”, Gnębona Puczymordę, ale nie chciał go nigdy użyć w imię absolutnego leseferyzmu[33], lesealizmu[34] i lesjebizmu społecznego. (siada na zydlu i rozpoczyna wykład) A więc, kochani szewcy moi: bliscy mi duchem jesteście bardziej nawet od fabrycznych, zmechanizowanych dzięki Taylorowi[35] robotników; bo w was, przedstawicielach ręcznego rzemiosła, utaiła się jeszcze osobowa tęsknota pierwotnego, leśnego i wodnego bydlęcia, którą my, arystokracja, zatraciliśmy wraz z intelektem i najprostszym nawet, chłopskim po prostu rozumem zupełnie. Jakoś dziś nie idzie mi, ale może to przejdzie. (Chrząka długo i bardzo znacząco).

      Sajetan (programowo, nieszczerze). Hej! Hej! Ino tym chrząkaniem długim a znaczącym nie nadrabiajcie, pani, bo to nic nie pomoże! Hej!

      Czeladnicy. Cha, cha! Hm, hm. Ino tak dalej! Dobrze będzie! Hu, hu!

      Księżna (dalej tonem wykładu). Te kwiaty, które tu dziś wam przyniosłam, to są żonkile. Widzicie — o! — mają słupki i pręciki i w ten sposób się zapładniają, że owad, gdy wchodzi...

      I Czeladnik. Taż ja się tego, Panie Święty, jeszcze w normalnej szkółce uczył! Ale takie mnie ciągotki biorą, gdy Księżna pani...

      Sajetan. Hej! Hej! Hej!

      II Czeladnik. Oderwać się od tego nie mogę. Taka płciowa ponura nuda i płciowa beznadziejność wprost straszna, jak w dożywotnim więzieniu. Gdybym teraz czego, uchowaj Boże, doznał, to byłoby chyba tak dobrze, żebym do końca życia z żalu za tym skowytał.

      I Czeladnik. Jak to Księżna pani umie te najokropniejsze fibry wyrafinowanej płciowości nawet w prostym człowieku poruszyć i rozbabrać... A! Mnie to aż mgli do takiej przyjemnej ohydnej męki... Okrucieństwo jest istotą...

      Sajetan. Hej! Cichajcie! Niech idzie dziwna chwila zaśmierdziałego żywota, niech się święci i mija, niech morderczą, tragiczną chucią nas, wszarzy biednych, zabija. Chciałbym żyć krótko jak efemeryda, ale tęgo, a tu wlecze się ta gówniarska kiełbasa bez końca, aż za szary, nudny, jałowcowo-nieśmiertelnikowy horyzont beznadziejnego jałowego dnia, gdzie czeka wszawa zatęchła śmierć. Wciórności do mogilnego kubła — czy jak tam — wszystko jedno.

      Księżna (zakrywa oczy w zachwycie). Spełnia się sen! Znalazłam media dla mego drugiego wcielenia na tej ziemi, (do szewców) Chciałabym uwznioślić waszą nienawiść, zamienić zawiść, zazdrość, wściekłość i nienasycenie życiem na dziką twórczą energię dla hiperkonstrukcji — tak się to nazywa — nowego życia społecznego, którego zarodki tkwią na pewno w waszych duszach, nie mających na pewno również nic wspólnego z waszymi spoconymi, zaśmierdziałymi, spracowanymi ciałami. Chciałabym mękę waszej pracy pić przez rurkę, jak komar krew hipopotama — o ile to możliwe w ogóle — i przemieniać na moje idejki, takie piękne, takie motylki, które kiedyś wołami się staną. Nie instytucje tworzą człowieka, ale człowiek instytucje.

      I Czeladnik. Tylko bez blagi, jasna pani. Instytucje som wyrazem najwyższych dążeń, z nich się wykonstruowujom — a jak tej funkcji nie spełniajom, to wont z nimi — rozumiesz, jasna landrygo?

      II Czeladnik. Cichoj — niech się całkiem wygada.

      Księżna. Tak — pozwólcie mi raz otworzyć na oścież czy na ścieżaj nawet moją zatęchłą, umęczoną duszę! Więc na czym to stanęliśmy? Aha — żeby waszą nienawiść i złość zamienić na twórczy wybuch. Hm, jak to robić, sama nie wiem, ale to podyktuje mi moja intuicja — ta kobieca, która płynie z wnętrzności...

      Sajetan (z męką). Ooooch!... I nawet z pewnych zewnętrzności... ooch!

      Księżna. Ale jak ułagodzić waszą złość? Przecież wiadomo, że ludzie czasem gładzą jeden drugiego, aby doprowadzić go — tego drugiego — do jeszcze większej pasji. Jesteście teraz wściekli na mnie, Sajetanie, a jednocześnie musicie mnie podziwiać jako coś bezwzględnie wyższego od was, ja wiem: to męka! Gdybym was teraz pogładziła po ręku — o tak — (gładzi go) tobyście się jeszcze bardziej wściekli — wyleźlibyście wprost ze skóry...

      Sajetan

Скачать книгу


<p>32</p>

husserliści — zwolennicy filozofii Edmunda Husserla (1859–1938), niem. matematyka i filozofa, jednego z głównych twórców fenomenologii.

<p>33</p>

leseferyzm (z fr. laisser-faire) — nieingerencja, pozostawienie swobody działania; wywodzące się z terminologii liberalizmu ekonomicznego pojęcie to było następnie stosowane również w pedagogice i innych dziedzinach.

<p>34</p>

lesealizmu (z fr. laisser-aller: niestaranność, niedbałość; aller: iść) — termin utworzony na wzór terminu leseferyzm.

<p>35</p>

Taylor, Frederick Winslow (1856–1915) — amer. inżynier, twórca tzw. tayloryzmu, metody organizacji pracy, której celem jest maksymalna intensyfikacja produkcji dzięki efektywnemu wykorzystaniu czasu (podział procesu technologicznego na czynności proste, wyeliminowanie nawyków powodujących przestoje w pracy). Dla unormowania systemu kontroli pracy Taylor wprowadził metodę chronometrażu, czyli pomiaru czasu pracy przy pomocy sekundomierzy i postulował, by wynagrodzenie robotnika zależało od realizacji normy; przy wyśrubowaniu norm jest to system prowadzący do wyzysku robotników.