Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz страница 28
Kormak łypnął na niego znad niewielkich lenonek.
– A wyglądam ci na kogoś, kto mógłby to wiedzieć?
– Wiesz o wszystkim, co się tu dzieje, Kormaczysko. Znasz nawet harmonogram pracy w Costa Coffee na dole.
– Tylko dlatego, że darzę sympatią jedną z baristek.
– Anka o tym wie?
Przyjaciel pogroził mu palcem, a potem przyglądał się Kordianowi na tyle długo, by obaj poczuli się nieswojo. Mimo to jeszcze przez moment żaden z nich się nie odzywał.
– Jak sobie radzicie? – zapytał w końcu chudzielec.
– Jak każda inna podobna para.
– Nie jesteście jak każda inna para.
– Może i nie – przyznał Oryński. – Chyłka twierdzi nawet, że kiedyś ktoś popełni na nasz temat rozprawę doktorską. Ma już nawet dla niej tytuł.
– Jaki?
– Power couple: synergia potencjałów jako model wybuchowego związku.
– Chwytliwe – odparł cicho nieobecnym głosem Kormak. – W dodatku zakłada dłuższą perspektywę. Raz, że wytrzymacie ze sobą ileś lat, a dwa, że…
Urwał, licząc na to, że przyjaciel dokończy, a Oryński dopiero teraz zrozumiał, do czego zmierza ta niezbyt wygodna dla obydwu rozmowa. Oparł się plecami o drzwi i westchnął.
– Że wyniki okażą się dobre – dodał chudzielec.
– Mhm.
– Kiedy mają przyjść?
– Zależy, jakie obłożenie będzie w laboratorium. Może za kilka, może za kilkanaście dni.
Kormak pokiwał głową, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć. Oryński uznał, że to dobry moment, by opuścić kanciapę. Sam spędzał stanowczo zbyt wiele czasu na rozmyślaniu, jak Chyłka radzi sobie z całą tą niepewnością.
Wiedziała doskonale, że na retrowirusa nie ma żadnego lekarstwa. O ile wywoływany przez niego nowotwór można było leczyć, o tyle samego HTLV nie. Konsekwencje mogły wystąpić za kilka, ale równie dobrze za kilkadziesiąt lat. I ich gama była przerażająca – od chłoniaka aż po zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych.
Kordian odsunął od siebie te myśli i wyszedł na korytarz. Skierował się do gabinetu imiennego partnera, zrobił to jednak właściwie tylko po to, by upewnić się, że Artura o tej porze w kancelarii nie zastanie.
Zresztą nawet gdyby było inaczej, Żelazny niczego by mu nie zdradził. Do akt też nie sposób byłoby się dobrać, bo z pewnością nie bez powodu wszystkie szczegóły na temat tamtej sprawy nie zostały umieszczone w systemie.
Ale skąd ta tajemnica? Nie było powodu, dla którego tak podstawowe dane miałyby być ukrywane przed resztą prawników mających dostęp do bazy.
Po chwilowym zastanowieniu Kordian uznał, że jeśli w firmie jest jakaś osoba, która jednocześnie pracuje tu dostatecznie długo i będzie gotowa udzielić mu informacji, to jest nią Lew Buchelt.
Nie miał zamiaru tracić czasu i wsiadł do daihatsu zaraz po opuszczeniu biurowca. Każda minuta mogła okazać się na wagę złota, bo gdy życie Darii znajdowało się na szali, Chyłka z pewnością nie będzie tracić ani sekundy. I szybko może władować się w sytuację bez wyjścia.
Po drodze do mieszkania dawnego patrona Kordian bezskutecznie próbował się do niego dodzwonić. Zważywszy na porę, właściwie spodziewał się fiaska. Sam powinien zdrzemnąć się choć chwilę, bo deficyt snu powoli zaczynał dawać o sobie znać.
Uznał, że u Borsuka napije się kawy i pozwoli kofeinie zakłamać trochę rzeczywistość.
Starego mecenasa udało mu się obudzić dopiero dzwonkiem do drzwi. Buchelt uchylił je lekko, nie ściągając łańcucha, i przez moment przyglądał się niespodziewanemu gościowi. Bez swych okularów w drucianych oprawkach i przez półmrok na klatce potrzebował chwili, by rozpoznać Kordiana.
– Ach, to ty, kawalerze – mruknął Lew, zdejmując zasuwę. – Czy może już nim nie jesteś?
– Pracuję nad tym.
Buchelt otworzył drzwi i przyjrzał mu się wzrokiem starego wujka, który stara się ocenić, jak bardzo wyrósł długo niewidziany siostrzeniec. Chrząknął kilkakrotnie, aż wydzielina oderwała mu się od płuc.
Wyglądał nie najlepiej. Miał zupełnie bladą cerę, a od kiedy odszedł na emeryturę, przygarbił się jeszcze bardziej i przytył dobrych kilka kilogramów, mimo że już wcześniej miał widoczną nadwagę.
– Proszę, wejdź – rzucił, cofając się.
Kordian skwapliwie skorzystał z propozycji.
– Obudziłem pana? – spytał.
– I tak źle sypiam. Teraz noce wyglądają tak, że kręcę się po domu, tu przysnę, tam przysnę…
Przez moment szukał okularów, a kiedy zlokalizował je na stole, założył i ruszył do kuchni, powłócząc nogami. Obserwując jego przemianę, Kordian doszedł do wniosku, że to nie metryka ma znaczenie w skomplikowanym procesie starzenia się, ale aktywność. Zawodowa, fizyczna, umysłowa – konkretny rodzaj zdawał się bez znaczenia, liczyło się to, że kiedy ustawała, człowiek zamierał.
– Nastawię wody na herbatę – oznajmił Lew.
– Nie chcę zajmować dużo czasu.
Buchelt kaszlnął i machnął ręką.
– Powiedz mi lepiej, co cię sprowadza o tej porze. Coś się wydarzyło?
Kordian wszedł za nim do kuchni i przysiadł na skraju stołu. Najwyraźniej nie tylko słynne szerokie i siermiężne garnitury Buchelta przywodziły na myśl eksponaty rodem z muzeum PRL-u – całe mieszkanie było utrzymane w stylu późnego Gomułki lub wczesnego Gierka.
– Trafiłem na pewną przeszkodę i wydaje mi się, że pan może mi pomóc ją usunąć – podjął Oryński.
– Z chęcią.
– Próbuję dowiedzieć się czegoś o pewnym kliencie, którego broniliśmy, ale nie ma na jego temat żadnej informacji w systemie.
– Postawiono mu zarzuty karne?
– Tak.
– W takim razie nie wiem, czy przyszedłeś do odpowiedniej osoby, kawalerze. Jak wiesz, zajmowałem się sprawami natury gospodarczej.
– Ale był pan jednym z filarów kancelarii. Z pewnością orientował się pan też w innych sprawach.