Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 37
— Już ja jedno miarkuję — rzekł Maćko — że ty wszystkich ludzi z Bogdańca zabierzesz, żeby poczet mieć, jako się rycerzowi patrzy, a ziemia ostanie bez rąk. Póki będę żyw, to nie dam, ale po mojej śmierci, już widzę, że zabierzesz.
— Pan Bóg mi poczet obmyśli, a przecie i Janko z Tulczy krewniak, więc nie poskąpi.
A wtem drzwi się otworzyły, i jakby na dowód, że Pan Bóg Zbyszkowi poczet obmyśli, weszło dwóch ludzi, czarniawych, krępych, przybranych w żółte, podobne do żydowskich kaftany, w czerwone krymki[651] i w niezmiernie szerokie hajdawery[652]. Ci, stanąwszy we drzwiach, poczęli przykładać palce do czoła, do ust, do piersi i zarazem bić pokłony aż do ziemi.
— Cóż to za odmieńcy? — zapytał Maćko. — Coście za jedni?
— Niewolnicy wasi — odpowiedzieli polskim łamanym językiem przybysze.
— A to jak? skąd? kto was tu przysłał?
— Przysłał nas pan Zawisza w darze młodemu rycerzowi, abyśmy niewolnikami jego byli.
— O dla Boga! dwóch chłopów więcej! — zawołał z radością Maćko. — A z jakiego narodu?
— My Turki.
— Turki? — powtórzył Zbyszko. — Będę miał dwóch Turków w poczcie. Widzieliście kiedy Turków?
I skoczywszy ku nim, począł ich okręcać dłońmi i oglądać jak osobliwe zamorskie stworzenia. Maćko zaś rzekł:
— Widzieć, nie widziałem, alem słyszał, że pan z Garbowa[653] ma w służbie Turków, których pobrał, wojując nad Dunajem u cesarza rzymskiego Zygmunta[654]. Jakże to? toście, psubraty, poganie?
— Pan kazał się ochrzcić — rzekł jeden z jeńców.
— A wykupić się nie mieliście za co?
— My z daleka, z azjatyckiego brzegu, z Brussy[655].
Zbyszko, który chciwie zawsze słuchał wszelkich opowiadań wojennych, a zwłaszcza gdy chodziło o czyny przesławnego Zawiszy z Garbowa, począł wypytywać ich, jakim sposobem dostali się do niewoli. Ale w opowiadaniach jeńców nie było nic nadzwyczajnego: Zawisza napadł ich kilkudziesięciu przed trzema laty w wąwozie, częścią wytracił, częścią pochwytał — i wielu potem rozdarował. Zbyszkowi i Maćkowi serca zalewały się radością na widok tak znakomitego daru, zwłaszcza że o ludzi było w owych czasach trudno i posiadanie ich stanowiło prawdziwy majątek.
Tymczasem po chwili nadszedł i sam Zawisza w towarzystwie Powały i Paszka Złodzieja z Biskupic[656]. Ponieważ wszyscy oni pracowali nad ocaleniem Zbyszka i radzi byli, że udało im się tego dokazać, przeto każdy składał mu jakowyś dar na pożegnanie i pamiątkę. Hojny pan z Taczewa dał mu kropierz[657] na konia, szeroki, bogaty, obszyty na piersiach frędzlą złotą. Paszko zaś miecz węgierski, wartości kilku grzywien[658]. Nadeszli potem Lis z Targowiska, Farurej[659] i Krzon z Kozichgłów z Marcinem z Wrocimowic[660], a na ostatku przyszedł Zyndram z Maszkowic[661] — każdy z pełnymi rękoma.
Zbyszko witał ich z wezbranym sercem, podwójnie uszczęśliwiony — i z darów, i z tego, że najsławniejsi w Królestwie rycerze okazują mu przyjaźń. Oni zaś wypytywali go o odjazd i o zdrowie Maćka radząc, jako ludzie doświadczeni, choć młodzi, rozmaite maście i driakwie[662] cudownie rany gojące.
Lecz Maćko polecał im jeno[663] Zbyszka, sam zaś wybierał się na tamten świat. Trudno żyć z żelazną drzazgą pod żebrami. Skarżył się też, że ustawicznie krwią spluwa i jeść nie może. Kwarta wyłuskanych orzechów, dwie piędzie[664] kiełbasy, misa jajecznicy — ot i całe jego dzienne jedzenie. Ojciec Cybek puszczał mu krew[665] kilkakrotnie, myśląc, że w ten sposób odciągnie mu gorączkę spod serca i wróci ochotę do jadła — ale i to nie pomogło.
Był jednak tak uradowany z darów dla bratanka, że w tej chwili czuł się zdrowszym, i gdy kupiec Amylej kazał dla uczczenia tak znakomitych gości przynieść do izby baryłkę z winem — zasiadł razem z nimi do kielicha. Poczęto rozmawiać o ocaleniu Zbyszka i o jego zrękowinach[666] z Danuśką. Rycerze nie wątpili, iż Jurand ze Spychowa nie będzie się chciał sprzeciwić woli księżny, zwłaszcza jeśli Zbyszko pomści pamięć jej matki i ślubowane pawie czuby zdobędzie.
— Jeno[667] co do Lichtensteina — rzekł Zawisza — nie wiemy, czy ci będzie chciał stanąć, gdyż jest zakonnik, a do tego i jeden ze starostów w Zakonie. Ba! powiadali ludzie z jego orszaku, że byle doczekał, to i wielkim mistrzem z czasem zostanie.
— Jeśli walki odmówi, to cześć utraci — ozwał się Lis z Targowiska.
— Nie — odpowiedział Zawisza — gdyż nie jest rycerz świecki, zakonnikom zaś nie wolno do pojedynczej walki[668] stawać.
— A przecież często bywa, że stają.
— Bo się prawa w Zakonie popsowały. Różne oni składają śluby — i słyną z tego, że ku zgorszeniu całego chrześcijańskiego świata raz w raz je łamią. Ale do walki na śmierć może Krzyżak, a zwłaszcza komtur, nie stanąć.
— Ha! to go chyba na wojnie dostaniesz.
— Kiedy powiadają, że wojny nie będzie — rzekł Zbyszko — gdyż Krzyżacy boją się teraz naszego narodu.
Na to Zyndram z Maszkowic rzekł:
— Niedługo tego spokoju. Z wilkiem nie może być zgody, bo on musi cudzym żyć.
— A tymczasem może nam przyjdzie z Tymurem Kulawym[669] za bary się wziąć — ozwał się Powała. — Książę Witold klęskę poniósł od Edygi[670] — to już pewna.
— Pewna. I wojewoda Spytko nie wrócił — przywtórzył Paszko Złodziej z Biskupic.
— A kniaziów litewskich siła[671] została na polu.
— Królowa nieboszczka przepowiadała, że tak będzie — rzekł pan z Taczewa.
— Ha! to może i przyjdzie
651
652
653
654
655
656
657
658
659
660
661
662
663
664
665
666
667
668
669
670
671