Trawers. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 28

Trawers - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

spróbować przekonać go, że najwyższa pora ukrócić złe praktyki. Mogliby zacząć od jego sprawy…

      Tyle że nie było tu takiego człowieka. Nawet jeśli ktoś nie brał w łapę, wszyscy byli pragmatykami. Nie realizowali swoich ambicji, pracując w więzieniu, nie mieli poczucia dziejowej misji. I trudno było im się dziwić. Chcieli dociągnąć do emerytury, a potem mieć spokój. Żaden nie zaryzykuje kariery, by ujawnić nowotwór, który trawi polski system penitencjarny.

      Forst był zdany na siebie. I nie było to niczym nowym.

      Wyjął telefon i spojrzał na godzinę. Dzisiaj już nic nie zdziała, za moment wybije pora zamknięcia cel. Zresztą i tak potrzebował planu. Nie miał zamiaru działać na oślep. Wprawdzie na tym etapie nie miał pojęcia, od czego zacząć, ale przypuszczał, że wszystko niebawem zacznie się krystalizować. Musiało.

      – Forst – rozległ się głos strażnika.

      Wiktor zaklął w duchu i wstał z pryczy.

      – Telefon – oznajmił klawisz, a potem na niego skinął.

      Poprowadził go do aparatu i oddalił się, jakby zupełnie nie obchodziły go wytyczne administracji co do cenzurowania rozmów. Najwyraźniej pod koniec dnia zmęczenie i znużenie były ważniejsze od wypełniania rozkazów co do litery.

      Forst podniósł słuchawkę.

      – Tak mnie naszło, że jest jeszcze jedna możliwość – powiedziała jakaś kobieta.

      Wiktor ściągnął brwi.

      – Kto mówi?

      – Twoja wybawczyni z kancelarii Żelazny & McVay. A teraz mów, ile jeszcze zostało ci wizyt w tym miesiącu?

      Forst uśmiechnął się pod nosem.

      13

      Po kilku próbach Wadryś-Hansen w końcu dodzwoniła się do odpowiedniego miejsca. Ostatni rozmówca w długim korowodzie urzędników zapewnił, że poszukiwanych przez nią informacji może zasięgnąć w Departamencie Legalizacji Pobytu.

      – Chodzi o grupę w Kościelisku – powiedziała, gdy wyjaśniła po raz enty powód, dla którego dzwoni.

      – Dobrze… – odparła urzędniczka. – Ale ma pani jakiś papier?

      – Papier?

      – Nakaz.

      – Nakaz do uzyskania takich informacji? Powinnam móc to sprawdzić od ręki. To nie żadna tajemnica państwowa.

      – Państwowa nie, ale wie pani… ochrona danych osobowych.

      – Moja prośba nie godzi w tę zasadę.

      – Nie jestem przekonana.

      Dominika powiodła wzrokiem wokół, jakby gdzieś w kawiarni, w której siedziała, mogła odnaleźć ratunek. Godzina była odpowiednia, by takie miejsca się zapełniły, ale Wiedeńska przy Drodze do Białego świeciła pustkami. Zapewne była to zasługa zarówno wysokich cen, jak i znacznej odległości od Krupówek. Dla Dominiki kluczowy był ten drugi element. Gotowa była zapłacić więcej, byleby mieć trochę spokoju.

      Nawet jeśli przez wszystkich tych urzędników był on złudny.

      – Zapewniam, że nie prosiłabym o te informacje, gdyby ich pozyskanie miało wiązać się ze złamaniem prawa – powiedziała Wadryś-Hansen, powściągając emocje. – Jestem od przestrzegania przepisów, nie ich łamania.

      – Rozumiem, ale…

      – W razie jakichkolwiek kłopotów może być pani pewna, że to ja poniosę konsekwencje.

      – Tak, ale… wie pani, na razie poruszamy się trochę po omacku.

      – To znaczy?

      – Ta sytuacja jest dla nas nowa.

      – Przecież mieliście do czynienia z uchodźcami.

      – Głównie z Ukrainy. To było zupełnie co innego, oni przechodzili proces krok po kroku, wszystko było zaplanowane i przewidziane w przepisach.

      – A teraz?

      Dominika usłyszała westchnięcie.

      – Teraz to improwizacja. Owszem, miały być kwoty i relokacje uchodźców między krajami, mieliśmy dostać odpowiednio sprawdzonych ludzi, ale…

      – Nagle pojawiła się grupa ze Słowacji.

      – Tak – odparła ciężko urzędniczka. – Nie wiemy nawet, czy ich nie zawrócą. W mediach jest burza, podobno to Słowacy powinni ich u siebie zatrzymać. Ale oni tłumaczą się, że ich nie rejestrowali, że ta grupa po prostu przemknęła po ich terytorium. Wie pani, jak to jest.

      Wadryś-Hansen niespecjalnie to interesowało. Nie na tym etapie. Teraz chciała po prostu dowiedzieć się tego, co było jej potrzebne, by ruszyć ze śledztwem.

      – Straż Graniczna skrupulatnie ich sprawdziła – podjęła. – Na pewno sporządzono wykaz wszystkich rzeczy, które mieli przy sobie uchodźcy.

      – Tak, na pewno.

      – Nic nie stoi na przeszkodzie, by mi pani go ujawniła.

      – Ale na jakiej podstawie? Muszę mieć przepis.

      – Na podstawie rozporządzenia ministra sprawiedliwości, które reguluje obowiązek współpracy jednostek państwowych z prokuraturą.

      – A konkretnie?

      – Konkretnie zaraz zadzwonię do pani przełożonego i powiem mu, że utrudnia pani prowadzenie śledztwa.

      – Jakiego śledztwa?

      Dominika miała wrażenie, jakby starała się przebić głową nie zwyczajny mur, a barierę na miarę chińskiej myśli fortyfikacyjnej.

      – Nie mogę ujawniać takich informacji – odparła. – Ale zapewniam, że to istotna sprawa. Więc przełączy mnie pani do szefa urzędu lub dyrektora generalnego, czy muszę sama znaleźć numer?

      – Ale…

      – Nie mam wiele czasu.

      – A ja nie mam tych danych.

      – Jak to? Nie przekazano ich wam?

      – Nie, na razie dostaliśmy same wypełnione wnioski. O wydanie tymczasowych zaświadczeń tożsamości i o wydanie karty pobytu. Nic więcej nie przyszło.

      – Więc gdzie mogę się dowiedzieć, co ci ludzie wnieśli ze sobą do kraju?

      – Chyba tylko u Straży Granicznej.

      – W porządku. Dziękuję.

      Dominika

Скачать книгу