Złote spinki Jeffreya Banksa. Marcin Brzostowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złote spinki Jeffreya Banksa - Marcin Brzostowski страница
© Copyright by
Marcin Brzostowski & e-bookowo
Projekt okładki: Michał Olejarski
Korekta: Zuzanna Błońska
ISBN e-book: 978-83-7859-584-7
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2015
Wszelkie podobieństwo bohaterów tej książki
do jakichkolwiek osób jest przypadkowe
i nie zamierzone przez autora.
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
Spis treści
Jeśli przyszło wam kiedyś do głowy, że mieliście pecha, to jesteście w błędzie. O braku fartu, ale i o kosmicznym szczęściu, dowiedzieli się pod koniec czerwca minister spraw wewnętrznych Banks, jego kumpel Oxford oraz mięśniak Frankie Turbo. Na skutek splotu nieoczekiwanych wydarzeń jedynymi wygranymi w tej historii okazali się dziwka, Piękna Sara Lou oraz kolorowy ptak z Soho, Bernard Hawk. Jednak zacznijmy wszystko od początku…
Uśpione demony
King’s Road, Londyn, godzina 5.00
Frankie Reed, zwany w półświatku stolicy Frankiem Turbo, był prawą ręką swojego bossa, Ezekiela Horna, którego wszyscy zainteresowani nazywali od zawsze Oxfordem. Frankie miał dwadzieścia cztery lata, gruby kark ćwiczony godzinami na siłowni oraz nerwy ze stali, dzięki czemu był odpowiedzialny za realizację najbardziej trefnych i niebezpiecznych interesów. Poza tym uwielbiał szybką jazdę samochodem, stąd przydomek Turbo, oraz tryskał testosteronem, podkreślając na każdym kroku swoją męskość. Ci, którzy próbowali zakwestionować jego samczą dominację w stadzie, trafiali zazwyczaj na ostry dyżur miejscowego szpitala albo lądowali martwi na dnie Tamizy. Chłopaki z ferajny wiedzieli, że z kim jak z kim, ale z Frankiem Turbo po prostu nie warto zadzierać.
Tego ranka Frankie miał przetransportować ze swojego mieszkania do baru Spokojnego Simona kilka drogocennych paczek. Zlecenie szefa nie wydawało się trudne, tym bardziej że droga z King’s Road do Walpole Street była prosta jak stół, a jej pokonanie z rana, przy dopiero zapełniających się ulicach Londynu, mogło zabrać najwyżej pół godziny. Frankie wiedział jednak, że gdy załaduje do bagażnika „beemki” dziesięć oklejonych przezroczystą taśmą paczek, po dwa kilogramy każda, już tylko on będzie odpowiedzialny za los dwudziestu kilogramów kokainy, o wartości rynkowej nawet dwóch milionów funtów. W praktyce oznaczało to, że dopóki Spokojny Simon nie zamknie w kasie pancernej rzeczonych dziesięciu paczek koksu, dupa Frankiego Turbo wraz z wszystkimi przynależnościami będzie należeć do Ezekiela Horna, który najbardziej na świecie nienawidził słów: „strata”, „wpadka” oraz zdania: „Sorry, szefie, ale gliny przejęły wszystkie fanty”.
Frankie zdawał sobie sprawę z tego, że nie może zawieść bossa, dlatego nastawił budzik na godzinę piątą zero zero. Gdy tylko się rozdzwonił, Reed natychmiast otworzył oczy i wyrzucił z siebie to, co zwykł mówić na dobry początek dnia:
– O kurwa! O kurwa, ja pierdolę!
Pokrzepiony na duchu zwlókł się z łóżka, poprawił szorty i jak co dzień spojrzał w okno przeciwległego budynku, a dokładnie do mieszkania niejakiej Betty, miejscowej dziwki i jednocześnie właścicielki najpiękniejszej pary piersi po tej stronie Tamizy. Frankie nie miał pojęcia, co jest tego przyczyną, ale gdy podchodził do okna i zaczynał prężyć muskuły, po drugiej stronie ulicy pojawiała się zawsze blond piękność, która rewanżowała się godowym tańcem wymierzonym prosto w jego serce. Wystarczyło, że napiął jeden ze swoich bicepsów, a na podłodze sypialni dziewczyny od razu lądował jej atłasowy szlafroczek. Potem Frankie zaczynał napinać mięśnie klaty i falować nimi na przemian z tępym karkiem, a Betty wpadała w przedziwny trans i miotała się wzdłuż okna jak dzikie zwierzę. Erotyczny seans kończył się zawsze tak samo. Po kilku minutach nieokiełznanej orgii zmysłów blondynka rozkwaszała nos na framudze okna albo traciła nagle oddech i mdlała.
Tego dnia Betty miała szczęście i zaliczyła jedynie niegroźny upadek. Kiedy osunęła się na podłogę sypialni i zniknęła Frankiemu z oczu, ten bez zmrużenia oka przymknął żaluzje i podszedł pewnym krokiem do stołu. Zanim usiadł, sięgnął do stojącej na półce puszki z napisem „cukier puder” i wyjął z niej niewielką foliową torebkę. Otworzył ją, po czym wysypał część jej zawartości na blat stołu. Dopiero wtedy spoczął na krześle i zwyczajem londyńskiego gangstera, za pomocą karty abonamentowej do Royal Opera House, utworzył z kupki białego proszku trzy równiutkie ścieżki. Nie czekając, aż ktoś zgarnie mu sprzed nosa najlepszy towar w mieście, zaczął wciągać pierwszorzędną, kolumbijską kokę. Nie robił tego jednak bezmyślnie. Pierwsza kreseczka była za mamusię, druga za Ezekiela Horna, a trzecia za jego niespełnioną miłość, czyli za Be… Ale o tym później.
Kiedy Frankie wciągnął poranną dawkę koksu, zrobił porządek na stole i nieco spokojniejszy ruszył w stronę łazienki. Wziął szybki prysznic oraz dokładnie wyszczotkował idealnie białe zęby. Po chwili wrócił do salonu, pełniącego jednocześnie funkcję sypialni oraz kuchni, i włożył na grzbiet opięty do granic możliwości T-shirt z podobizną Gandhiego. Następnie wskoczył w ulubiony dres, włożył buty i mocno już wyluzowanym krokiem podszedł do wiszącego na ścianie lustra. Zanim upewnił się, że jego gangsterski wizerunek jest bliski ideału, zdjął z ramy złoty łańcuch i założył go na byczą szyję. Dla dodania sobie animuszu wklepał w niemal łysą czachę solidną porcję żelu, po czym stanął przed zwierciadełkiem i zaczął podziwiać swoje boskie oblicze.
Zadowolony