Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 4
To rzekłszy, Maćko z Bogdańca wyciągnął przed się dłonie — szerokie i nadmiar[103] potężne — inni zaś poczęli kiwać głowami i przyświadczać:
— Tak! tak! praw[104] w tym, co powiada! Tak!
Lecz dalszą rozmowę przerwał gwar dochodzący przez okna, z których błony były powyjmowane, albowiem noc zapadła ciepła i pogodna. Z dala słychać było brzękania, ludzkie głosy, parskania koni i śpiewy. Zdziwili się obecni, albowiem godzina była późna i księżyc wysoko już wybił się na niebo. Gospodarz, Niemiec, wybiegł na podwórzec gospody, lecz nim goście zdołali wychylić do dna ostatnie kufle, wrócił jeszcze pośpieszniej, wołając:
— Dwór jakowyś wali!
W chwilę zaś później we drzwiach zjawił się pachołek w błękitnym kubraku i składanej czerwonej czapce na głowie. Stanął, spojrzał po obecnych i ujrzawszy gospodarza rzekł:
— Wytrzeć tam stoły i światła naniecić[105]: księżna Anna Danuta[106] na odpoczynek się tu zatrzyma.
To rzekłszy zawrócił. W gospodzie uczynił się ruch: gospodarz począł wołać na czeladź[107], a goście spoglądali ze zdumieniem jeden na drugiego.
— Księżna Anna Danuta — mówił jeden z mieszczan — toć to Kiejstutówna[108], żona Janusza Mazowieckiego[109]. Ona już od dwóch niedziel[110] w Krakowie, jeno[111] że wyjeżdżała do Zatora, do księcia Wacława w odwiedziny, a ninie[112] pewno wraca.
— Kmotrze Gamroth — rzekł drugi mieszczanin — pójdźmy na siano do stodółki; za wysoka to dla nas kompania.
— Że nocą jadą, to mi nie dziwno — ozwał się Maćko — bo w dzień upał, ale czemu, mając pod bokiem klasztor, do gospody zajeżdżają?
Tu zwrócił się do Zbyszka:
— Rodzona siostra cudnej Ryngałły, rozumiesz?
A Zbyszko odrzekł:
— I mazowieckich panien siła[113] musi z nią być, hej!
Rozdział drugi
A wtem przez drzwi weszła księżna[114] — pani średnich lat, ze śmiejącą się twarzą, przybrana w czerwony płaszcz i szatę zieloną, obcisłą, z pozłoconym pasem na biodrach, idącym wzdłuż pachwin i zapiętym nisko wielką klamrą. Za panią szły panny dworskie, niektóre starsze, niektóre jeszcze niedorosłe, w różowych i liliowych wianuszkach na głowach, po większej części z lutniami[115] w ręku. Były i takie które niosły całe pęki kwiatów świeżych, widocznie uzbieranych po drodze. Zaroiła się izba, bo za pannami ukazało się kilku dworzan i małych pacholików[116]. Weszli wszyscy raźno, z wesołością w twarzach, rozmawiając głośno lub podśpiewując, jakoby upojeni pogodną nocą i jasnym blaskiem księżyca. Między dworzanami dwóch było rybałtów[117], jeden z lutnią, drugi z gęślikami[118] u pasa. Jedna z dziewcząt, młódka[119] jeszcze, może dwunastolatka, niosła też za księżną małą luteńkę, nabijaną miedzianymi ćwiekami.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — ozwała się księżna stając w pośrodku świetlicy.
— Na wieki wieków, amen! — odpowiedzieli obecni, bijąc zarazem niskie pokłony.
— A gdzie gospodarz?
Niemiec, usłyszawszy wezwanie, wysunął się naprzód i przyklęknął obyczajem niemieckim.
— Zatrzymamy się tu dla wypoczynku i posiłku — rzekła pani.— Żywo się jeno zakrzątnij, bośmy głodni.
Mieszczanie już byli odeszli, teraz zaś dwaj miejscowi szlachcice, a wraz z nimi Maćko z Bogdańca i młody Zbyszko, skłonili się powtórnie i zamierzali opuścić świetlicę, nie chcąc dworowi przeszkadzać.
Lecz księżna zatrzymała ich.
— Szlachtą jesteście: nie przeszkodzicie! Zróbcie znajomość z dworzany[120]. Skądże Bóg prowadzi?
Oni wówczas zaczęli wymieniać swoje imiona, herby, zawołania i wsie, z których się pisali. Dopieroż pani, usłyszawszy od Maćka, skąd wraca, klasnęła w dłonie i rzekła:
— Otóż się przygodziło[121]! Prawcie nam o Wilnie, o moim bracie i o siestrze[122]. Zali zjedzie tu się książę Witold[123] na połóg królowej i na krzciny?
— Chciałby, ale nie wie, czy będzie mógł; dlatego kolebę srebrną przez księży i bojarzynów[124] naprzód w darze królowej przysłał. Przy której kolebce i myśmy z bratańcem przyjechali, strzegąc jej w drodze.
— To kolebka tu jest? Chciałabym obaczyć. Cała srebrna?
— Cała srebrna, ale jej tu nie ma. Powieźli ją do Krakowa.
— A cóż wy w Tyńcu robicie?
— My
96
97
98
99
100
101
102
103
104
105
106
107
108
109
110
111
112
113
114
115
116
117
118
119
120
121
122
123
124