W pustyni i w puszczy. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W pustyni i w puszczy - Генрик Сенкевич страница 10
– Bo słyszałem, jak Idrys mówił, że on i Gebhr ruszą z wielbłądami natychmiast. To znaczy, że pojedziemy koleją i zastaniemy wielbłądy tam, gdzie będą tatusiowie, a stamtąd będziemy robili jakieś wycieczki.
Czupryna z powodu ciągłych podskoków pokryła znów nie tylko oczy, ale całą twarz Nel, a nóżki jej odbijały się tak od ziemi, jakby były z kauczuku.
W kwadrans później przyszedł Chamis i pokłonił się obojgu:
– Khanage (paniczu) – rzekł do Stasia – jedziemy za trzy godziny pierwszym pociągiem.
– Dokąd?
– Do El-Gharak-el-Sultani, a stamtąd razem ze starszymi panami na wielbłądach do Wadi-Rajan: Serce zabiło Stasiowi z radości, ale jednocześnie zdziwiły go słowa Chamisa. Wiedział, że Wadi-Rajan jest to wielkie kolisko piaszczystych wzgórz wznoszące się na Pustyni Libijskiej na południe i na południowy zachód od Medinet, a tymczasem pan Tarkowski i pan Rawlison zapowiedzieli wyjeżdżając, że udają się w stronę wprost przeciwną, w kierunku Nilu.
– Cóż się stało? – zapytał Staś. – To ojciec mój i pan Rawlison nie są w Beni-Suef, tylko w El-Gharak?
– Tak im wypadło – odrzekł Chamis.
– Ale przecież kazali pisywać do siebie do El-Fachen.
– W tym liście pisze starszy efendi, dlaczego są w El-Gharak.
I przez chwilę szukał przy sobie listu, po czym wykrzyknął:
– Och, Nabi (proroku)! zostawiłem list w torbie przy wielbłądnikach. Polecę zaraz, póki Idrys i Gebhr nie odjadą.
I pobiegł do wielbłądników, a tymczasem dzieci poczęły wraz z Dinah przygotowywać się do drogi. Ponieważ zanosiło się na dłuższą wycieczkę, więc Dinah zapakowała parę sukienek, trochę bielizny i cieplejsze ubranie dla Nel.
Staś także pomyślał o sobie, a zwłaszcza nie zapomniał o sztucerze i ładunkach, mając nadzieję spotkać się wśród osypisk Wadi-Rajan z wilkami i hienami.
Chamis wrócił dopiero po godzinie, tak spocony, zziajany, że przez chwilę nie mógł tchu złapać.
– Nie znalazłem już wielbłądników – mówił – i goniłem za nimi, ale na próżno.
Nic to jednak nie szkodzi, gdyż i list, i samych starszych efendich znajdziemy w El-Gharak. Czy i Dinah ma jechać z nami?
– Albo co?
– Może lepiej, żeby została. Starsi panowie nie mówili o niej wcale.
– Ale zapowiedzieli wyjeżdżając, że Dinah zawsze ma towarzyszyć panience, więc pojedzie i teraz. Chamis skłonił się przyłożywszy dłoń do serca i rzekł:
– Spieszmy się, panie, bo inaczej katr (pociąg) odejdzie.
Rzeczy były gotowe, więc znaleźli się na czas na stacji. Odległość z Medinet do Gharak nie wynosi więcej jak trzydzieści kilometrów, ale kolejka poboczna, która łączy te miejscowości, idzie wolno i zatrzymuje się niezmiernie często. Gdyby Staś był sam, byłby niewątpliwie wolał jechać na wielbłądzie niż koleją, gdyż wyliczył, iż Idrys i Gebhr, wyruszywszy na dwie godziny przed pociągiem, będą wcześniej od nich w El-Gharak. Ale dla Nel byłaby to droga zbyt długa, więc mały opiekun, który wziął bardzo do serca przestrogi obu ojców, nie chciał narażać dziewczynki na zmęczenie. Zresztą czas zszedł obojgu szybko, tak że ani obejrzeli się, kiedy stanęli w Gharak.
Mała stacyjka, z której Anglicy robią zwykle wycieczki do Wadi-Rajan, była zupełnie pusta. Zastali tylko kilka zakwefionych kobiet z koszami mandarynek, dwóch nieznanych wielbłądników-Beduinów oraz Idrysa i Gebhra z siedmiu wielbłądami, z których jeden był silnie objuczony. Natomiast pana Tarkowskiego ani pana Rawlisona nie było ani śladu.
Ale Idrys w ten sposób wytłumaczył ich nieobecność:
– Starsi panowie pojechali na pustynię, aby ustawić namioty, które przywieźli z Etsah, i kazali nam jechać za sobą.
– A jakże znajdziemy ich wśród wzgórz? – zapytał Staś.
– Przysłali przewodników, którzy nas poprowadzą.
To powiedziawszy wskazał na Beduinów. Starszy z nich skłonił się, przetarł palcem jedno oko, jakie posiadał, i rzekł:
– Nasze wielbłądy nie tak tłuste, ale nie mniej ścigłe od waszych. Za godzinę tam będziemy.
Staś był rad, że spędzą noc na pustyni, ale Nel odczuła pewien zawód, albowiem poprzednio była pewna, że zastanie tatusia w Gharak.
Tymczasem naczelnik stacji, zaspany Egipcjanin w czerwonym fezie i w ciemnych okularach, zbliżył się i nie mając nic innego do roboty, począł przypatrywać się europejskim dzieciom.
– To dzieci tych inglezi, którzy pojechali rano ze strzelbami na pustynię – rzekł Idrys sadowiąc Nel na siodle.
Staś oddawszy sztucer Ghamisowi siadł przy niej, albowiem siodło było obszerne i mające kształt palankinu, tylko bez dachu. Dinah usadowiła się za Chamisem, inni zajęli osobne wielbłądy i ruszyli.
Gdyby naczelnik stacji popatrzył był dłużej za nimi, byłby może zdziwiony, że owi Anglicy, o których wspomniał Idrys, pojechali wprost do ruin na południe, oni zaś skierowali się od razu ku Talei, w stronę przeciwną. Ale naczelnik wrócił jeszcze przedtem do domu, ponieważ żaden pociąg nie przychodził tego dnia do Gharak.
Godzina była piąta po południu. Pogoda wspaniała. Słońce przeszło już na tę stronę Nilu i zniżyło się nad pustynią tonąc w złotych i purpurowych zorzach płonących po zachodniej stronie nieba. Powietrze tak było przesycone różowym blaskiem, że oczy mrużyły się od jego zbytku. Pola przybrały odcień liliowy, a natomiast odległe wzgórza, odrzynające się twardo na tle zórz, miały barwę czystego ametystu. Świat tracił cechy rzeczywistości i zdawał się być jedną grą zaziemskich świateł.
Póki jechali przez kraj zielony i uprawny, przewodnik-Beduin prowadził karawanę krokiem umiarkowanym, z chwilą jednak gdy pod nogami wielbłądów zaskrzypiał twardy piasek, zmieniło się wszystko od razu.
– Yalla! yalla! – zawyły nagle dzikie głosy.
A jednocześnie dał się słyszeć świst batów i wielbłądy, przeszedłszy z kłusa w cwał, poczęły pędzić jak wicher, wyrzucając nogami piasek i żwir pustyni.
– Yalla! yalla!
Kłus wielbłąda bardziej trzęsie, cwał, którym te zwierzęta rzadko biegną, bardziej kołysze, więc dzieci bawiła z początku ta szalona jazda. Ale wiadomo choćby z huśtawki, że zbyt szybkie kołysanie się powoduje zawrót głowy. Jakoż po pewnym czasie, gdy pęd nie ustawał, małej Nel poczęło się kręcić w główce i ćmić w oczach.
– Stasiu, czemu my tak lecimy? – zawołała zwracając się do towarzysza.
– Myślę,