Teoria spiskowa. Stanisław Michalkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Teoria spiskowa - Stanisław Michalkiewicz страница 2
Spółki nomenklaturowe były jednym nurtem systemowych przygotowań do nadchodzącej transformacji ustrojowej, ale bynajmniej nie jedynym. Drugim, nie mniej ważnym nurtem tych przygotowań, była selekcja kadrowa w strukturach podziemnych. Wtedy niewiele było na ten temat wiadomo, prawdę mówiąc — nie było wiadomo nic, a w każdym razie — nic pewnego. Dzisiaj wiadomo na ten temat znacznie więcej, między innymi za sprawą ujawnionych przez Instytut Pamięci Narodowej materiałów rozmów Jacka Kuronia z pułkownikiem SB Janem Lesiakiem. Wyłania się z nich polityczna oferta, jaką za posrednictwem pułkownika Lesiaka Jacek Kuroń przekazuje ówczesnej władzy, czyli — tajnym służbom wojskowym, kierowanym przez generała Czesława Kiszczaka. Istota tej oferty sprowadza się do sugestii, że jeśli „władza”, czyli tajne służby wojskowe, dyskretnie pomogą „nam” w wyeliminowaniu z podziemnych struktur „ekstremy”, to „my” w zamian udzielimy „władzy” gwarancji zachowania pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych, żeby tam nie wiem co — no i zachowania stanu posiadania, czyli tego, co sobie właśnie poprzez spółki nomenklaturowe kradnie. Ponieważ ta właśnie oferta została przyjęta za podstawę porozumienia „okragłego stołu”, to wypada wyjaśnić, kto kryje się za zaimkiem „my”, w imieniu których przemawia Jacek Kuroń, co to jest „ekstrema”, którą ze struktur podziemnych trzeba „wyeliminować”, no i oczywiście — dlaczego trzeba to zrobić. Otóż „my”, w imieniu których wystepował Jacek Kuroń, to tzw. „lewica laicka”, to znaczy — dawni stalinowcy w pierwszym albo drugim pokoleniu. Z różnych powodów i w różnych momentach poróżnili się oni z partią, a nawet wystąpili przeciwko niej, tworząc jeden z dwóch nurtów opozycji demokratycznej w Polsce. Bo drugi nurt tworzyła właśnie „ekstrema”, to znaczy — opozycja nawiązująca do niepodległościowej tradycji II Rzeczypospolitej, do Armii Krajowej, a także — do powojennego podziemia antykomunistycznego, które „lewica laicka” bez ceregieli mordowała i na wszelkie sposoby prześladowała. To wszystko wytwarzało między „lewicą laicką” a „ekstremą” stan pewnego napięcia, wzajemnej nieufności i oczywiście — rywalizacji. Nic zatem dziwnego, że „lewica laicka” chciała „ekstremę” wyeliminować nie tylko ze struktur podziemnych, ale przede wszystkim — z uczestnictwa w strukturach oficjalnych w ramach transformacji ustrojowej. Ten powód był jakby oczywisty — ale obok niego istniały dwa głębsze i ważniejsze. Otóż według mniemań „lewicy laickiej” w mrocznych zakamarkach duszy narodu polskiego drzemią straszliwe demony ksenofobii i antysemityzmu. Dopóki komunizm tłumi każdą formę spontanicznej ludzkiej aktywności, to tłumi i te demony. Ale przecież komunizm chyli się ku upadkowi i wkrótce upadnie. I co wtedy? I CO WTEDY? Wtedy te demony wyjdą na powierzchnię — a do tego w żadnym wypadku dopuścić nie można. A w jaki sposób zapobiec tej ewentualności? Ano — trzeba zapytać specjalistów od tłumienia spontanicznej ludzkiej aktywności — przecież oni wiedzą, jak się to robi. Tak właśnie pojawiła się obiektywna konieczność porozumienia „lewicy laickiej” z tajnymi służbami wojskowymi „jak Polak z Polakiem”. Trzecią wreszcie, ważną przesłanką takiego porozumienia była okoliczność, że razwiedka wojskowa miała wieksze zaufanie do „lewicy laickiej” niż do „ekstremy”, do której, prawdę mówiąc, nie miała najmniejszego zaufania. Tymczasem „lewica laicka”, chociaż przejściowo może tam się i zbisurmaniła, to przecież zasadniczo i serce ma po lewej stronie, i do niepodległościowych aspiracji mniej wartościowego narodu tubylczego nie ma zrozumienia — więc wszystko sprzyja historycznemu porozumieniu.
Zarówno proces uwłaszczenia nomenklatury, jako jeden nurt systemowych przygotowań do transformacji ustrojowej, jak i selekcja kadrowa w strukturach podziemnych, w następstwie której wyłoniona została odpowiednia z punktu widzenia tajnych służb wojskowych „strona społeczna”, z którą można by odegrać przedstawienie „narodowego porozumienia” — obydwie te operacje zakończyły się całkowitym sukcesem. Jak pamiętamy, o ile pierwsza „Solidarność” powstawała od dołu do góry, to ta druga — odwrotnie — od góry do dołu, a więc — pod całkowitą kontrolą. Ale obok przygotowań systemowych do ustrojowej transformacji, miały miejsce również intensywne przygotowania prywatne. Chodzi o to, że ci wszyscy bezpieczniacy może i są zdemoralizowani, ale przecież są inteligentni i spostrzegawczy. W każdym razie na tyle, bo zadać sobie pytanie następujące: Sowieci się wycofają — a ja co? Jaką mam polisę ubezpieczeniową na wypadek, gdy nieubłagany palec wskaże na mnie, jako na sprawcę wszystkich komunistycznych niegodziwości? Kto mnie wtedy obroni? Jako ludzie inteligentni i spostrzegawczy domyślili się bez trudu, że kiedy Sowieci wycofają się ze Środkowej Europy, to prędzej czy później nastąpi odwrócenie sojuszy. A skoro tak, to rozsądek nakazuje, by nie czekając na ten moment, już teraz przewerbować się do przyszłych sojuszników, którzy w rewanżu za tę przysługę nie dadzą swoim tajnym agentom zrobić krzywdy. I tak się stało — w rezultacie Polska została poddana penetracji ze strony państw trzecich na skalę przedtem zupełnie niespotykaną.
Zasadniczym jednak czynnikiem, wyznaczającym ramy zarówno samej transformacji ustrojowej, jak i ustrojowych fundamentów III Rzeczypospolitej, jaka miała się z odmętów transformacji wyłonić, była okoliczność, że w drugiej połowie lat 80. hegemonem na polskiej scenie politycznej były tajne służby wojskowe. Znalazło to wyraz m.in. w prestiżowej różnicy w sposobie potraktowania SB i tajnych służb wojskowych. O ile SB została poddana „weryfikacji”, w następstwie której część funkcjonariuszy została ze służby wydalona i zasiliła szeregi zorganizowanej przestępczości, o tyle tajne służby wojskowe przeszły transformację ustrojową w szyku zwartym, jako że to one ją zaprojektowały, przeprowadziły i nadzorują aż do dziś — oczywiście zmieniając nazwy w zależności od potrzeby chwili, ale nie zmieniają obyczajów, na co już dawno pewien Rzymianin zwrócił uwagę cesarzowi Wespazjanowi, mówiąc mu, iż „wilk zmienia skórę, lecz nie obyczaje”.
Upadek komunizmu, ogłoszony 4 czerwca 1989 roku przez panią Joannę Szczepkowską w państwowej telewizji, nasuwał pewne wątpliwości, skoro prezydentem „wolnej Polski” był nadal sprawca stanu wojennego generał Wojciech Jaruzelski. Pewna zmiana sytuacji zaistniała w momencie tak zwanej „wojny na górze”, kiedy to za sprawą braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich przewodniczący „Solidarności” Lech Wałęsa ogłosił, że wprawdzie „nie chce być prezydentem”, ale „musi być prezydentem”. Złożyły się na to co najmniej dwie przyczyny. Po pierwsze, jednym ze skutków porozumienia „okrągłego stołu” było ustanowienie ekonomicznego modelu państwa w postaci „kapitalizmu kompradorskiego”, w którym kontrolę nad kluczowymi segmentami gospodarki miały zachować tajne służby, przede wszystkim — Wojskowe Służby Informacyjne — zaś Lechowi Wałęsie, jako przywódcy „Solidarności”, wyznaczono w tym scenariuszu rolę swego rodzaju piorunochronu, rozładowującego napięcia społeczne, jakich się spodziewano w związku z załamaniem gospodarki. Kapitalizm kompradorski tym się różni od kapitalizmu zwyczajnego, że o ile w zwyczajnym kapitalizmie o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na rynku w zasadzie decydują cechy podmiotu działającego; czy jest pracowity, pomysłowy, przedsiębiorczy, nie boi się ryzyka, a wreszcie — czy ma szczeście — to w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania